– Au.
– Rety, Maddie!
Uniosłam głowę i zobaczyłam Danę. Jej jasne brwi były ściągnięte, i mówiła głosem tak wysokim, że prawie piszczała.
– Tak się cieszę, że cię widzę. Musimy lecieć! – Złapała mnie za rękę, odciągając od wind.
– Czekaj. Co jest? Dokąd lecieć?
– Chodzi o twoją mamę, skarbeńku – powiedział Marco, który wyrósł tuż za Daną.
Jęknęłam. Zupełnie zapomniałam o postmenopauzalnym duecie, który spieszył mi z odsieczą.
– O, nie. Mama tu jest?
– Nie, i właśnie w tym problem – odparła Dana, głosem zabarwionym histerią, ciągnąc nas przez kasyno. – Nie ma jej w hotelu.
Nagle przystanęła, położyła dłonie na moich ramionach i obróciła mnie do siebie.
– Maddie, ona pojechała do Monalda!
– Co? – wrzasnęłam tak głośno, że aż uciszyła mnie przechodząca staruszka.
– Próbowaliśmy ją zatrzymać – wyjaśnił Marco, trajkocząc jak katarynka, kiedy podawał parkingowemu kwitek. – Ale ona była żądna krwi. Powiedziała, że zabije Larry'ego za to, że zrobił z ciebie kryminalistkę.
– Tłumaczyliśmy jej, że nikt nie wie, gdzie przepadł Larry – wtrąciła Dana.
– No właśnie. Opowiedzieliśmy jej o Monaidzie, butach, o tym, że chcą wrobić Larry'ego w morderstwo i jak przez to wszystko trafiłaś za kratki.
– A potem pani Rosenblatt miała wizję.
– Tak, wizję – przytaknął Marco.
Wizję. Z sekundy na sekundę robiło się coraz lepiej.
– Wiem, że będę tego żałować, ale czy możecie mi powiedzieć, jaką wizję? Dana zaczerpnęła tchu.
– Pani Rosenblatt powiedziała, że widziała Włocha…
– Amerykanina włoskiego pochodzenia – poprawił Marco.
– Okej. Amerykanina włoskiego pochodzenia. Uzbrojonego. Powiedziała, że miał małe oczka, jeszcze mniejsze serce i że unosiła się nad nim wielka chmura negatywnych emocji. Powiedziała, że przez niego twoja aura jest błotnistobrązowa.
– Twoja mama nie była tym zachwycona. – Marco pokręcił głową. – Brązowy jest bardzo niedobry dla duszy. Bardzo.
– Powiedziała, że da draniowi nauczkę – ciągnęła Dana. – A potem zadzwoniła moja komórka. To był Rico. – Urwała, a jej usta rozciągnęły się w głupkowatym uśmiechu. – Odebrał od Mac moją ladysmith. Prawda, że jest słodki?
Przytaknęłam szybko.
– Wróćmy do mojej matki i Monalda.
– Och, racja. Kiedy skończyłam rozmawiać z Rikiem, ich już nie było.
– Zniknęły. Tak po prostu – potwierdził Marco, rozkładając ręce.
– Jak mogliście do tego dopuścić? – zawołałam. – Gdzie wtedy byłeś? – zwróciłam się do Marca.
– W toalecie.
Pomasowałam skronie, czując nadciągający ból głowy.
– Okej, podsumujmy. Moja matka jedzie właśnie do mafiosa, żeby dać mu nauczkę, bo pani Rosenblatt miała wizję mojej aury?
– Mniej więcej – powiedziała Dana, przygryzając wargę. – Ale to jeszcze nie jest najgorsze.
Co mogło być gorszego?
– Więc to jeszcze nie wszystko?
– Eee, widzisz, zanim zadzwonił Rico, twoja mama podziwiała moją komórkę. Kiedy zobaczyłam, że ona i pani Rosenblatt zniknęły, sprawdziłam torebkę. Komórka też zniknęła.
– Czekaj. – Uniosłam rękę, żeby ją uciszyć i przechyliłam głowę, próbując wszystko sobie poukładać. – Skoro, kiedy wychodziły, ty gadałaś przez telefon, to jak mogły go zabrać?
Dana znowu przygryzła wargę.
– Eee, one nie zabrały tego telefonu. Tylko tamten drugi.
– Jaki drugi? Masz tylko… – I nagle zrozumiałam. Paralizator w kształcie komórki!
Uderzyłam się otwartą dłonią w czoło. Jeśli na świecie istnieje coś bardziej niebezpiecznego od mojej matki dającej nauczkę, to moja uzbrojona matka dająca nauczkę.
