Nadal wpatrywała się w moją twarz – miałem wrażenie, że chce przeniknąć w głąb mego umysłu.
– Więc sądzi pan, że śmierć Paula, który umarł ubiegłej nocy, ma jakiś związek z zabójstwem Williama Meada, dokonanym w roku 43?
– Owszem. Mam taką teorię.
– Ale jaki związek?
– Nie wiem tego na pewno.
– Myśli pan, że obu zabił ten sam człowiek? – Pomimo swego wieku mówiła jak młoda dziewczyna, strasząca sama siebie opowiadaniem, którego zakończenie mogło być jeszcze bardziej przerażające. – Kto to mógł być?
– Nie chcę pani nic sugerować. Zna pani najwyraźniej wszystkich podejrzanych.
– To znaczy, że podejrzewa pan więcej niż jedną osobę?
– Dwie lub trzy.
– Ale kogo?
– Niech pani mi podpowie, pani Grimes. Jest pani inteligentną kobietą. Zna pani chyba wszystkie osobi zamieszane w tę sprawę i wie pani o nich więcej, niż ja kiedykolwiek się dowiem.
Oddychała głęboko i jej piersi falowały gwałtowniej Udało mi się jednak poruszyć ją i zainteresować. Być może miała wrażenie, że wszystko, co zrobi lub powie, może jednak wpłynąć na całą sprawę i na wizerunek jej nieżyjącego męża.
– Czy będę cytowana? – spytała.
– Nie przeze mnie.
– W porządku, więc powiem panu coś, o czym nikt prawie nie wie. Wyciągnęłam to z Mildred Mead.
– Tej nocy, kiedy wypiłyście we dwie butelkę whisky?
– Nie. Jakiś czas przedtem, wkrótce po powołaniu do wojska jej syna, Williama. Musiało to być w 1942. Mildre powiedziała mi, że zrobił dziecko jakiejś dziewczynie i musiał się z nią ożenić. Ale w gruncie rzeczy był zakochany w żonie Richarda Chantry. A ona w nim.
– Czy sugeruję pani, że Williama zabił Richard?
– Mówię panu tylko, jaki miał motyw.
– Ale twierdziła pani, że Richard Chantry był homoseksualistą?
– Lubił i mężczyzn, i kobiety, tak jak mój mąż. Jedno ni wyklucza drugiego – przekonałam się o tym na własno skórze.
– Czy myśli pani, że Richard Chantry zabił również pani męża?
– Nie wiem. Być może. – Wyjrzała za moimi plecami na jasną, opustoszałą ulicę. – Nikt najwyraźniej nie ma pojęcia, gdzie przebywa Richard i co robi. Wszyscy wiedzą, że odszedł dwadzieścia pięć lat temu.
– Ale dokąd odszedł? Czy ma pani jakąś koncepcję?
– Mam. Przyszło mi to do głowy, gdy dowiedziałam się o śmierci Paula. Pomyślałam, że może Richard ukrywał się w Santa Teresa. Paul go zobaczył i trzeba mu było zamknąć usta. – Zwiesiła głowę i kołysała nią posępnie w obie strony. – Wiem, że to okropne podejrzenia, ale takie właśnie mi się nasunęły.
– Mnie również – stwierdziłem. – A co o tym wszystkim myśli pani córka, Paola? Podobno rozmawiała pani z nią przez telefon.
Pani Grimes przygryzła dolną wargę i spojrzała w przestrzeń.
– Niestety, nie wiem, co ona myśli. Trudno nam się ze sobą porozumieć. Czy rozmawiała z panem?
– Tuż po morderstwie. Przeżywała jeszcze skutki szoku.
– Chyba nadal je odczuwa. Czy mógłby się pan z nią zobaczyć po powrocie do Santa Teresa?
– Zamierzałem to zrobić.
– Dobrze. Weźmie pan dla niej trochę pieniędzy? Mówi, że została w kompletnej nędzy.
– Chętnie. Gdzie mieszka?
– W hotelu Monte Christo.
– Sądząc z nazwy, to wytworny hotel.
– Ale tylko z nazwy.
– Więc dobrze. – Wręczyła mi dwie wyjęte z kasy dwudziesto-dolarówki i jedną dziesiątkę. – Powinno jej to w każdym razie wystarczyć na kilkudniowy pobyt.
Robiło się późno. Wróciłem do banku Southwestern Savings, który był już czynny, i podszedłem do siedzącej przy biurku przystojnej urzędniczki. Stojąca na bladli tabliczka z nazwiskiem poinformowała mnie, że mam dal czynienia z panią Conchitą Alvarez.
