Okrążałam właśnie kolejną grupkę wymalowanych dam (ciągle szlochających w chusteczki), kiedy stanęły mi włoski na karku. Wyczułam jego obecność, jeszcze zanim go usłyszałam. Co tylko dowodzi, jak bardzo emanował wściekłością.
– Co tu robisz? – Ramirez warknął mi do ucha. Znieruchomiałam. – Żegnam Hanka.
– Powinnaś być w drodze powrotnej do Los Angeles – szepnął, ledwo nad sobą panując. Jestem pewna, że gdybym się odwróciła, zobaczyłabym na jego szyi pulsującą żyłkę.
Maurice mnie zaprosił. Byłoby niegrzecznie nie przyjść.
Ramirez wymamrotał coś po hiszpańsku. Zanim zdążyłam rozgryźć, jakiego przekleństwa użył tym razem, złapał mnie za rękę i pociągnął w dół wzniesienia, do lincolna Monalda.
– Przysięgam, że wyjadę zaraz po…
Nie pozwolił mi dokończyć. Gdy tylko zamknął za nami drzwi samochodu, chwycił mnie w ramiona i przywarł ustami do moich.
Byłam tak zaskoczona, że zadrżałam, A może zadrżałam, bo w moim podbrzuszu nagle eksplodował wulkan?
– Jesteś taka seksowna w czerni – zamruczał, odrywając się ode mnie, by zaczerpnąć tchu.
– Mam na sobie sweterek Marca.
Ramirez spojrzał w dół. Potem wzruszył ramionami.
– Siedzę tu już sześć tygodni. Wyglądałabyś seksownie w worku. – Już chciałam zaprotestować, ale znowu zamknął mi usta pocałunkiem.
– Albo jeszcze lepiej – dodał – bez niczego. Wsunął mi rękę pod bluzkę, szukając zapięcia stanika.
– Chwileczkę! – Odepchnęłam go, trzymając dłonie płasko na jego klatce piersiowej. – Żartujesz, prawda? Chcesz to zrobić teraz?
Rozejrzał się po tylnym siedzeniu.
– W czym problem? Szyby są zaciemnione. – Jesteśmy na pogrzebie!
– To coś złego?
Ze wstydem przyznaję, że kiedy tak siedziałam z dłońmi przyklejonymi do jego twardych jak skała mięśni, sama przez chwilę miałam wątpliwości.
– Oczywiście, że tak. A przy okazji, zauważyłeś, że za każdym razem, kiedy się spotykamy, to albo zdzieramy z siebie nawzajem ciuchy albo się kłócimy?
– Tak, uważam, że powinniśmy się mniej kłócić.
– Mówię poważnie.
Obdarzył mnie swoim uśmiechem Złego Wilka. – Ja też. Przewróciłam oczami.
– Dlaczego nie możemy porozmawiać jak normalni ludzie w normalnym związku?
– Chcesz rozmawiać teraz? – Skrzyżowałam ręce na piersi. – Tak.
Westchnął. Poruszył głową na boki, jakby próbował pozbyć się napięcia w karku, które nie wiedzieć czemu pojawiało się zawsze w mojej obecności.
– Dobrze. Porozmawiajmy.
– Super.
Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie. Bez słowa. Świetnie. Wychodziło na to, że nie mamy o czym rozmawiać.
– No dobrze… – powiedziałam, chwytając się czegokolwiek. – Jak ci minął dzień?
Uniósł brew.
– Jak mi minął dzień?
– Tak. O takich rzeczach rozmawiają normalne pary. Rozmawiają o tym, co przytrafiło im się danego dnia. No więc, jak ci minął dzień?
Ramirez pomasował sobie kark, uwalniając jeszcze trochę napięcia.
– W porządku. – Pokręciłam głową.
– Nie, nie tak to wygląda. Powinieneś opowiedzieć mi, co robiłeś, gdzie byłeś, z kim rozmawiałeś. Powinieneś powiedzieć, jakie masz w związku z tym odczucia, żebym mogła udzielić ci wsparcia i w ogóle. Dobrze ją zacznę. Zadzwoniła moja matka. Była wściekła, a ja czułam się okropnie, że ją okłamałam. Jestem pewna, że mnie teraz wydziedziczy, a przynajmniej odbierze mi fikusa. Później, przyfasoliłam w nos mojemu prześladowcy, co sprawiło mi o wiele większą przyjemność niż powinno. W końcu pojechaliśmy do FlyBoyz, po czym miałam ochotę od razu wziąć prysznic. To tyle. Tak wyglądał mój dzień. Teraz twoja kolej. Co dziś robiłeś?
Ramirez wpatrywał się we mnie.
– Czekaj. Powiedziałaś „prześladowca”? Ups.
