Miałem wrażenie, że przemawia jak ekspert, a w każdym razie jak doświadczony znawca. Rzetelnie traktował temat przestając wreszcie myśleć o własnych kłopotach. Postanowiłem zadać mu trudniejsze pytanie.
– Dlaczego powiedziałeś poprzednio, że obraz został ukradziony z twojego domu?
– Sam nie wiem. Musiałem mieć źle w głowie. – Opuścił wzrok na swe zakurzone buty. – Chyba bałem się wciągnąć w to muzeum.
– W jaki sposób?
– W jakikolwiek. Gdyby dowiedzieli się, że wziąłem ten obraz na własną rękę, wyleliby mnie z pracy. Teraz zrobią to na pewno. Nie mam żadnej przyszłości.
– Każdy ma przyszłość, Fred.
Słowa te nie zabrzmiały zbyt przekonująco, nawet dla mnie. Przyszłość często okazywała się katastrofalna, i miałem wrażenie, że tak właśnie będzie w wypadku Freda. Zwiesił głowę, jakby przytłoczony ciężarem zagrażającego mu niebezpieczeństwa.
– Największe głupstwo zrobiłeś zabierając z sobą Doris.
– Wiem. Ale chciała jechać ze mną.
– Po co?
– Żeby zobaczyć Mildred Mead, o ile by mi się udało ją znaleźć… Jak pan wie, była ona główną przyczyną kłopotów rodzinnych Doris. Myślałem, że dobrze będzie, jeśli Doris z nią porozmawia. Rozumie pan?
Rozumiałem. Podobnie jak inni bezradni i zagubieni głupcy, Fred odczuwał potrzebę pomagania ludziom, leczenia ich za pomocą psychoterapii, nawet jeśli mogło ich to załamać. Tymczasem właśnie on najbardziej chyba jej potrzebował. Pilnuj się – powiedziałem do siebie – bo sam będziesz próbował udzielać Fredowi tego rodzaju pomocy. Spójrz na swe własne życie, Archer.
Ale wolałem tego nie robić. Wybranym tematem moich dociekań byli inni: zaszczuci ludzie w wynajętych pokojach, starzejący się chłopcy, osiągający wiek męski i z zapadnięciem nocy stający się nagle starcami. Jeśli sam jesteś lekarzem, to nie potrzebujesz terapii. Jeśli jesteś myśliwym, to nie mogą na ciebie polować. Ale czy na pewno?
– Doris przeżywa ciężki okres – stwierdził Fred. – Próbowałem pomóc jej się pozbierać.
– Wywożąc ją samochodem na koniec świata?
– Sama chciała jechać. Uparła się. Myślałem, że lepiej ją zabrać, niż zostawić na miejscu, żeby siedziała sama w mieszkaniu i faszerowała się narkotykami.
– Masz sporo racji.
Posłał mi szybki, nieśmiały uśmiech, który pojawił się i zniknął pod osłoną jego wąsów.
– Poza tym musi pan pamiętać, że te strony nie są dla Doris końcem świata. Urodziła się w Copper City i spędziła w Arizonie co najmniej połowę życia. Tu jest jej dom.
– Nie był to bardzo szczęśliwy powrót do domu.
– Nie. Była okropnie rozczarowana. Myślę, że nie ma powrotu, jak mówi Thomas Wolfe.
Wspominając wysoki budynek ze spadzistym dachem, w którym mieszkał Fred z rodzicami, zastanawiałem się, kto chciałby do niego powracać.
– Czy zawsze mieszkałeś w Santa Teresa? Namyślał się przez chwilę.
– Od kiedy byłem małym chłopcem, zajmowaliśmy ten sam dom na O1ive Street – powiedział w końcu. – Nie zawsze był on taką ruderą, jak teraz. Matka dbała o niego dużo bardziej, ja jej pomagałem, i mieliśmy różnych lokatorów, pielęgniarki ze szpitala i tak dalej. – Mówił takim tonem, jakby posiadanie lokatorów było przywilejem. – Najlepszy okres przeżyliśmy przed przyjazdem ojca z Kanady. – Spojrzał nad moją głową na ścianę, na której odbijał się cień mojej zgarbionej sylwetki.
– Co robił w Kanadzie?
– Miał różne posady, głównie w Kolumbii Brytyjskiej. Dawniej lubił pracę. Wydaje mi się, że już wtedy nie żyli dobrze z matką. Potem zdałem sobie sprawę, że właśnie dlatego przebywał z dala od niej. Ale dla mnie było to dość przykre. O ile pamiętam, zobaczyłem mojego ojca po raz pierwszy, kiedy miałem sześć czy siedem lat.
– Ile masz teraz, Fred?
