Wydała przesadne, żartobliwe westchnienie, którego ostatnie tony nosiły piętno prawdziwej rozpaczy. Zaczynała chyba zdawać sobie sprawę z ogromu swej samotności.
– Niedługo będzie pani miała gości. Zaplotła dłonie i ścisnęła je kurczowo.
– Myśli pan o policjantach, prawda?
– Może pani spodziewać się rano wizyty Mackendricka… chyba żeby przyszedł wcześniej.
– Myślałam, że zamierza mi pan pomóc? – powiedziała cicho.
– Zrobię to, jeśli da mi pani szansę. Nie powiedziała mi pani wszystkiego. A niektóre z pani informacji nie są prawdziwe.
Spojrzała na mnie z oburzeniem, ale jej gniew był kontrolowany i starannie odmierzony.
– Nie kłamałam.
– Może nieświadomie. Kiedy żyje się przez dwadzieścia pięć lat nierzeczywistym życiem, można stracić poczucie rzeczywistości.
– Chce pan powiedzieć, że jestem obłąkana?
– Raczej to, że okłamuje pani nie tylko mnie, ale i siebie.
– W czym pana okłamałam?
– Powiedziała pani, że zabity mężczyzna był przyjacielem pani męża z wojska. Przypadkowo wiem, że Chantry nigdy nie służył w armii. Taka nieścisłość stawia całą pani opowieść pod znakiem zapytania.
Zaczerwieniła się, przygryzła dolną wargę i spojrzała na mnie wzrokiem schwytanego na gorącym uczynku złodzieja.
– Wyraziłam się nieściśle. Chciałam powiedzieć, że kiedy się poznali, ten zabity mężczyzna był w wojsku. Ale Richard oczywiście nie.
– Czy chce pani wprowadzić do swej historii jakieś inne poprawki?
– Jeśli pan mi powie, gdzie się pomyliłam.
– To nie jest śmieszne, proszę pani – powiedziałem w nagłym paroksyzmie wściekłości. – Kilka osób straciło już życie. Innym zagraża niebezpieczeństwo.
– Nie z mojej strony. W życiu nie zrobiłam nikomu krzywdy.
– Po prostu stała pani biernie obok.
– Nie z wyboru. – Starała się nadać sobie wyraz pełen godności, ale bez większego powodzenia. – Nie wiem, co zaszło między Richardem a tym zabitym mężczyzną. Nie mam w istocie pojęcia, jak układały się ich stosunki.
– Mówiono mi, że pani mąż miał skłonności biseksualne.
– Naprawdę? Pierwszy raz o tym słyszę.
– Czy chce pani powiedzieć, że ich nie miał?
– Jakoś nigdy nie było o tym mowy. Dlaczego wydaje się to panu takie ważne?
– Może stanowić zasadniczy element całej sprawy.
– Wątpię. Richard nie przywiązywał większej wagi do spraw seksu. Jego malarstwo podniecało go znacznie bardziej niż ja.
Zrobiła żałosną minę, zerkając na mnie równocześnie, by zbadać jej efekt. Nie wiem dlaczego, ale spotęgowała tym jeszcze mój gniew. Miałem już dość tej kobiety i jej kłamstw – może też dość jej prawd. Siedziałem tu i wymieniałem z nią okrągłe zdania, podczas gdy kobieta, na której mi naprawdę zależało, zagubiona była wśród niebezpieczeństw nocy.
– Czy wie pani, gdzie jest Betty Siddon? Potrząsnęła swą srebrną głową.
– Niestety, nie wiem. Czy Betty Jo coś się stało?
– Poszła szukać Mildred Mead i sama gdzieś zaginęła. Może wie pani, gdzie mogę znaleźć Mildred?
– Nie. Nie wiem. Telefonowała do mnie przed kilku miesiącami, zaraz po przyjeździe do miasta. Ale nie chciałam się z nią spotkać. Nie chciałam budzić wszystkich dawnych wspomnień.
– W takim razie nie powinna pani była wykopywać tych kości – powiedziałem.
Zaklęła gwałtownie, posyłając mnie do wszystkich diabłów. Ale życzenie to zabrzmiało fałszywie, jakby kierowała je właściwie pod własnym adresem. Szary cień nienawiści do siebie spadł jak woalka na jej twarz. Zakryła ją dłońmi.
– Po co je pani wykopywała? – spytałem. Milczała przez dłuższą chwilę.
– Po prostu wpadłam w panikę – wyznała wreszcie, nie odejmując rąk od twarzy.
– Dlaczego?
– Bałam się, że przeszukają dom i będę odpowiadać za śmierć tego człowieka.
