O dziewiątej na nabrzeżu czekał na nich radiowóz. Policjant przysłany przez Banasiuka patrzył ze zdziwieniem na mężczyznę mokrego od stóp do głów. Ale chłopak, którego prowadzili policjanci, wyglądał jeszcze gorzej. Miał zlepione wodą i wymiocinami włosy, a pod oczami głębokie cienie. Wyglądał jak zombie z Nocy żywych trupów lub jak Alice Cooper na pięć minut przed występem.
– Zabierzcie go do aresztu Komendy Wojewódzkiej. – Pater spojrzał na Kuleszę.
– Za to, co zwykle?
– Za to, co zwykle. Czynna napaść na funkcjonariusza. Ale poza tym handel narkotykami. Przycisnę kogo trzeba na Karwieńskich Błotach – dodał, gdy zobaczył zdziwione spojrzenie podwładnego.
– A Jelitkowo?
– Sprawdź to jego alibi. Tak szybko, jak to możliwe. Weź kogoś, kto dobrze mówi po angielsku, i dogadaj się ze Szwedami.
– To trochę potrwa. Wiesz, jacy są Szwedzi…
– Przypomnij im, że to ostatnio my znaleźliśmy faceta, który biegał z nożem na promie z Ystad. Po tej akcji powinniśmy mieć wśród wikingów kilku dobrych znajomych.
Godzinę później wiedział już, że akcja z Traszką była wielką pomyłką. Wtedy to Kulesza przyniósł hiobowe wieści.
– Skontaktowaliśmy się ze Szwedami. Trzeba przyznać, że wikingowie działają nadzwyczaj sprawnie. Podobno urząd zatrudnienia w Uppsali ma przysłać jakieś papiery, ale jeszcze ich nie mamy.
– A co z zabójstwem Seredy? Co robił wtedy?
– Niestety pudło. Grał w Krakowie. Jest taki facet, Wódz, który organizuje koncerty, dał mi całą rozpiskę występów tego Rosenkreutza. I jest czarno na białym. Traszka nie mógł zabić Seredy. I co teraz?
Pater milczał.
– Przygotuj mi tę rozpiskę. A Rosenkreutza nie zwalniajcie. Wyślij kogoś na Karwieńskie Błota do młodego Czosnyka. Niech opowie coś więcej o tym Rosenkreutzu i uprawianej przez niego dilerce. Powołajcie się na mnie. Młody Czosnyk jest dla mnie dość łaskawy – dodał z ironią.
– Szefie, ja się pytam, co teraz z nami. Przetrzymaliśmy gościa i jeszcze daliśmy mu niezły wycisk. Już w samochodzie, gdy go wieźliśmy, zapowiedział, że nas zaskarży.
Pater odkaszlnął. Poczuł ból w mostku. Wymioty na kutrze sprawiły, że czuł się jak po gigantycznym wysiłku fizycznym. Po raz pierwszy od lat czuł, że ma zakwasy.
– Nie martw się. Jakby co wezmę wszystko na siebie.
Was nie ruszą. To w końcu ja jestem wodzem.
O jedenastej w restauracji hotelu „Rejs” goście krążyli wokół szwedzkiego stołu. Nakładali sobie na talerze płatki wędlin, usypywali na nich fale jajecznicy, a z boku upychali gorące parówki lub jajka pokryte majonezem. Jedni czynili to zachłannie, inni dyskretnie, jeszcze inni prowokacyjnie. Jakby chcieli wszystkim pokazać, że mają zamiar najeść się na cały dzień. „Zapłaciłem, to jem”, mówiły miny wielu gości.
Joanna Radziewicz należała do ludzi, którzy śniadanie uważali za czynność intymną i nie lubili jej dzielić z nieznajomymi. Dlatego zwykle siadała w kącie, najlepiej przy podwójnym stoliku. Szybko wypijała kawę i zjadała płatki śniadaniowe z mlekiem lub jogurtem. Nie znosiła, kiedy ktoś się do niej przysiadał i usiłował nawiązać rozmowę. Była wtedy małomówna i opryskliwa. I tym razem siedziała przy oknie, tyłem do wejścia, i całą swoją uwagę poświęcała filiżance kawy.
Drgnęła, kiedy naprzeciwko niej usiadł Pater. Był świeżo ogolony, a jego rumień posłoneczny nieco zbladł. W czarnym T-shircie, jasnych sportowych spodniach i w miękkich mokasynach na gołych stopach wyglądał jak zadowolony z siebie wczasowicz. Pachniał dobrą wodą toaletową. Położył przed nią bukiet róż. W jednej chwili dostrzegła cienie pod jego oczami. Wyglądał jak człowiek, który dobrze dobranym sportowym strojem chce desperacko ukryć zmęczenie i zniechęcenie.
