Wystukał w okienku wyszukiwarki „bar plażowy”, „Jelitkowo”. Wynikiem było kilka stron, na których znajdowały się te słowa – głównie odsyłacze do innych wyszukiwarek albo bazy danych. W jakimś spisie lokali trójmiejskich był osobliwy adres baru – po prostu „Plaża w Jelitkowie”. Jako numer kontaktowy podanych było dziewięć cyfr. Telefon komórkowy. Pater zapisał go na kartce. Rozłączył się z internetem, zgasił laptopa i wyjął komórkę. Wybrał ten numer. Usłyszał trzy szybkie dźwięki i ciszę.
Czynność tę powtórzył cztery razy. Z podobnym skutkiem. Potem wybrał numer Kuleszy.
– Cześć – powiedział, gdy usłyszał głos podwładnego.
– Cześć, szefie.
– Sprawdziłeś alibi Traszki?
– Mają do nas oddzwonić z Uppsali. Natychmiast zatelefonuję do ciebie, jak będę coś wiedział.
– Jak się zachowuje Traszka na komendzie?
– Śpi. Banasiukowi też mówił, że złoży na nas skargę. Narzekał, że wszystko go boli.
– Dobrze. Słuchaj, musisz dotrzeć do właściciela baru w Jelitkowie. Nie wiem, czy „plażowy” to jego nazwa i powinna być pisana w cudzysłowie i wielką literą, czy to zwykłe określenie. Rozumiesz, co mówię?
– Tak – odparł Kulesza po namyśle. – Chodzi o to, czy „plażowy” jest na szyldzie knajpy, czy nie.
– Dobrze. – Pater odetchnął. – Zadzwoń do gospodarczych. Oni szybko ustalą, kto płaci podatki z tej knajpy. Zdobądź numer komórki jej właściciela. Jak go złapiesz, zapytaj, kto rok temu, czwartego lipca dwa tysiące szóstego, stał u niego wieczorem za barem. Musimy go namierzyć! To jest teraz najważniejsze. Wieloch ma ci pomóc! Ma zadzwonić do operatora i sprawdzić, do kogo należy następujący numer komórki – podyktował z kartki numer, z którym próbował się bezskutecznie połączyć. – Jakieś pytania? Nie? To na razie!
Pater rozłączył się i poczuł głód. Uświadomił sobie, że nic dzisiaj nie jadł. Nie chciał jednak wychodzić z „Fregaty”, bo mógłby spotkać Joannę. Postanowił jeszcze kilkakrotnie przesłuchać nagranie Mielnika i zatelefonować pod numer, którego nikt nie odbierał. Po godzinie nagranie znał na pamięć, a trójdźwiękowy sygnał z telefonu wciąż dzwonił w jego głowie.
Na kartce nie zanotował już żadnych uwag, spostrzeżeń i tropów. Uznał, że z głodu przestaje myśleć. Ubrał się i wyszedł z ośrodka. Mijając hotel „Rejs”, znów poczuł ciężar w żołądku. Nie mógł się opanować, aby nie spojrzeć w okno Joanny. Było puste. „Pewnie poszła na plażę”, pomyślał, a kamień wzniósł się do jego przełyku. „Poszła na plażę, pełną wczasowych pięknisiów”.
Po chwili znalazł się w labiryncie małych uliczek, biegnących pomiędzy niebiesko-żółtymi straganami „Jarmarku morskiego”, barami i podestami. Zapełniał je drepczący tłum. Jeden człowiek popychał drugiego i następował mu na pięty. Zewsząd leciała donośna muzyka i dochodziły przeraźliwe dźwięki różnych automatów. Wokół wyły rozmaite piosenki – wszystkie w jednym stylu. Były to wytwory rodzimych szansonistów, zwycięzców telewizyjnych konkursów i innych bohaterów jednego sezonu. Pater poczuł gorąco i wilgoć bijącą od ludzkich ciał. Zaklął i depcząc komuś po stopie, wpadł za barierkę między plastikowe stoliki.
Znalazł się pod półprzezroczystym, falowanym dachem. Słońce, przebiwszy się przez pleksi, oświetlało osobliwą białą poświatą ludzi siedzących za stolikami i jedzących lody. Powietrze stało, ceny wyglądały na wysokie, i może dlatego klientów było niewielu.
