Pani Rosenblatt jeszcze raz szturchnęła Monalda.
– Przez niego twoja aura zrobiła się brązowa, więc uznałyśmy, że ktoś musi przemówić mu do rozumu. Nikt nie będzie szkodzić naszej Maddie.
Pewnie bym się wzruszyła, gdyby nie to, że staliśmy nad bezwładnym ciałem członka mafii.
– Kiedy zobaczyłyśmy, że Dana ma dwie komórki – powiedziała mama – pomyślałyśmy, że weźmiemy…
– Pożyczymy – uściśliła pani Rosenblatt.
– Racja. Pożyczymy jedną, na wypadek, gdyby sprawy wymknęły się spod kontroli.
– No i się wymknęły – wtrąciła pani R., dźgając Monalda tłustym palcem. – Powiedziałyśmy mu, żeby zostawił cię w spokoju, na co on zapytał:,.A kim wy w ogóle jesteście?”, na co my: „Mamą Maddie”, na co on: „Jakiej znowu Maddie, do cholery?” Tak naprawdę nie powiedział „do cholery”, tylko o wiele gorzej, ale ponieważ jestem damą, nie powtórzę tego. Potem twoja mama powiedziała; „Maddie, córki Larry'ego”. Wtedy on uśmiechnął się obleśnie, potem parsknął śmiechem i powiedział: „Wyszłaś za tę ciotę?” Możesz sobie wyobrazić, jak twoja mama to przyjęła.
Sadząc po tym, że Monaldo leżał bez ruchu na podłodze, niezbyt dobrze.
– Zdaje się, że trochę go zwymyślała.
– Od skurwieli – włączyła się mama. – Kutasów. Fajansiarzy. Sukin…
– Okej, rozumiem. – Najwyraźniej mamie nie zależało na byciu damą.
– W każdym razie – ciągnęła pani R. – ten idiota zaczął się wydzierać, że rozerwie nas na strzępy. Wtedy twoja mama wyciągnęła telefon, żeby zadzwonić na policję, a w następnej chwili on leżał już na podłodze jak kłoda. – Urwała i jeszcze raz szturchnęła Monalda. – Jeszcze nigdy nie widziałam takiego telefonu.
– Wierz mi, nie chciałam go zastrzelić – powiedziała mama, której ciągle trzęsły się ręce.
– Nie zastrzeliłaś go – zapewniłam ją. – Tylko trochę poraziłaś. Spojrzała na mnie, po czym zapytała piskliwie:
– Poraziłam?
– Proszę się nie martwić, nic mu nie będzie – wtrąciła się Dana.
– Rico mówi, że to trwa zaledwie parę minut. Prawda, Marco? Marco się wzdrygnął, bo temat był mu aż nadto znany.
– Przypuszczam, że kiedy się ocknie, nie będzie zbyt zadowolony – stwierdziła pani R., przyglądając się twarzy Monalda. Jego nogi lekko się poruszyły.
– Proponuję, żebyśmy się zwijali. – Złapałam mamę za rękę i pociągnęłam do drzwi, bo ciągle wpatrywała się jak zahipnotyzowana w bezwładne ciało na podłodze.
Chciałabym powiedzieć, że zmierzając do wyjścia z klubu, nie zwracaliśmy na siebie uwagi, ale to nieprawda. Marco skradał się jak kot, mama ciągle była w szoku, a stutrzydziestosześciokilogramowa pani Rosenblatt odziana w zasłonę prysznicową była zjawiskiem samym w sobie. Równie dobrze moglibyśmy nieść migający neon z napisem: „Uwaga! Jesteśmy podejrzani”. Na szczęście, byliśmy w Vegas, i choć ściągnęliśmy na siebie parę spojrzeń, nikt nie próbował nas zatrzymać.
Byliśmy już prawie przy drzwiach, kiedy mama wyszła ze stanu odrętwienia i zawołała:
– Czekajcie!
Zatrzymaliśmy się. Marco aż jęknął, wpadając na panią R.
– O co chodzi? – zapytałam. Mama wskazała rękaw stronę biura.
– Zostawiłam tam telefon.
– Nie martw się, kupimy nowy – obiecałam, pchając ją do drzwi. Zostało już tylko parę kroków. Monaldo ocknie się w pustym gabinecie, a Ramirez nigdy się nie dowie, że moje słowo jest warte mniej niż japonki na wyprzedaży na Payless.com.
– Ale na nim są moje odciski palców! – zaprotestowała mama. Zatrzymałam się. Cholera. Nie pomyślałam o tym. Monaldo nie wyglądał na kogoś, kto nosi w kieszeni proszek do zdejmowania odcisków palców, ale w przypadku Ramireza było to całkiem możliwe. Poza tym detektyw Sipowicz na pewno miał taki proszek. Zważywszy na to, że dopiero co miałam przyjemność z policją z Las Vegas, nie byłam pewna, czy chcę ryzykować powtórkę z rozrywki.
