Chwilę później bezwładne ciało Traszki kołysało się na pokładzie.
– Co z nim zrobimy, szefie? – zapytał Wieloch.
Pater spojrzał na leżącego w pozycji embrionalnej chłopaka.
– Przesłucham go. Ale nie tutaj. – Rozejrzał się. – Jego krzyk za bardzo niósłby się po nabrzeżu. O szóstej rano – spojrzał na zegarek – wypłyniemy. A teraz weźcie go na dół i pilnujcie. I żeby żaden z was nie próbował czegoś na własną rękę!
Wieloch z zakłopotaniem podrapał się w głowę.
– Wypływamy? Wprawdzie ja mam papiery, ale…
– Nie ma żadnego ale. Załatw, co trzeba, byśmy wypłynęli.
Traszka uniósł głowę i zaraz but Wielocha przygwoździł go do pokładu.
– Nie powiedziałeś, szefie, co z nim zrobimy? Że go przesłuchamy, to jasne… Co potem?
– Potem? – Pater chwycił futerał z gitarą. – Wszystko zależy od ciebie, Filipie. – Ukucnął obok chłopaka. – Jeśli nie usłyszę tego, co chcę, zanurkujesz, by szukać swojego instrumentu.
Podszedł do burty. Po chwili rozległ się cichy plusk i futerał znikł w toni sinej jak ciało tonącego człowieka.
O piątej trzydzieści przy kutrze rybackim WŁA-236 pojawił się nieznany Paterowi mężczyzna. Nadkomisarz obserwował, jak Wieloch, trzymając rękę na ramieniu nieznajomego, spaceruje z nim wzdłuż nabrzeża. Mężczyzna kilka razy zatrzymywał się i zaczynał gwałtownie gestykulować, ale za każdym razem pojednawcze gesty czynione przez Wielocha odnosiły właściwy skutek. Pater widział, jak Wieloch sięga w pewnej chwili do kieszeni, wyjmuje kartkę oraz długopis i zaczyna coś notować. Po kwadransie aspirant wrócił na pokład.
– Jezu! – Otarł czoło. – Udało się! Mam dane załoganta, które muszę zgłosić w bosmanacie. Ale tego kutra drugi raz już nie dostanę.
Wypłynęli. Była siódma rano, gdy Wieloch wyłączył silnik. WŁA-236 dryfował na pełnym morzu, a Pater czuł każde smagnięcie wiatru.
– Przyprowadźcie go! – krzyknął. – Już czas, byśmy porozmawiali z naszym przyjacielem.
Filip Traszka wszedł na pokład, spojrzał na Patera i mrugnął do niego okiem. Nadkomisarz chwycił go za ramiona i z całej siły popchnął. Traszka uderzył o reling i krzyknął. Kajdanki na nadgarstkach zachrobotały przy zderzeniu z metalową częścią kutra.
– Chryste! On mógł wypaść! – krzyknął Kulesza.
– Masz rację, mój błąd. – Pater podbiegł do chłopaka i rzucił nim o pokład. – Za wcześnie, by się tam znalazł.
Kutrem zakołysało, Pater zachwiał się i poczuł, że ma mokre do kolan spodnie.
– Słuchaj, Filipie – szarpnął Traszkę za włosy, wyciskając z nich wodę – nikt nie wie, gdzie jesteś. Ta barmanka, z którą wyszedłeś, jest z pewnością tak przerażona, że dostała nagłego ataku amnezji. Uwierz mi – znów szarpnął Traszkę za włosy – ona już o tobie zapomniała. W porcie też nie wiedzą, że Filip Traszka znalazł się na rybackim kutrze.
Pater otarł wodę z ust i poczuł smak soli. Popatrzył na linię horyzontu, wziął wdech i zapytał:
– Dlaczego, Filipie, to zrobiłeś? Dlaczego je zabiłeś?
Z ust Traszki dobyło się rzężenie, które przekształciło się w śmiech.
– Pojebało cię?! O co ci chodzi, facet!
– Trzy dziewczyny. – Pater wbił mu kolano w żebra. – Trzy dziewczyny – powtórzył. – Dlaczego je zabiłeś?
W oczach Traszki ujrzał przerażenie.
– Nikogo nie zabiłem! Złożę na was skargę! Jeśli rzeczywiście jesteście z policji! W co raczej nie wierzę!
Fala podniosła kuter, Pater zachwiał się i zrobił trzy kroki do tyłu, by utrzymać równowagę. Widział tylko, że Wieloch, z nienaturalnymi wypiekami na twarzy, zbliża się do Traszki, zakłada mu na głowę plastikowe wiaderko na złowione ryby i zaczyna w nie z całej siły kopać.
