Ross MacDonald - Błękitny młoteczek

Здесь есть возможность читать онлайн «Ross MacDonald - Błękitny młoteczek» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Детектив, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Błękitny młoteczek: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Błękitny młoteczek»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Prywant detektyw, Lew Archer, otrzymuje typowe zlecenie: ma odnaleźć obraz skradziony z zamożnego domu Biemeyerów. Obraz jest dziełem kalifornijskiego malarza, który rozgłos i sławę zdobył dopiero po swym tajemniczym zniknięciu. W trakcie poszukiwania zaginionego arcydzieła wychodzą na jaw tajemnice bohaterów. Archer stopniowo rozwiązuje zagadkę. Reakcją na jego działania jest seria makabrycznych zbrodni.

Błękitny młoteczek — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Błękitny młoteczek», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– To twoja matka go zamknęła?

– Chyba ona. Boi się panicznie, że od niej odejdzie, jak wtedy, kiedy wyjechał do Kolumbii Brytyjskiej.

– Zejdź na dół i weź od niej klucz. Fred zbiegł po schodach.

– Kto tam jest? – spytał Johnson zza drzwi wiodących na strych. Był zachrypnięty i wyraźnie przestraszony.

– Archer. Jestem pańskim przyjacielem.

– Nie mam przyjaciół.

– Przedwczoraj przyniosłem panu trochę tej whisky z Tennessee.

– Przydałaby mi się teraz – powiedział po chwili ciszy. – Nie spałem całą noc.

Fred wbiegł na górę po dwa stopnie, tryumfalnie niosąc w podniesionej ręce mały kluczyk.

– Kto tam chodzi? – spytał Johnson.

Fred dał mi wzrokiem znać, żebym sam odpowiedział jego ojcu. Równocześnie wręczył mi klucz od kłódki. Odniosłem wrażenie, że przekazuje mi w ten sposób całą władzę, jaką ktokolwiek mógł jeszcze sprawować w tym domu.

– To pański syn, Fred – odparłem.

– Niech mu pan każe odejść – zażądał Johnson. – I jeśli może pan mi dać odrobinę tej whisky, będę ogromnie wdzięczny.

Ale było już za późno na wymianę grzeczności. W oddali zawyła syrena, która cichła już teraz pod domem. Ulegając nagłemu odruchowi otworzyłem kłódkę, wyjąłem rewolwer i odbezpieczyłem go.

– Co pan tam robi? – spytał Johnson.

– Niosę panu whisky.

Na ganku rozległy się czyjeś ciężkie kroki. Lewą ręką zdjąłem kłódkę i pchnąłem drzwi.

Johnson siedział u podnóża prowadzących na strych schodów. Obok niego, na drewnianym stopniu, leżał mały rewolwer. Sięgnął po niego, ale zbyt wolno.

Stanąłem na jego dłoni i podniosłem chwiejący się rewolwer. Przytknął obolałe palce do ust i popatrzył na mnie z wyrzutem jak na człowieka, który zawiódł jego zaufanie.

Odepchnąwszy go, wbiegłem na strych, do jego zaimprowizowanej pracowni. Siedziała tam na kuchennym krześle Betty Siddon, mając na sobie tylko kawałek sznura do bielizny, który utrzymywał ją w pozycji pionowej. Miała zamknięte oczy i bladą nieruchomą twarz. Myślałem przez chwilę, że nie żyje. Świat zachybotał pod mymi stopami jak bąk, który przestaje się obracać.

Kiedy jednak przyklęknąwszy obok niej przeciąłem sznur, Betty, żywa, padła w moje ramiona. Uścisnąłem ją mocno. Po chwili poruszyła się i otworzyła oczy.

– Długo nie przychodziłeś.

– Byłem głupi.

– To ja zrobiłam głupstwo – powiedziała. – Nie powinnam była przychodzić tu sama. Zagroził mi rewolwerem i kazał się rozebrać. Potem przywiązał mnie do krzesła i namalował mój portret.

Nie dokończony obraz stał przodem do nas na poplamionych farbami sztalugach. Przypominał mi malowidła, które widziałem w ciągu ostatnich dni w muzeum, w domu pani Chantry, w mieszkaniu Mildred Mead. Choć nadal nie mogłem w to uwierzyć, wszystkie poszlaki sugerowały, że utyskujący głośno pijak, którego kapitan Mackendrick aresztował właśnie u podnóża wiodących na strych schodów, jest zaginionym malarzem nazwiskiem Chantry.

Czekając, aż Betty się ubierze, przeszukiwałem strych. Znalazłem inne obrazy, przeważnie portrety kobiet, w różnych stadiach zaawansowania. Na samym końcu odkryłem pod starym materacem owinięty kawałkiem jutowego worka malowany z pamięci portret Mildred Mead, którego poszukiwałem na zlecenie Jacka Biemeyera. Pod jutowym opakowaniem znajdował się również pęk kluczy, potwierdzający moje podejrzenia, że Johnson nie jest jednak całkowicie pozbawiony swobody ruchów.

