Marek Krajewski - Dżuma W Breslau

Здесь есть возможность читать онлайн «Marek Krajewski - Dżuma W Breslau» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Детектив, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Dżuma W Breslau: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Dżuma W Breslau»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Eberhard Mock powraca. Bohater kultowego już cyklu kryminałów Marka Krajewskiego jeszcze raz zmierzy się z mrocznymi tajemnicami dawnego Breslau.
Wrocław, lata 20. ubiegłego wieku. Dwie prostytutki przyjmują nietypową ofertę. Wkrótce potem policja znajduje ich zwłoki – podczas schadzki dziewczyny zostały uduszone, a oprawca wyłamał im przednie zęby. Sprawę próbuje rozwikłać nadwachmistrz Mock, znany ze swojej sympatii do kobiet lekkich obyczajów. Niespodziewanie role się odwracają i ścigający staje się ściganym.
W tym samym czasie pewien mężczyzna o miętowym oddechu, dając do gazety ogłoszenie z kondolencjami dla rodzin ofiar, usiłuje nawiązać kontakt z potężnym tajnym bractwem. Warunkiem przystąpienia do grupy jest zamordowanie "człowieka-śmiecia" i udowodnienie swojej winy…

Dżuma W Breslau — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Dżuma W Breslau», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Nie miały zresztą czego oświetlać. Na pustej półce za ladą widniały tylko trzy zwiędłe róże w blaszanym pudełku po czekoladkach „Frankonia”. Najwidoczniej informacji o trunkach i jadle udzielał personel, składający się z kelnera i barmana, którego tępą mordę i porośnięty gęstą szczeciną łeb Mock skądś znał. Ci dwaj nie stanowili towarzystwa, za jakim tęsknił. Spojrzał na najbliższych sąsiadów i zaczął przysłuchiwać się ich rozmowie. Dwaj mężczyźni w średnim wieku przesunęli meloniki na potylice i wypijali liczne kufle piwa, czym zyskali na moment sympatię Mocka. Zarazem jednak przedmiot ich rozmów zrobił na nim wrażenie wręcz przeciwne. Najpierw bowiem wymieniali uwagi o omnibusach w Breslau, a potem o jakości cementu ze znanej fabryki Gogolin-Gorasdze. Ani wywody jednego z nich, który opowiadał, jak to trudno zapanować nad firmą, w której pracuje ponad dwieście koni, sześćdziesięciu dwóch konduktorów i stu dwóch stangretów, ani zachwyty drugiego nad sypkością śląskiego cementu nie wydały się Mockowi interesujące. Toteż siedział w milczeniu i – bacznie obserwując ruchy wskazówek zegarka – spożywał regularnie – co do sekundy! – wódkę i piwo oraz dostarczał swemu organizmowi kolejnych dawek nikotyny. Jego myśli już nie były przyjazne wobec świata. Koncentrowały się teraz wokół problemu niewykorzystanych szans i jego konsekwencji.

Kiedy minęły trzy kwadranse i szkło stojące przed nim było puste, wstał, schował zegarek do kamizelki i lekko się kołysząc, podszedł do baru. Zamówił kolejne cztery kieliszki wódki czystej i kolejne dwie butelki piwa. Dowiedziawszy się, że jedynym daniem jest w tym lokalu sznycel cielęcy na zimno, zamówił ten specjał, żądając, aby koniecznie posadzono mu nań jajko. Potem wziął klucz do ustępu i udał się w stronę wiklinowego parawanu. Minął go i znalazł się na małym podwórku, na które wychodziły opryskane deszczem i błotem witryny kilku warsztatów rzemieślniczych. Kierując się węchem i przeskakując pamiątkę pozostawioną przez jakiegoś konia, bezbłędnie trafił do ustępu. Otworzył drzwi i poczuł ciężar na swojej szyi. Ciężar był tak wielki, że Mock opadł na kolana. Gdyby nie przeszkody anatomiczne, jego grdyka zostałaby prawie wepchnięta w gardło. Zaczął się krztusić. W ustach poczuł kwas wymiotów. Melonik gdzieś się potoczył. Zdał sobie sprawę, że ktoś wisi mu na karku. A potem oślepiający ból. Wydawało mu się, że słyszy trzask pękającej czaszki. Ostatnie doznanie, jakie pojawiło się w jego umyśle, to była silna irytacja z powodu zabrudzeń na meloniku i podejrzenie, że potoczył się on albo w głąb ustępu, albo w owsiany koński kał na podwórku.

Dziesięć kilometrów na południe od Breslau,

piątek 26 października 1923 roku, druga w nocy

Pojazd sunął szybko po jakichś wyboistych drogach. Z jego gwałtownych przechyłów wywnioskował, że najprawdopodobniej znajduje się w trójkołowym automobilu. Takich dostawczych trójkołowców nie brakowało na ulicach Breslau. Kiedyś nawet sam kierował jednym z nich. Nie był jednak stuprocentowo pewien, czy dobrze rozpoznał maszynę, ponieważ kilka minut wcześniej, zanim się w niej znalazł, stracił wzrokowy kontakt ze światem z powodu szorstkiego filcowego kaptura bez otworów na oczy, jaki spoczywał na jego głowie. Ten ślepy kaptur leżał dziś na ławce w Ostpark o umówionej godzinie jedenastej wieczór, a dołączono do niego dwa polecenia. Oba natychmiast wykonał. Włożył kaptur, powstrzymał się od palenia i cierpliwie czekał. Po długiej chwili ktoś do niego podszedł, ujął pod ramię i bez słowa dokądś poprowadził. Najpierw pod podeszwami butów czuł ziarenka żwiru, a po kilku chwilach – gładkie kamienie jezdni. Ktoś pomógł mu wejść do szoferki. Trzasnęła blacha drzwi. Kierowca poprosił o niezdejmowanie kaptura i ruszył.