– Szukam znajomej, która nazywa się Mildred Mead – II powiedziałem, podawszy jej swoje nazwisko. – O ile wiem jest waszą klientką.
Pani Alvarez niemal przewierciła mnie spojrzeniemB Musiała dojść do wniosku, że nie jestem przestępcą, b(pochyliła nieco swą ciemną błyszczącą głowę.
– Owszem. Była nią. Ale przeniosła się do Kalifornii.
– Do Santa Teresa? Często mówiła, że chce tam wyje chać.
– I tak właśnie Zrobiła.
– Czy może pani podać mi jej adres? Jadę akurat do Santa Teresa. Pan Biemeyer oddał mi do dyspozycji jedei z samolotów firmy.
Pani Alvarez wstała z krzesła.
– Zobaczę, czy uda mi się go znaleźć.
Zniknęła za drzwiami i pozostała za nimi przez dłuższą chwilę. Kiedy wróciła, na jej twarzy malowało się jakby rozczarowanie.
– Jedyne miejsce pobytu pani Mead, jakie mamy w ak tach, to motel o nazwie Siesta Village. Ale jest to adres sprzed dwu miesięcy.
– Czy tam właśnie wysyłacie jej raty za dom?
– Nie. Sprawdziłam to. Wynajęła sobie skrytkę pocztową. – Pani Alvarez zerknęła na trzymany w ręku skrawek papieru. – Numer 121.
– W Santa Teresa?
– Tak, w głównym urzędzie pocztowym Santa Teresa. Pojechałem na lotnisko i oddałem wynajęty wóz. Piło odrzutowca firmy grzał silniki – Fred i Doris byli już ni pokładzie. Nie siedzieli razem. Doris zajmowała miejsd tuż za kabiną pilotów, Fred zaś – z tyłu. Miałem wrażenie że nie rozmawiają z sobą, może ze względu na obecność stojącego w drzwiach szeryfa. Powitał mnie z wyraźną ulgą.
– Bałem się, że pan nie zdąży. A wtedy musiałbym sam wybrać się do Kalifornii.
– Miał pan z nim jakieś kłopoty?
– Nie. – Spojrzał chłodno na Freda, który odwrócił wzrok. – Ale doszedłem do tego, że nie ufam nikomu, kto nie przekroczył czterdziestki.
– Niestety, zasługuję w takim razie na pańskie zaufanie.
– No tak, chyba zbliża się pan do pięćdziesiątki, co? A ja kończę w przyszłym roku sześćdziesiąt. Nie spodziewałem się tego, ale teraz liczę już dni do emerytury. Świat się zmienia, sam pan zresztą wie.
Ale nie dość szybko – pomyślałem. – Nadal jest to świat, w którym mając pieniądze, można kupić informacje lub milczenie.
Odrzutowiec piął się w górę, lecąc długo po linii prostej. Na lewo ode mnie rozciągały się rozległe, suche sawanny Meksyku. Na prawo wznosił się na wysokość przeszło dziesięciu tysięcy stóp szczyt dominującej nad Tucson góry. W miarę, jak posuwaliśmy się na północ, uciekał z wolna w tył, niby wędrująca piramida.
Fred odwrócił się ode mnie i obserwował przesuwający się pod nami krajobraz. Dziewczyna siedząca za kabiną pilota wydawała się równie zamyślona i odległa. Na horyzoncie wyrastał zamglony łańcuch skalnych szczytów.
Fred spojrzał na widoczne przed nami góry, jakby były to ściany więzienia, w którym zostanie zamknięty. Potem odwrócił się w moją stronę.
– Jak pan myśli, co mi zrobią?
– Nie wiem. To zależy od dwu rzeczy. Czy odzyskamy obraz i czy zdecydujesz się opowiedzieć całą historię.
– Opowiedziałem ją panu wczoraj wieczorem.
– Zastanawiałem się nad nią i nie jestem pewien, czy to prawda. Myślę, że pominąłeś pewne istotne fakty.
– To niech pan sobie myśli.
– A nie mam racji?
Odwrócił głowę i spojrzał na wielki, zalany słońcem świat, w którym schronił się na dzień czy dwa. Zdawał się on odlatywać wstecz, ku przeszłości. Przed nami wyrastały skalne ściany i odrzutowiec z głośniejszym nieco wyciem silnika piął się w górę, by przelecieć ponad nimi.
– Co wzbudziło w tobie takie zainteresowanie losem; Mildred Mead? – zapytałem.
Читать дальше