– Taak, ja też tak myślałam – mruknęłam pod nosem. Zważywszy na to, że nasza połączona wiedza o włamywaniu opierała się na paru odcinkach serialu o nastoletniej pannie detektyw i jednej zniszczonej karcie kredytowej, odwiodłam Danę od tego pomysłu.
– To może sprawdzimy jego korespondencję? Rico mówi, że można się dużo dowiedzieć, przeglądając cudzą pocztę.
Wzruszyłam ramionami. Czemu nie? Choć wątpiłam, żeby mafia korzystała z usług poczty, kiedy groziła komuś śmiercią.
Zeszliśmy na dół, do skrzynki. Po sprawdzeniu, czy za naszymi plecami nie zmaterializował się znienacka listonosz, każde z nas wzięło stos kopert i zabraliśmy się do przeglądania.
Ja miałam głównie rachunki i dwa listy z Sądu Rodzinnego Okręgu Clark – pewnie w sprawie zaległych alimentów na małego Bobbiego juniora. Poza tym, rachunek za prąd, wyciągi z kart kredytowych – dwie opatrzone pieczątką „przeterminowane” – i kilka katalogów z odzieżą dla „puszystych”. Domyśliłam się, że Bobbi nie należy do szczupłych „kobiet”.
– Patrzcie na tę sukienkę – powiedział Marco, unosząc katalog Duże Ślicznotki i wskazując na różową sukienkę bez ramiączek w czarne grochy w rozmiarze potrójne XL. – Powinni tego zabronić.
– Mam coś lepszego – stwierdziła Dana. Uniosła katalog otwarty na stronie z zielonym ponczo w intensywnie żółte stokrotki. – Równie dobrze można chodzić w zasłonie prysznicowej.
Milczałam. Byłam prawie pewna, że moja mama ma takie ponczo.
Pomijając fatalny gust Bobbiego w kwestii ciuchów, nie dowiedzieliśmy się z jego poczty niczego przerażającego. Nie prenumerował „Miesięcznika Mafijnego” ani nic w tym stylu. Słowem, nie znaleźliśmy najmniejszej wskazówki co do jego obecnego miejsca pobytu. Jedyne co stwierdziliśmy, sądząc po ilości korespondencji i datach na pieczątkach, to to, że Bobbi nie opróżniał skrzynki od zeszłego tygodnia.
– Może rozejrzymy się w barze? – zaproponowała Dana. Spojrzeliśmy z Markiem na zamalowane na czarno okna i rząd harleyów.
– Raczej nie – odparł Marco, gwałtownie kręcąc głową. – Wiesz, co tam robią z takimi jak ja?
– Nie martw się, księżniczko. Obronię cię – powiedziała Dana, biorąc Marca pod rękę i ciągnąc do drzwi.
W środku FlyBoyz było równie przyjemnie jak na zewnątrz i natychmiast pożałowałam, że nie mam przy sobie paralizatora Dany. Zamalowane okna sprawiały, że było tu ciemno jak w jaskini – z trudem rozróżniałam sylwetki ludzi siedzących przy stolikach. Z wiekowej szafy grającej leciała piosenka George'a Thorogooda. Faceci (i kilka potężnych kobiet) w większości mieli na sobie skórzane spodnie i kamizelki. Niektórzy nosili brudne bandany na wygolonych głowach, podczas gdy inni woleli nieczesane od tygodnia plerezy. Wszyscy wyglądali, jakby nie kąpali się od miesiąca, a pachnieli jeszcze gorzej. W powietrzu czuć było wyraźny zapach piwa, potu i inną won, mdłą i obrzydliwą, której nawet nie próbowałam zidentyfikować. Nie takie Vegas reklamują, na kolorowych plakatach w biurach podróży.
Powietrze było tak gęste od dymu papierosowego, że ledwo widziałam drogę, kiedy szliśmy do baru. Choć może to i dobrze. Nie chciałam nawet zgadywać, czym była lepka substancja pokrywająca całą podłogę.
– Przepraszam – Dana przywołała barmana. Był łysy, miał wytatuowane całe ręce i długą kozią bródkę, przez co przypominał mi… kozła.
– Tak? – mruknął, mierząc nas wzrokiem. Zmrużył oczy, kiedy doszedł do Marca.
Zdaje się, że Marco zakwilił.
– Szukamy gościa, który mieszka na górze, pod D – powiedziała Dana. Kozioł tylko na nas patrzył.
– Boba? – podsunęłam.
Kozioł uśmiechnął się powoli, odsłaniając przebarwione zęby, z których większość była jeszcze na swoim miejscu.
– A więc szukacie Maczo Boba – powiedział powoli.