– Obiecałem przynieść ci kwiaty.
– Nie musisz mi przypominać, jak wspaniale dotrzymujesz swych obietnic! – Uniosła głowę i stwierdziła, że kilka osób przygląda im się z uśmiechem. Wśród nich była kelnerka, która przy wejściu zapisywała numery pokojów wchodzących gości. – Nie sądziłam, że każdy może tu tak sobie po prostu wejść i zjeść śniadanie! Nie widzisz, że mi przeszkadzasz?
– Ta kelnerka przy wejściu – Pater udał, że nie słyszy ostatniego pytania – jest bardzo wyrozumiała. Poprosiłem ją i to wszystko. Podobają ci się te kwiaty?
– Nie – odpowiedziała Joanna. – Nie lubię róż. Najbardziej lubię goździki.
Zapadło milczenie. Joanna już zjadła płatki i wypiła kawę, nie wstawała jednak od stolika. Pater uznał to za swoją szansę.
– Przeżyliśmy wczoraj przepiękny wieczór i cudowną noc… – rozpoczął.
– Przypominam ci, że to było tylko pół nocy! Drugie pół spędziłeś na ganianiu bandyty po plaży.
– Mogę dokończyć?
– Nie wiem, czy chcę tego słuchać.
– Było wspaniale – Pater kaszlnął i znów poczuł ból. -Ale ja nie uważam tego za jednorazowy krok w chmurach, rozumiesz? Chcę, by nastąpił dalszy ciąg i by był on jak najdłuższy. Chcę być z tobą.
– To mają być twoje oświadczyny? – Spojrzała na niego drwiąco. – Z tymi różami? Przy śniadaniu w hotelu? Przy kaszce mannie?
– Chcesz, żebyśmy byli razem? – W jego głosie słychać było napięcie. – Chcesz chociaż spróbować być ze mną?
– Pierwszy raz mnie zawiodłeś w Darłowie. – Joanna nie patrzyła na Patera i przesuwała filiżanką po spodku.
– Wróciłam z rejsu i chciałam z tobą spędzić wieczór. Czułam, że możesz być dla mnie odpowiednim facetem. A ty miałeś telefon i zostawiłeś mnie samą. Wiesz, co w tym wszystkim było najgorsze? Ty byłeś tak zakłopotany, rozmawiając ze mną, że ten telefon przyjąłeś jak wybawienie! Odetchnąłeś z ulgą, że musisz iść do pracy i nie musisz starać się o mnie!
Pater milczał. Nie podejrzewał jej o taką przenikliwość.
– A potem te cholerne rozmowy telefoniczne między nami. – Joanna była coraz bardziej rozdrażniona. – Kiedy wahałam się w sprawie Grecji i przyjazdu tutaj, podszedłeś mnie chytrze. Jestem ci potrzebna w pracy, jestem niezbędna, mówiłeś. Dałam się kupić. Każdy lubi czuć się potrzebnym, zwłaszcza kiedy wcześniej był przez różnych uważany za zbędny przedmiot. I przyjechałam tu, a ty mnie wykorzystałeś. Potraktowałeś mnie instrumentalnie, i jako świadka, i jako kobietę. Byłam ci potrzebna tylko do znalezienia Krystiana, a przy okazji…
– Przypominam ci, że wczoraj do niczego cię nie zmuszałem – przerwał jej Pater.
– Nie mogłeś zadzwonić do swoich ludzi, żeby sami aresztowali Krystiana? – Joanna patrzyła wprost w oczy Patera. Przypominała mu dziwnego gitarzystę z hipnotycznym spojrzeniem nieruchomych oczu. – Nie musiałeś tego robić sam! Mógłbyś być ze mną i nad ranem odebrać telefon. „Mamy go, panie nadkomisarzu”, tak byś usłyszał. Odłożyłbyś telefon, a potem leżałbyś dalej koło mnie. Miałam nadzieję, że zaraz wrócisz. A ty zjawiasz się tutaj rano, robisz teatr i myślisz, że wszyscy będą ci bić brawo, jak wczoraj, kiedy tu ze mną tańczyłeś?!
Pater poczuł bezsilność. Nawet nie chciało mu się wyjaśniać, że i Wieloch, i Kulesza mieli wyłączone komórki. W swej złości przypominała mu byłą żonę. Skoncentrowaną na sobie, nieustannie analizującą swoje stany ducha, mówiącą: „Mam prawo do moich emocji”.
– Wiesz, co jest najgorsze? – zapytał. – To, że nie zapytałaś nawet, czy w końcu złapałem tego twojego Krystiana.
Читать дальше