Joanna zrobiła się czerwona. Wiedział, że zaimkiem „twojego” wymierzył silny cios, zwłaszcza że – mówiąc o swoim niezainteresowaniu Traszką – Joanna mogła przecież mówić prawdę.
Podeszła do nich kelnerka z dużym flakonem wypełnionym wodą.
– Może chcieliby państwo włożyć kwiaty do wazonu? – Uśmiechnęła się miło.
Joanna wzięła bukiet róż i włożyła do flakonu.
– To dla pani – powiedziała do kelnerki. – Za pani wyrozumiałość!
Pater wstał i wyszedł z restauracji.
Z pokoju Patera przez otwarte na oścież drzwi widać było przechodzących mieszkańców ośrodka „Fregata”. Niektórzy z nich rzucali ciekawskie spojrzenia do wnętrza segmentu. Widzieli półrozebranego mężczyznę, który siedział z zamkniętymi oczami i bez ruchu w rozrzuconej pościeli. Niektórzy odwracali szybko wzrok. Dawno już minęło południe.
Pater nie zdążył zarejestrować prawie trzech godzin, które upłynęły od porannej rozmowy z Joanną. Wydawało mu się, że minęło zaledwie kilka minut, co spowodował ciężki sen, w jaki zapadł od razu po przyjściu do swej kwatery. Obudził się gwałtownie i zaczerpnął głośno tchu, jakby we śnie dusiły go jakieś zmory.
Wstał i spojrzał na swoją twarz w lustrze. Była pokryta grubymi kroplami potu. I wtedy do niego powróciło. Wszystko, co przeżył w nocy i o poranku.
Runął bezwładnie na łóżko. Od dawna nie żył w takim tempie – w ciągu dwunastu godzin spędził upojną noc z upragnioną kobietą, potem został upokorzony w knajpie w Chłapowie, następnie sponiewierał podejrzanego, a w końcu dostał kosza od tejże upragnionej kobiety, co do której roił sobie śmiałe plany na przyszłość. Pater nie nawykł do takiego tempa i odzwyczaił się od szybkiej czułości i jeszcze szybszego odrzucenia. Nigdy zresztą nie pojął sinusoidy wahań i zmiennych nastrojów, która często była wykresem stanów emocjonalnych jego żony.
Usiłował rozplatać sceny i wspomnienia, które paraliżowały swobodny bieg jego myśli. Aby to zrobić, musiał najpierw podzielić męczące go obrazy na prywatne i służbowe. Zaczął od tych pierwszych.
– Na szczęście nie jestem zakochany – powiedział do siebie. – Jestem za stary na nieszczęśliwą, nieodwzajemnioną miłość. Mogę mieć pełne zaufanie do swojego mózgu. Nie poddaje się on rujnującej miłosnej chemii. Jeszcze kilka lat temu zakochałem się w Izie po pierwszej wspólnej nocy. A nawet myślałem czas jakiś o mojej pierwszej dziwce z agencji. To już minęło. Już jestem dojrzały. No cóż… Ta Joanna to kobieta o jakimś chorym rygoryzmie, egoistka, która chce człowieka wessać, porwać i mieć tylko dla siebie! Dobrze było, ale to już koniec. I trudno. Niech tak będzie! W końcu zaliczyłem świetną laskę!
Po tej konstatacji poczuł się silny i pozbawiony uczuć jak bezwzględny uwodziciel. Usiadł i spojrzał w swoje odbicie w lustrze. Nie ujrzał tam Casanovy. Patrzył na niego szpakowaty facet o opuchniętej twarzy, szczupły, lecz sflaczały. Facet ten wyglądał, jakby zaraz miał się rozpłakać.
Wstał gwałtownie i ruszył w samych slipach do węzła sanitarnego. Wsadził głowę pod wodę. Kiedy spływała mu po karku, wpatrywał się w liszaje i zardzewiałą rynnę, która tworzyła umywalkę. W żołądku czuł ciężki kamień, jak podczas konfrontacji z Traszką w Chłapowie. Wtedy bał się o to, co może go spotkać, teraz – że coś może go nie spotkać. Że już więcej nie ujrzy Joanny.
Poczuł, że ktoś go klepie w ramię. Uniósł głowę i ujrzał umundurowanego Adriana Klofika, jednego z ludzi Banasiuka, który wraz z Wielochem starał się ustalić tożsamość Anny Seredy.
Dzień dobry, panie nadkomisarzu – przywitał się grzecznie młody policjant. – Mam coś dla pana. Przysłali to z Komendy Wojewódzkiej. Mówili, że pilne.