– Zabijesz go! – wrzasnął Pater i w tej samej chwili poczuł, jak lodowata fala rzuca go na pokład.
Była siódma trzydzieści, gdy Pater, stojąc na ugiętych nogach, przytrzymywał się relingu. Jego twarz przybrała jasnozielony odcień, a ciałem wstrząsały skurcze.
– Napij się wódki. – Wieloch stanął obok z plastikowym kubkiem wypełnionym przezroczystym płynem. – Ciepła, bo ciepła, ale tak oszukasz błędnik. I nie patrz na fale, ale na linię horyzontu. Trochę dziś kołysze na Bałtyku, jest piątka, a to – wskazał na kuter – to jest łupinka.
– Piątka? – wydusił Pater.
– Pięć w skali Beauforta.
Pater odwrócił się gwałtownie, zamknął oczy i wypił wódkę. Czuł, jak ciepły alkohol masuje mu żołądek i brzuch. Podszedł do Traszki, który leżał na wznak. Z kącików ust chłopaka spływała wzdłuż szyi stróżka wymiocin. Kolejna fala zalała twarz chłopaka, który szarpnął głową.
– Nie przedłużajmy tego, Filip – szepnął Pater. – Porozmawiajmy o tych dziewczynach. Inaczej… inaczej cię po prostu zabiję.
– A jeśli powiem, jak było? – głos Traszki zmieszał się z piskiem ptaków.
– Wtedy będziesz żył… I będziesz miał szansę stanąć przed sądem.
Ciałem Traszki znów wstrząsnęły torsje. Wieloch otwartą dłonią uderzył go w twarz. Żółta plama niebezpiecznie zbliżyła się do buta Patera.
– Dobra, powiem – wyszeptał Traszka.
– Nie. To ja ci powiem. – Pater otarł oczy. – Zabiłeś najpierw te dwie w Jelitkowie. Cztery lata temu. Latem dwa tysiące trzeciego. A teraz powtórzyłeś to samo we Władysławowie. Widziano cię z tą dziewczyną na imprezie w Kamieńskich Błotach. Poza tym… poza tym – Pater poczuł skurcz w żołądku – tatuaże. Róże jak Rosenkreutz. I krzyż. Ale to nie krzyż. To stylizowana litera T, prawda. T jak Traszka…
Ruszył w stronę burty i przechylił się przez reling.
– Niepotrzebnie pan zanęca, nadkomisarzu – usłyszał głos Kuleszy. – Woda i tak wszystko zmyje.
Dźwięk, którego się nie spodziewali, sprawił, że odwrócili się. W pierwszym odruchu Pater pomyślał, że Filip Traszka zwariował. Chłopak śmiał się histerycznie, przetaczając się z boku na bok, jakby wykonywał jakieś ćwiczenie gimnastyczne. Wieloch chwycił za plastikowy kubełek, ale Pater był szybszy.
– Co cię tak śmieszy, skurwysynu? – zapytał.
Traszka zmrużył oczy.
– Ty mnie śmieszysz, tani pojebie! A wiesz dlaczego, ty Brudny, Zarzygany Harry? Bo nikogo nie zabiłem! – krzyczał. – Całe lato dwa tysiące trzeciego graliśmy w Szwecji. Możecie sprawdzić! Legalne kontrakty! I fajne chętne blondynki! Więc mam w dupie was i wasze Jelitkowo! – Zaczął poruszać się niczym kołyska.
– O żeż ty gnoju… – Wieloch złapał Traszkę za gardło i zaczął potrząsać jego szyją, aż rozległ się charkot.
Pater i Kulesza chwycili Wielocha za nadgarstki.
– Zostaw go! – warknął Pater.
– Chcesz zostawić ślady? – wtrącił się Kulesza. – Obdukcja, skarga i będziemy ugotowani!
We trzech klęczeli nad Traszką, a każdy z nich uczucia miał wypisane na twarzy. Dla Wielocha Traszka był zbytecznym balastem, którego należało pozbyć się z kutra. W głowie Patera poczucie triumfu powoli przeistaczało się w rozpacz. Jelitkowo. Czyżby znowu fałszywy trop? Cała nadzieja w tym, że Traszka bezczelnie kłamie. Kulesza chciał, by ta wyprawa na połów ryb, jak oficjalnie podano w bosmanacie, wreszcie się zakończyła.
– I jeszcze Mielnik. – Pater otwartą dłonią uderzył Traszkę w policzek. – Jego też musiałeś zabić, bo odkrył twoją tajemnicę, co?
Nie usłyszał odpowiedzi. Filip Traszka kolejny raz tego poranka stracił przytomność.
Читать дальше