– Maczo Boba? – zapytałam, przypominając sobie katalogi z odzieżą dla puszystych kobiet.
Kozioł się zaśmiał.
– Tak go żartobliwie nazywamy. Zawsze przychodzi tu odstrojony jak babeczka. – Kozioł zerknął na beret Marca.
Marco pomachał mu leciuśko jednym palcem. Odchrząknęłam.
– Kiedy Bob był tu ostatnio? Kozioł pogładził swoją bródkę.
– Nie jestem pewien. Będzie parę dni. Nie przyszedł na piątkowy wieczór karaoke, a nigdy sobie tego nie odpuszcza. – Uśmiechnął się szeroko. – Zawsze śpiewa Pretty Woman.
Wzdrygnęłam się, myśląc o ponczo z zasłony prysznicowej w połączeniu z tą piosenką.
– Czego chcecie od Maczo Boba? Kim jesteście? – zapytał Kozioł, patrząc na Danę, potem na mnie i wreszcie na Marca.
Tym razem byłam pewna, że Marco zakwilił.
– Kim jesteśmy? – powtórzyłam piskliwie, kiedy Kozioł patrzył na nas zmrużonymi oczami. – My, eee…
Wahałam się, czy mu powiedzieć. Gąsienica przeszukał już dom Larry'ego. Wolałam, żeby moje imię nie wypłynęło, kiedy przyjdzie sprawdzić mieszkanie Bobbiego. Szukałam właśnie jakiegoś wiarygodnego, fałszywego nazwiska, kiedy uratowała mnie Dana.
– Hej, czy to kobra? – zapytała, wskazując tatuaż węża pełznącego w górę lewej ręki Kozła.
Skinął głową.
– Tak. Zrobiłem ją sobie podczas wojny w Zatoce Perskiej.
– Serio? – Dana się przybliżyła. – Mój przyjaciel, Rico, ma taki sam. Kozioł uśmiechnął się szeroko.
– Rico Moreno?
– Boże, tak!
– Do diabła, znamy się z Rico od dawna. Kiedy byliśmy dzieciakami, jeździliśmy po San Bernardino z Hellcats. Potem się zaciągnęliśmy i służyliśmy razem w Kuwejcie. To właśnie tam zafundowałem sobie tę ślicznotkę – objaśnił, wskazując kobrę. – Dlaczego od razu nie powiedzieliście, że jesteście znajomymi Rica? – Sięgnął nad barem i poklepał Marca po plecach.
Marco aż się zatoczył. Musiał złapać się kontuaru, żeby odzyskać równowagę.
– Jaki ten świat mały – stwierdziła Dana.
– To zmienia postać rzeczy. Teraz mogę wam powiedzieć, że nie wy pierwsi szukacie Maczo Boba.
– Nie? – zapytałam. Przed oczami natychmiast stanął mi Gąsienica.
– Nie. – Kozioł wyprostował się, krzyżując ręce na piersi. – Jakiś tydzień temu szukała go tu jego była. Powiedziała, że nie zapłacił alimentów za ten miesiąc. Ale to nic nowego, bo on zawsze zalega z alimentami.
– Podobno. Był ktoś jeszcze? – spytałam. Skinął głową.
– Tak. Parę dni wcześniej. Duży gościu. Normalnie jak czołg. Miał takie krzaczaste brwi.
Przełknęłam ślinę.
– Czego chciał?
– Też szukał Boba. Powiedział, że Bob wisi mu kasę. Podobno chodziło o jakiś dług hazardowy. Ale nie kupiłem tego.
– Czemu?
– Jak już mówiłem, Maczo Bob zawsze zalegał z alimentami. Jeśli miał jakąś dodatkową kasę, od razu szła do którejś z jego byłych żon. Na pewno by nie grał, żeby nie ryzykować przegranej. Gościu jest dziwny, ale nie głupi.
– Dzięki – powiedziałam, choć nie to chciałam usłyszeć. Monaldo wysłał swoich sługusów, żeby po kolei zlikwidowali nasze trojaczki w sukienkach. Było kwestią czasu, kiedy dotrą do Larry'ego.
Wyciągnęłam z torebki długopis i zapisałam na serwetce numer swojej komórki.
– Jeśli zobaczysz Boba, dasz mi znać?
– Jasne – obiecał Kozioł, chowając serwetkę do kieszeni. – Przyjaciele Rica są moimi przyjaciółmi.
Kiedy Dana i Kozioł pożartowali już sobie, jakim gagatkiem jest Rico, wyszliśmy z powrotem na oślepiające słońce.
Marco, który do tej pory milczał (nie licząc cichego kwilenia), odetchnął głęboko, kiedy dotarliśmy do samochodu.
Читать дальше