– Dzień dobry – mruknął Pater. – Dziękuję.
Spojrzał na kopertę i wyczul w niej kształt dyktafonu.
„A zatem technicy usunęli szumy w nagraniach Mielnika”, pomyślał i spojrzał w roztargnieniu na Klofika. Ten nie odchodził i wciąż uważnie przypatrywał się Paterowi.
– Przepraszam, że się wtrącam do nie swoich spraw – powiedział Klofik zatroskanym głosem. – Ale na zapalenie spojówek najlepsze są okłady z herbaty.
Adrian Klofik dawno nie widział takiego zachowania. Uszczęśliwiony Pater pognał w podskokach do swojego segmentu i zamknął drzwi. Usiadł na krześle i położył przed sobą dyktafon. Zamknął okno, aby nie uronić ani jednego słowa, ani jednego dźwięku z nagrania Mielnika. Przewinął zapis do miejsca, w którym był on zagłuszony jakimś hukiem i szumem. Teraz nie było słychać żadnych zakłóceń. Technicy dobrze wykonali swoją robotę. W parnym pokoju rozległy się słowa wypowiadane ściszonym głosem, który przez dyrektorkę wrocławskiej Szkoły Podstawowej nr 63 został rozpoznany jako głos jej byłego nauczyciela zajęć praktyczno-technicznych, Jana Mielnika:
Mielnik (cicho i wyraźnie): Bar „Plażowy” w Jelitkowie, dnia czwartego lipca dwa tysiące szóstego. Tu Karolinę Lisowską i Agnieszkę Bagińską widziano po raz ostatni.
Gwar rozmów, szczękanie butelek, w oddali uderzenie w talerze perkusji, jakiś znany Paterowi gitarowy riff.
Mielnik (glos zniekształcony przez alkohol): Siema, stary!
Tubalny głos: Cześć! Co podać?
Mielnik: Daj jeeeednego żywca!
Cisza. Odgłos stuknięcia. Potem dźwięk wsysania piany.
Mielnik: Uch, kurwa, tego było mi trzeba! Tubalny głos: Pij na zdrowie!
Cisza, milczenie. W głębi zespół próbuje instrumenty.
Mielnik: Kuźwa, ale u was są laski! Te, ale fajna dupa!
Tubalny głos: E tam, fajna! Przyjdź tu za parę godzin,
to dopiero zobaczysz fajne dupy! (nieco ciszej) Co
ty tak się podniecasz, chłopie? To najczęściej zwykłe
„mewki”.
Mielnik: Mewki?
Tubalny głos: No kurwy. Nie mam czasu teraz gadać!
Patrz, ile gości!
W oddali słychać śpiew i melodię popularnego niegdyś polskiego przeboju. Szuranie krzesła po podłodze.
Mielnik (ściszonym, wyraźnym głosem): Jest godzina dwudziesta druga pięć. Bar „Plażowy” w Jelitkowie. Koniec.
Przesłuchał jeszcze raz ten fragment nagrań Mielnika. Wyczyszczony z szumów fragment rozczarował go. Instynktownie Pater nie wiedzieć czemu spodziewał się jakiejś rewelacji. Spodziewał się, że spośród przybrudzonych, jak mawiali fachowcy, dźwięków wyłoni się prawda. Może nie nazwisko mordercy, ale prawda, która pomoże niezawodnie ustalić, kto nim jest.
Opadł na łóżko i podłożył ręce pod głowę. Jedno było pewne. Emerytowany nauczyciel zaczyna i kończy zapis normalnym i całkiem wyraźnym głosem, a między tymi momentami jego głos jest bełkotliwy. A zatem udawał pijanego. Tylko po co? Aby zbratać się z barmanem o tubalnym głosie? Aby móc mu zadawać intymne pytania o kobiety? Podejrzewał barmana o zabójstwo? Przecież ten zajmował się tatuażem. Twierdził, że większość jego klientek to prostytutki. Ale może w ten sposób nazywać też inne dziewczyny, które swobodnie się prowadzą i zmieniają partnerów. Zwykłe, wakacyjne, lekkomyślne dziewczyny.
Uruchomił laptopa i włożył do niego służbową kostkę internetową, którą niedawno otrzymał. Roześmiał się na wspomnienie Joanny i zganił się za swoje chwilowe zaćmienie umysłu i łzy uronione do rynny umywalki. Wspomnienie oświadczyn przy kaszce mannie i porannego odepchnięcia przy jajku w majonezie zostały przesłonięte przez obraz migających na ekranie cyfr i liter.
Читать дальше