Obserwowała mnie przez palce, jakby już znajdowała się za kratami.
– Czy ktoś groził, że panią zadenuncjuje?
Nie odpowiedziała. Uznałem to za potwierdzenie.
– Kto to był, pani Chantry?
– Nie jestem pewna. Nie przyszła tutaj. Zatelefonowała ubiegłej nocy, grożąc, że powie policji wszystko, co wie. Myślę, że była to ta kobieta, która przyszła tu z małym chłopczykiem w dniu śmierci tego człowieka.
– Czego od pani chciała?
– Pieniędzy. – Opuściła dłonie; jej usta były skrzywione, w oczach malowała się wrogość.
– Ile?
– Nie określiła dokładnie sumy. Chyba sporo.
– Kiedy ma je pani jej wręczyć?
– Jutro. Powiedziała, że zadzwoni jutro i żebym zebrała do tego czasu, ile mogę.
– Zamierza pani to zrobić?
– Zamierzałam. Ale teraz nie miałoby to sensu, prawda? Chyba, że udałoby mi się dogadać jakoś z panem.
Wsunąwszy dłonie we włosy, uniosła podbródek i trzymała oburącz swą głowę, jakby było to dzieło sztuki, które gotowa jest zastawić lub sprzedać.
– Zrobię, co będę mógł – powiedziałem. – Ale nie uda się pani pozbyć Mackendricka. Jeśli pomoże mu pani zamknąć dochodzenie, będzie wdzięczny. Myślę, że powinna się pani z nim zaraz porozumieć.
– Nie. Potrzebuję czasu do namysłu. Poczeka pan do rana?
– Poczekam, pod jednym warunkiem. Niech pani nie robi żadnych nie przemyślanych kroków.
– Chodzi o to, żebym nie uciekła?
– Albo nie popełniła samobójstwa.
Krótkim, gniewnym ruchem potrząsnęła głową.
– Zamierzam zostać na miejscu i walczyć. Mam nadzieję, że będzie pan po mojej stronie.
Nie podjąłem żadnych zobowiązań. Wstając, by ruszyć do wyjścia, miałem wrażenie, że z pokrytych cieniem ścian patrzą na mnie oczy wiszących tam portretów Chantry’ego. Pani Chantry odprowadziła mnie do drzwi.
– Proszę, niech pan nie sądzi mnie zbyt surowo. Wiem, że sprawiam wrażenie osoby do gruntu zepsutej. Ale naprawdę, robiąc różne rzeczy lub powstrzymując się od ich zrobienia, nie miałam właściwie wyboru. Moje życie nie było łatwe, nawet przed zniknięciem męża. A od tego momentu stało się czymś w rodzaju plugawego piekła.
– Z Riciem.
– Tak. Z Riciem. Powiedziałam już, że nie miałam wyboru.
Stała blisko mnie, przysłoniwszy czujne oczy rzęsami, jakby zamierzała dokonać kolejnego niefortunnego wyboru.
– Przeszło trzydzieści lat temu zamordowany został w Arizonie młody żołnierz nazwiskiem William Mead – powiedziałem. – Był nieślubnym synem Felixa Chantry’ego i Mildred Mead, czyli przyrodnim bratem pani męża.
Zareagowała na to w taki sposób, jakbym ją uderzył, a ona zamierzała się rozpłakać. Uniosła brwi i opuściła dolną wargę. Odsłoniła na chwilę twarz. Ale nie powiedziała ani słowa.
– Pani mąż wyjechał z Arizony zaraz potem i istniało podejrzenie, że to on zabił Williama Meada. Czy tak było?
– Ależ skąd? Jaki miałby powód?
– Miałem nadzieję, że pani mi to powie. Czy nie łączył pani kiedyś z Williamem bliższy związek?
– Nie. Oczywiście, że nie.
Ale jej zaprzeczenie nie brzmiało przekonująco.
Zostawiłem ją samą i pojechałem wzdłuż nadbrzeża na południe. Nadal panował dosyć duży ruch. Nie było jeszcze tak późno, ale czułem się zmęczony. Długa, właściwie bezprzedmiotowa rozmowa z panią Chantry pozbawiła mnie resztek energii. Wstąpiłem do swego motelu w nadziei, że może zastanę tam jakąś wiadomość od Betty.
Nie było jej. Otrzymałem natomiast informację, że Paola Grimes czeka na mój telefon w hotelu Monte Christo. Nie bez trudności dodzwoniłem się w końcu do centrali i poprosiłem o połączenie z jej pokojem. Podniosła słuchawkę już po pierwszym dzwonku.
Читать дальше