Znosząc obraz spotkałem stojącego u podnóża schodów Freda.

– Gdzie twój ojciec?

– Jeśli ma pan na myśli Gerarda, to kapitan Mackendrick sprowadził go na dół. Ale on nie jest chyba moim ojcem.

– Kim więc jest?

– Tego właśnie próbowałem się dowiedzieć. Wziąłem… pożyczyłem ten obraz z domu Biemeyerów, bo podejrzewałem, że namalował go Gerard. Chciałem ustalić jego wiek i porównać go z wiszącymi w muzeum obrazami Chantry’ego.

– Nie został ukradziony z muzeum, prawda?

– Nie, proszę pana. Kłamałem. On zabrał. Zginął z mojego pokoju, tu, w tym domu. Wtedy już podejrzewałem, że namalował go Gerard. A potem zacząłem się domyślać, że nie jest on wcale moim ojcem, tylko Richardem Chantry.

– Więc dlaczego próbowałeś go chronić? Czy myślałeś, że jest w to również wmieszana twoja matka?

Fred poruszył się niespokojnie i zerknął w kierunku schodów. Na najwyższym stopniu siedziała Betty Siddon, notując coś ołówkiem, w opartym o kolana zeszycie. Poczułem skurcz serca. Była niewiarygodna. Nie spała całą noc, przeżyła napaść i groźby człowieka podejrzanego o morderstwo, a mimo to myślała tylko o tym, żeby nie uronić rozwiązania zagadki, którą miała opisać.

– Gdzie twoja matka, Fred?

– Na dole, we frontowym pokoju z panem Lacknerem i kapitanem Mackendrickiem.

Zeszliśmy wszyscy troje po schodach. Betty zachwiała się raz, mocno chwytając mnie za ramię. Zaproponowałem, że odwiozę ją do domu. Posłała mnie do wszystkich diabłów.

W ponurym pokoju nie działo się nic ciekawego. Przesłuchiwanie stanęło w martwym punkcie: Johnsonowie odmawiali odpowiedzi na pytania Mackendricka, a mecenas Lackner przypominał o przysługujących im prawach. Rozmawiali – a raczej uchylali się od rozmowy – o morderstwie Paula Grimesa.

– Mam pewną teorię – wtrąciłem się. – W tej chwili zresztą stała się ona czymś więcej niż teorią. Zarówno Grimes, jak Jacob Whitmore zostali zamordowani, ponieważ odkryli pochodzenie zaginionego obrazu Biemeyerów, który zresztą nie jest już zaginiony. – Pokazałem im portret. – Właśnie znalazłem go na strychu, na którym; nawiasem mówiąc, Johnson zapewne go namalował.

Johnson siedział z opuszczoną głową. Jego żona rzuciła mu gorzkie spojrzenie odbijające zarówno niepokój, jak i mściwą satysfakcję.

Mackendrick odwrócił się w moją stronę.

– Nie rozumiem, dlaczego ten obraz jest taki ważny.

– Wygląda na to, że to obraz Chantry’ego, kapitanie. A namalował go Johnson.

Mackendrick stopniowo zdał sobie sprawę ze znaczenia tej informacji, jak człowiek, który dowiaduje się, że jest chory. Odwrócił głowę i wpatrywał się w Johnsona coraz szerzej otwartymi oczami.

Utkwiony w nim wzrok Johnsona wyrażał przygnębienie i lęk. Próbowałem przeniknąć gąbczaste, bezbarwne ciało, maskujące prawdziwe rysy jego twarzy. Trudno było wyobrazić sobie, że mógł być kiedyś przystojny lub że tępe, zaczerwienione oczy należały do człowieka, którego wyobraźnia stworzyła świat widoczny na jego obrazach. Pomyślałem sobie, że najbardziej istotne cechy osobowości Johnsona mogły odejść do tego właśnie świata, zostawiając w jego duszy pustkę.

Na jego twarzy musiały jednak pozostać jakieś ślady podobieństwa do człowieka, którym był w młodości, bo kapitan Mackendrick spytał:

– Jest pan Richardem Chantry, prawda? Poznaję pana.

– Nie. Nazywam się Gerard Johnson.

Nic więcej nie chciał powiedzieć. W milczeniu wysłuchał formułki kapitana Mackendricka, który aresztował go, pouczywszy uprzednio o przysługujących mu prawach.

Fred i pani Johnson pozostali na wolności, Mackendrick kazał im jednak udać się na komendę, gdzie chciał ich przesłuchać. Wcisnęli się wszyscy do wozu policyjnego; młody sierżant policji obserwował ich, trzymając dłoń na kolbie służbowego pistoletu.

Staliśmy oboje z Betty na trotuarze przed pustym domem. Włożyłem obraz Biemeyera do bagażnika mojego samochodu i otworzyłem jej drzwi.

Cofnęła się nagle.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Błękitny młoteczek»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Błękitny młoteczek» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Błękitny młoteczek»

Обсуждение, отзывы о книге «Błękitny młoteczek» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x