– Tak powiedziałam? Trochę przesadziłam, facet po prostu mnie śledzi. Jeździ za mną po mieście i od czasu do czasu pstryka zdjęcia, które potem publikuje w swojej gazecie.
– Dziennikarz?! – wykrzyknął Ramirez. Na jego szyi zaczęła pulsować żyłka i zastanawiałam się, czy nie powinnam była trzymać się wersji o prześladowcy. – Chcesz mi powiedzieć, że łazi za tobą dziennikarz?
Westchnęłam. Nie tak wyglądają rozmowy normalnych par. Ale było już za późno, by zatrzymać ten rozpędzony pociąg. Nie miałam wyjścia. Opowiedziałam Ramirezowi o spotkaniu z Felixem, o tym ile razy w ciągu minionego tygodnia widziałam dodge'a neona i, wreszcie, o dzisiejszym artykule w „Infonnerze”.
Kiedy skończyłam, znowu zaklął w niezrozumiałym dla mnie języku. Postanowiłam, że po powrocie L.A. zapiszę się na kurs hiszpańskiego.
– Spokojnie – powiedziałam. – Najgorsze już się stało. Mama widziała artykuł.
– Maddie, nie martwię się twoją matką – odparł, a żyłka znowu zaczęła pulsować. – Martwię się Monaldem! Jeśli zobaczy artykuł, szybko doda dwa do dwóch. Widział cię w klubie, wie, jak wyglądasz. Z gazety się dowie, jak się nazywasz i gdzie cię szukać.
Przeszedł mnie dreszcz.
– Nie pomyślałam o tym.
– Najwyraźniej.
– Hej, czyja się prosiłam, żeby publikowali moje zdjęcia w gazecie?
– Jakoś pozostałym dziewięćdziesięciu dziewięciu procent społeczeństwa udaje się nie mieszać w sprawy, które ich nie dotyczą.
– Larry jest moim ojcem. Ta sprawa mnie dotyczy! Ramirez znowu pomasował kark.
– Po prostu odpuść to sobie, okej? Wróć do domu, zaprojektuj nowe kaloszki ze Sponge Bobem, czy czym się tam zajmujesz, a mnie pozwól zająć się moją robotą, dobra?
Choć słysząc jego protekcjonalny ton, miałam wielką ochotę podać mu wyniki sprzedaży moich „kaloszków” za zeszły kwartał, wiedziałam, że ma rację. Najlepsze, co mogłam zrobić, to wyjechać z Vegas zanim jeszcze bardziej nabrużdżę mu w dochodzeniu. Im prędzej wsadzi Monalda za kratki, tym prędzej będę mogła przestać martwić się o bezpieczeństwo Larry'ego. Tak więc, zamiast bronić honoru wszystkich projektantów obuwia na świecie, puściłam jego słowa mimo uszu.
– Dobrze. Ale na wypadek, gdybyś nie zauważył, znowu to robimy. Popatrzył na mnie zdezorientowany.
– Co robimy?
– Kłócimy się.
Wziął głęboki oddech i spojrzał w górę, jakby modlił się o cierpliwość.
– Mówiłem, żeby się pokochać. Skrzyżowałam ręce na piersi.
– Hmm. – Tylko tyle zdołałam wydusić. Zaczęłam się poważnie zastanawiać, czy nie ma racji. – Wyjadę i nie będę ci więcej przeszkadzać, ale musisz mi obiecać, że nie dopuścisz, żeby coś stało się Larry'emu…
Nie dokończyłam, bo przygiął moją głowę do swoich kolan.
– Hej, słyszałeś kiedyś o grze wstępnej? – wymamrotałam do jego uda.
– Cicho. Ktoś idzie.
Skuliłam się na macie podłogowej, kiedy ktoś zapukał do okna od strony Ramireza. Wstrzymałam oddech, kurcząc się w sobie. Ramirez opuścił nieco szybę.
– Co jest?
– Tu jesteś, Bruno.
Przeszedł mnie kolejny lodowaty dreszcz, kiedy rozpoznałam ten głos. Monaldo.
– Jestem – odparł Ramirez, bez zająknięcia wchodząc w rolę zimnego, opanowanego Goryla Numer Dwa. W moich oczach zasłużył na Oscara, nawet jeśli czułam, jak sztywnieją mu mięśnie uda.
– Co tu robisz? – zapytał Monaldo.
Zacisnęłam powieki i wczepiłam palce w udo Ramireza, modląc się z całych sił, żeby ten zły człowiek po prostu sobie poszedł.
– Nic – odparł swobodnie Ramirez. – Tylko miałem dość tego zawodzenia. Monaldo milczał przez chwilę, a ja prawie zsiusiałam się w majtki. W końcu powiedział:
Читать дальше