Pater usiadł sam przy stoliku i przejrzał kartę. Z dań obiadowych był tylko gyros z frytkami i ryby w różnych kombinacjach. Zamówił to pierwsze i colę. Obok niego siedział starszy, sześćdziesięcioletni na oko mężczyzna w białej lnianej marynarce z krótkimi rękawami. Jego towarzysz, ubrany w obcisłe rurki i duży ćwiekowany pas, miał nie więcej niż trzydzieści lat. Rozmawiali o modzie. Co chwila wybuchali śmiechem. W pewnym momencie starszy mężczyzna podał młodszemu łyżeczkę z lodem i powiedział:
– Am, am.
Kelnerka postawiła przed Paterem talerz. Mięso było miękkie i rozpadało się w śmietanowym sosie, frytki – spieczone i twarde na brzegach. Zaczął je łakomie pochłaniać, choć czuć je było starym olejem. Pociągnął duży łyk coli i natychmiast poczuł, że jego czoło oddaje napój w postaci potu. Frytki połykał w całości. Jedna z nich podrapała go po przełyku. Zwolnił tempo. I wtedy w kieszeni jego spodni zawibrowała komórka.
– Cześć, szefie – usłyszał rozradowany głos Kuleszy. -Dwie informacje. Zła i dobra. Wiem, od której zacząć. Niestety, alibi Traszki zostało potwierdzone przez urząd zatrudnienia w Uppsali. Od połowy czerwca do końca sierpnia dwa tysiące trzeciego chałturzył w Uppsali i okolicach. Mamy go wypuścić?
– Nie – powiedział cicho Pater, widząc, że starszy pan przy stoliku obok uważnie mu się przysłuchuje. – Przetrzymamy go czterdzieści osiem godzin i ani minuty krócej. Nie ma możliwości, że Szwedzi się pomylili?
– Nie ma. Poza tym będziesz miał rozpiskę koncertów sporządzoną przez jego menedżera, kiedy tylko ten wróci z Chorwacji.
– To ścierwo ma menedżera? – Pater powiedział na tyle głośno, by pytanie dotarło do mężczyzny w lnianej marynarce.
Kulesza westchnął.
– Jedni mają menedżerów, inni zatrudniają ochroniarza. Tak dla picu. By było widać, że coś znaczą. A ten menedżer Traszki to wyjątkowy pracoholik. Zabiera ze sobą na wczasy większość dokumentów. Bez niego w firmie nikt nic nie wie.
– W porządku. A dobra wiadomość?
– Mamy dane szefa knajpy z Jelitkowa.
– To świetnie. – Pater się uśmiechnął.
– Sławomir Jodłowski, zamieszkały w Gdańsku, u nas nienotowany. Prowadzi kilka interesów. Dwie knajpy, jedną w Jelitkowie, a drugą… Trzymaj się mocno i nie spadnij z krzesła!
– We Władku?
– Tak. Bar „Amber” we Władysławowie. Zadzwoniłem tam i zastałem go. Porozmawiałem z nim przez chwilę…
– Zapytałeś o barmana z lipca dwa tysiące szóstego?
– Tak i wiem, kto wtedy stał za barem. On sam. Sławomir Jodłowski od dwa tysiące trzeciego do dwa tysiące szóstego przez cały letni sezon wieczorami stał sam za barem w Jelitkowie. Pańskie oko konia tuczy. W tym sezonie pracuje głównie we Władku, w „Amberze”. W Jelitkowie kierownikiem baru „Plażowego” jest jego szwagier.
– Dlatego trzy lata temu nie zwróciliśmy uwagi na Jodłowskiego – mruknął Pater. Błędy popełnione w śledztwie przed laty krążyły niczym widma. – Zajęliśmy się wtedy właścicielem, tym szwagrem…
– A, jeszcze jedno. Wieloch ustalił, że numer, który mi podałeś, to stara komórka Jodłowskiego.
– Bomba! – zakrzyknął Pater. – Zaraz oddzwonię i powiem, o której macie być u mnie. Wtedy wam wyjaśnię, co to za nowa okoliczność sprawy.
Rozłączył się i pożarł resztę gyrosa. Jedząc, zorientował się, że jego sąsiedzi przyglądają mu się uważnie. Podniósł wzrok i napotkał uśmiech młodszego z nich.
– Nieświadomie pomógł mi pan znaleźć odpowiednie słowo – powiedział mężczyzna w rurkach. – Powiedział pan na końcu swojej rozmowy „bomba”, a to słowo natychmiast skojarzyło mi się z „bombajką”. A tak się nazywa biała marynarka z krótkimi rękawami, jaką te raz nosi mój przyjaciel. Przez dwa dni nie mogłem sobie przypomnieć tego słowa! A potrzebowałem go do skrabla. Dziękuję!
Pater był myślami bardzo daleko, jak najdalej gry w skrable. Wstał i położył pieniądze na stole.
Читать дальше