Wyciągnęłam komórkę i wybrałam numer Ramireza, w nadziei, że będzie mógł powstrzymać porywcze seniorki. Oczywiście, od razu połączyłam się z jego pocztą głosową. Tak więc władowaliśmy się szybko do mustanga i pojechaliśmy do Victorii.
Moje bagaże ciągle były w samochodzie, więc kiedy Marco prowadził, ja przebrałam się szybko na tylnym siedzeniu. Zamieniłam dresy Ramireza na czarne spodnie. Do tego włożyłam top ozdobiony kryształkami i srebrne sandałki bez pięty. Przez cały ten czas starałam się nie wyobrażać sobie mamy zamkniętej w zamrażarce.
Niestety, na Piętnastce zdarzył się wypadek i minęło dobrych dwadzieścia minut, zanim dotarliśmy do klubu. Wyskoczyliśmy z samochodu i popędziliśmy do wejścia. Nie było jeszcze południa, więc ominęło nas stanie w kolejce. Nie było też wygolonego bramkarza. Szybko weszliśmy do środka, mrugając oczami, by przestawić się z pełnego słońca na półmrok pozbawionego okien wnętrza.
Ze względu na porę, parkiet był prawie pusty, choć kilku wytrwałych ciągle potrząsało tyłkami do dźwięków techno z lat dziewięćdziesiątych. Duża scena też była opuszczona, pomijając sobowtóra Whitney Houston, śpiewającego barytonem / Will Always Love You dla nielicznych widzów. Tylko połowa stołków barowych była zajęta – zapewne przez zatwardziałych nałogowców, byłych członków AA, których nie obchodziło, czy jest dziesiąta rano, czy dziesiąta wieczorem. Nigdzie nie było widać mamy ani pani Rosenblatt.
– Może ich tu nie ma? – powiedziała Dana. Marco przytaknął.
– Może zmieniły zdanie.
A może Monaldo już je związał, zakneblował i wyposażył w cementowe buciki.
– Idziemy – Skinęłam na Danę i Marca, żeby poszli za mną do korytarza, w którym znajdowały się biura. Dana rytmicznie stukała obcasami, podczas gdy Marco znowu skradał się jak Bond z Broadwayu. Sama starałam się jak najmniej rzucać w oczy, żeby nie zauważył mnie pewien wybuchowy, sfrustrowany seksualnie gliniarz. Minęliśmy toalety i pierwsze drzwi z napisem „Pomieszczenie służbowe”, kierując się prosto do biura Monalda. Miałam właśnie przyłożyć ucho do zamkniętych drzwi, kiedy ze środka dobiegł głośny łomot.
Wciągnęłam głośno powietrze. Boże. Mamo! Z sercem na ramieniu, owładnięta paniką chwyciłam za gałkę i otworzyłam drzwi.
Pierwsze co poczułam, to ulgę. Mama i pani Rosenblatt stały pośrodku gabinetu, całe i zdrowe. (Jedyną ofiarą w pokoju był dobry gust. Mama miała na sobie dżinsowe spodenki do kolan z gumką w pasie, fioletową koszulę z długim rękawem i trapery. Pani Rosenblatt była ubrana w obszerną suknię w hibiskusy, w kolorze pomarańcz i awokado, choć łączenie tych kolorów przestało być społecznie akceptowane w 1973 roku). Uczucie ulgi szybko ustąpiło niepokojowi, kiedy zobaczyłam, że stoją nad bezwładnym ciałem podejrzanie podobnym do pewnego antypatycznego gangstera. Niepokój się wzmógł, kiedy dostrzegłam w ręku mamy paralizator.
– Mamo! – wykrzyknęłam, po czym podbiegłam, żeby ją uściskać. – Tak się cieszę, że nic ci nie jest.
Mama trzęsła się jak osika. Paralizator wypadł jej z ręki, kiedy odwzajemniła mój uścisk.
– Och, Maddie, chyba go zabiłam!
Pani Rosenblatt szturchnęła Monalda czubkiem ortopedycznego buta.
– No nie wiem. Wcale nie wygląda na umarlaka. Mój trzeci mąż, Alf, umarł na sofie w salonie, oglądając Kolo fortuny. Kiedy nie wstał, po tym jak zaczął się kolejny program, szturchnęłam go w ramię. I mówię wam, jego skóra była o wiele bardziej gumowata niż tego faceta.
– Chciałam go tylko nastraszyć – wymamrotała mama, patrząc oszołomionym wzrokiem. – Nie chciałam nikogo zabijać.
– Co się stało? – zapytałam.
Читать дальше