– Trzydzieści dwa – wyznał niechętnie.
– Miałeś dość czasu, by wyleczyć urazy spowodowane nieobecnością ojca.
– Wcale nie o to mi chodziło. – Był urażony, zły i rozczarowany moją postawą. – Nie zamierzam się usprawiedliwiać jego kosztem.
– Tego nie twierdziłem.
– W gruncie rzeczy był dla mnie dobrym ojcem. – Zastanowił się nad swym stwierdzeniem i wprowadził do niego poprawkę. – W każdym razie, w tym pierwszym okresie, po jego powrocie z Kanady. Zanim zaczął tyle pić. Naprawdę go wtedy kochałem. Czasem wydaje mi się, że nadal go kocham, mimo tych wszystkich okropnych wybryków.
– Jakich wybryków?
– Gada bzdury, ryczy, łamie meble, grozi matce, wybucha płaczem. Nie tyka żadnej pracy. Zajmuje się swoimi wariackimi maniactwami, pije tanie wino i tylko do tego się nadaje. – Jego ostrzejszy teraz głos podnosił się i opadał, jak lament rozwścieczonej żony. Zastanawiałem się, czy Fred nie imituje podświadomie swojej matki.
– Kto przynosi mu wino?
– Matka. Nie wiem, dlaczego to robi, ale stale mu je dostarcza. Czasem – dodał niemal niedosłyszalnym głosem – czasem myślę, że robi to z zemsty.
– Za co miałaby się mścić?
– Za to, że zrujnował siebie, własne życie i jej życie.
Kiedyś zauważyłem, że stoi patrząc, jak on zatacza się od ściany do ściany, jakby widok jego degrengolady sprawiał jej przyjemność. A równocześnie jest jego oddaną niewolnicą i kupuje mu alkohol. To inna forma zemsty – bardziej subtelna. Jest kobietą, która wyrzekła się kobiecości.
Fred zaskoczył mnie. Sięgając w głąb życia, które stanowiło tło jego kłopotów, pozbył się objawów swego głupiego kompleksu niższości. Jego głos stał się poważniejszy. Szczupła, chłopięca twarz i długi nos niemal przestały razić w zestawieniu z jego wąsami. Poczułem, że budzi się we mnie coś w rodzaju szacunku dla Freda, a nawet nadziei.
– To nieszczęśliwa kobieta – powiedziałem.
– Wiem. Oboje są nieszczęśliwi. To fatalnie, że się zeszli. Bardzo źle dla obojga. Sądzę, że mój ojciec, zanim stał się wykolejeńcem, miał kiedyś zadatki na wspaniałego człowieka. Matka oczywiście nie dorasta do niego pod względem umysłowym i przypuszczam, że ubolewa z tego powodu, ale też sporo osiągnęła. Jest fachową dyplomowaną pielęgniarką i potrafiła wytrwać w swym zawodzie opiekując się równocześnie ojcem. Nie przyszło jej to bez trudu.
– Ludzie z reguły robią to, co muszą.
– Ona zrobiła więcej. Umożliwiła mi naukę w college’u. Nie wiem, skąd brała na to pieniądze.
– Miała jakieś dodatkowe dochody?
– Tylko do chwili, kiedy wyprowadził się ostatni lokator. Było to dawno temu.
– A w dodatku, jak słyszałem ubiegłej nocy, straciła posadę w szpitalu.
– Niezupełnie tak było. Sama zrezygnowała. – Głos Freda stracił męski ton i stał się bardziej piskliwy. – W tym pensjonacie La Paloma zaproponowano jej o wiele lepsze warunki.
– Nie wydaje mi się to prawdopodobne, Fred.
– Naprawdę. – Podniósł głos jeszcze bardziej; jego oczy błyszczały niezdrowo, wąsy były nastroszone. – Czy zarzuca pan mojej matce kłamstwo?
– Ludzie popełniają pomyłki.
– Sam pan zrobił błąd, wyrażając się w ten sposób o mojej matce. Żądam, żeby pan to odwołał.
– Ale co?
– To, co powiedział pan o matce. Ona nie handluje narkotykami.
– Nigdy jej tego nie zarzucałem, Fred.
– Ale sugerował pan to. Sugerował pan, że wyrzucili ją ze szpitala, bo kradła narkotyki, żeby nimi handlować.
– Czy tak twierdziły władze szpitala?
– Tak. To banda sadystycznych łgarzy. Moja matka nigdy nie postąpiłaby w taki sposób. Zawsze była uczciwą kobietą. – Wzbierające w jego oczach łzy zostawiły na policzkach wilgotne ślady. – Ja nie byłem porządnym człowiekiem. Żyłem w krainie fantazji. Teraz dopiero to widzę.
Читать дальше