– W porządku – powiedziałam. – Pójdę po niego. Wy idźcie do samochodu i tam na mnie czekajcie.
Mama skinęła głową, pozwalając, by Dana wyprowadziła ją na zewnątrz. Zaczekałam, aż wszyscy wyjdą, obróciłam się i popędziłam – tak szybko, na ile pozwalały mi sandały na obcasie – do biura Monalda.
Przez chwilę stałam pod drzwiami, nasłuchując. Nic nie słyszałam, więc uznałam, że pewnie nadal jest nieprzytomny. Upewniwszy się, że nic mi nie grozi, powoli pchnęłam drzwi.
Monaldo nadal leżał na podłodze, tyle że teraz jego kończyny drżały konwulsyjnie, jakby włożył palec do gniazdka. Przemknęłam na palcach przez gabinet, ostrożnie ominęłam Monalda, podniosłam paralizator i schowałam go do torebki. Potem, równie ostrożnie, wycofałam się, nie spuszczając z oczu śliniącego się gangstera. Wolałam nie myśleć o tym, co mógłby zrobić, gdyby się ocknął. Przypomniał mi się tekst o „rozszarpywaniu na kawałki”.
Zamknęłam za sobą drzwi i przemknęłam korytarzem do głównej części klubu. Od drzwi wyjściowych dzieliło mnie już tylko kilka kroków, kiedy na moim ramieniu wylądowała czyjaś dłoń.
– Co ty tu robisz, do cholery?
Niech to szlag. Biorąc pod uwagę mojego dotychczasowego pecha, właściwie nie powinnam się dziwić. Zaczynałam nawet myśleć, że powinni przemianować Prawo Murphy'ego na Prawo Maddie. Co złego mogło się przydarzyć, to się przydarzało. Oczywiście mnie.
Powoli się odwróciłam. Ramirez stał z rękami skrzyżowanymi na piersi, łypiąc na mnie wściekle. Żyła na jego szyi pulsowała, a szczęki miał zaciśnięte tak mocno, że mógłby nimi miażdżyć diamenty.
– Eee… cześć? – Pomachałam mu leciutko palcem.
– Cześć? – Zgrzytnął zębami. – Tylko tyle masz mi do powiedzenia? Przełknęłam ślinę.
– Cześć, przystojniaku?
Spojrzał na sufit i wymamrotał coś po hiszpańsku. Pewnie modlitwę do świętego od lekkomyślnych blondynek, żeby dał mu cierpliwość, i żeby mnie nie udusić.
– Mogę wszystko wyjaśnić – powiedziałam, wiedząc, że będę musiała nawijać naprawdę szybko, jeśli chcę wyjść z tego obronną ręką.
– Zamierzałam zostać w pokoju. Naprawdę! Ale latte było takie pyszne, no i potrzebowałam świeżej bielizny. Do tego ostatnia noc była taka długa i męcząca, bo przez cały czas rzucałam się i przekręcałam, żeby nie pokiereszować cię swoimi szczeciniastymi nogami. No więc pojechałam do hotelu, dosłownie na minutkę, a potem Dana powiedziała mi o wizji i musieliśmy powstrzymać mamę. Niestety spóźniliśmy się i zdążyła już porazić Monalda paralizatorem.
Ramirez zmrużył oczy. Żyła na jego szyi pulsowała dwa razy szybciej niż zwykle.
– Poraziła Monalda paralizatorem? Skinęłam głową.
– Troszeczkę. Wkrótce powinien się ocknąć.
Już otwierał usta, żeby powiedzieć coś mocno niecenzuralnego, kiedy zadzwoniła komórka przy jego pasku. Spojrzał na wyświetlacz.
– Cholera. Monaldo.
Przełknęłam ślinę, instynktownie kierując wzrok w głąb korytarza, gdzie lada moment spodziewałam się zobaczyć czerwonego na twarzy, uzbrojonego gangstera na trzęsących się nogach.
– Widzisz, mówiłam, że wkrótce się ocknie – rzuciłam, próbując nadać sytuacji pozytywny wydźwięk.
Ramirez nic nie powiedział, tylko jeszcze raz spojrzał na mnie wściekle. Potem złapał mnie za rękę i poprowadził między stolikami na tyły klubu.
– Co teraz? – zapytałam. Potknęłam się, próbując za nim nadążyć.
– Hej, nie wszyscy mają takie długie nogi jak ty.
Читать дальше