Nagle zatrzymali się. Głęboko westchnął. Jechali już długo, a pojazd się kołysał i podskakiwał. Kilkakrotnie zwalniali, a raz nawet się zatrzymali. Nie oczekiwał zatem, że ten najbliższy postój będzie ostatni. Tak jednak było. Silnik zgasł, szofer wysiadł i otworzył drzwi. Wtedy poczuł zapach wilgotnego leśnego powietrza. Ktoś wziął go pod łokieć. Ruszyli. Buty zazgrzytały na żwirze, potem poślizgały się na kamieniach, a w końcu zastukały na deskach podłogi. W nozdrza wciągnął zapach lasu, a potem woń świec. Najpierw było zimno, teraz ogarniało go przyjemne ciepło.

– Zdejmij kaptur – powiedział tubalny głos.

Uczynił to, co mu polecono. W pierwszej chwili pomyślał, że to deja vu. Ludzie w ptasich maskach pochylali się ku sobie i wykonywali różne gesty. Teraz zrozumiał, że nie są to żadne taneczne ewolucje, lecz raczej rodzaj języka migowego. Świece stały na podłodze i pod ścianami, które były wybite ciemnozielonym materiałem. Kontury postaci były zwielokrotnione i rozszerzały się ku górze.

– Prawie dwa tygodnie temu przeszedłeś pierwszą próbę – huczał głos – z zimną krwią wytrzymałeś widok człowieka-śmiecia, któremu poderżnąłem gardło. Kiedy odwożono cię z powrotem na cmentarz w Strehlen, rozmawialiśmy o tobie. Twoja obecność w tym miejscu, dzisiaj, jest dowodem, że pomyślnie przeszedłeś przez pierwszy krąg piekła.

Zapadła cisza, a potem zgromadzeni wybuchnęli śmiechem. Okrągłe okulary błyskały rozbawieniem, a ptasie dzioby uderzały o siebie. On również się uśmiechnął.

– Przed tobą kolejna próba – w głosie prowadzącego pobrzmiewały jeszcze nuty śmiechu. – Chcesz do nas przystąpić, tak?

– Tak.

– Wiesz, jaki jest warunek przystąpienia do bractwa mizantropów?

– Wiem. Należy zabić jakiegoś wyrzutka społeczeństwa, kogoś, po kim nikt nie zapłacze. Jak to pan powiedział, „człowieka-śmiecia”…

– Kogo zabiłeś? – zadudnił głos.

– Dwie występne kobiety i ich alfonsa. Dziwki zżarte przez syfilis i rozpustnego pederastę – odpowiedział wolno.

– Przedstaw nam dowód, że to zrobiłeś!

Sięgnął do kieszeni marynarki. Pod opuszkami palców wyczuł małą pergaminową torebeczkę. Wyjął ją i otworzył.

– Przepraszam – rzekł – to są cukierki miętowe, a to, co chcę wam pokazać, mam w innej tytce.

Z drugiej kieszeni wyjął identyczny zwoik, otworzył go, a zawartość wysypał na dłoń. Wyprostował palce. Na naciągniętej skórze dłoni leżały trzy płaskie zęby i jeden większy okruch kości.

– Jesteś dentystą? – zapytał mizantrop.

– Ułamałem zęby tym ladacznicom – rzekł po chwili milczenia. – Oto dowód.

– To nie jest dowód. Niczego nam nie udowodniłeś. Dowód to rozwiązanie równania matematycznego. Lewa strona równa się prawej. Musisz zestawić obie strony. Ty jedynie pokazałeś nam lewą. A gdzie jest prawa?

– Od pół roku obie gniją pod ziemią – odpowiedział, choć nie miał pewności, czy dobrze zrozumiał ten matematyczny wywód. – Czyż mogę wobec tego zestawić obie strony?

– Możesz!

– Jak?

– Pojedziemy na cmentarz, gdzie je pochowano. Odkopiemy trumny. Wtedy ty zdejmiesz wieka, otworzysz im usta i pokażesz nam, czy ułamane zęby pasują do tego, co zostało w szczęce. A potem krzykniesz: Quod erat demonstrandum! Wyjdziesz z dołu i oddasz nam te zęby. A później będą one u nas przechowywane. Każdy z nas oddał bractwu takie pamiątki, które jednocześnie stanowią dowód. Tylko ja wiem, gdzie one są. I to jest nasz strach, to jest nasze spoiwo!

– Nie mogę tego uczynić! Nie potrafię! Zemdleję! Na wojnie nie mogłem znieść trupiej woni. Pokażę wam, w którym miejscu wrzuciłem do Odry alfonsa. Opłacę nurka…

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Dżuma W Breslau»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Dżuma W Breslau» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Marek Krajewski - Phantoms of Breslau
Marek Krajewski
libcat.ru: книга без обложки
Marek Krajewski
Marek Krajewski - Liczby Charona
Marek Krajewski
Marek Krajewski - Głowa Minotaura
Marek Krajewski
Marek Krajewski - Erynie
Marek Krajewski
Marek Krajewski - Róże Cmentarne
Marek Krajewski
Marek Krajewski - Festung Breslau
Marek Krajewski
Marek Krajewski - Śmierć w Breslau
Marek Krajewski
Marek Krajewski - Aleja Samobójców
Marek Krajewski
Marek Krajewski - Widma W Mieście Breslau
Marek Krajewski
Marek Krajewski - Koniec Świata W Breslau
Marek Krajewski
Markus Krajewski - Wirtschaftsvölkerrecht
Markus Krajewski
Отзывы о книге «Dżuma W Breslau»

Обсуждение, отзывы о книге «Dżuma W Breslau» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x