– A co z porwaniem? Z przetrzymywaniem mnie tutaj, straszeniem, tym całym praniem mózgu? Mam o tym zapomnieć? – Nana popatrzyła mu prosto w oczy.
– Oczywiście – przytaknął. – To wszystko potraktuj jak przygodę. Szaloną przygodę w filmowym stylu. Po prostu jako zabawę. Tak naprawdę ważne są nasze uczucia i przyszłość…
– Kłamiesz, prawda?
– To zależy od ciebie…
Sprawa zaginionej Nany Radwan była trudniejsza, niż myślałem. Zbliżała się połowa października i ani ja, ani policja nadal nic nie wiedzieliśmy. Świadkowie niczego nie widzieli, a mój dziennikarski nos na nic mnie nie naprowadził. Jeszcze trochę i będę musiał wyobrazić sobie najgorsze, czyli biedę, biedę i jeszcze raz biedę ze stu tysiącami euro. Straszne.
Dotychczasowe rozmowy z Sylwestrem Niegockim, chłopakiem porwanej dziewczyny, przypominały czyszczenie zlewu językiem – człowiek się męczył, ale nie było efektu. Kiedy odwiedziłem go po raz czwarty, spojrzał na mnie tak, jakbym zmienił orientację seksualną. Siedział na balkonie, popijał kawę i jadł drożdżówkę. Był w szortach i klapkach. Wykorzystywał wyjątkowo ciepłe październikowe popołudnie. Firmowe logo widniało nie tylko na drożdżówce. Zobaczyłem mięśnie ukształtowane w siłowni, do której karnet kosztował więcej niż miesięczna rata niejednego kredytu. Nie wiem dlaczego, ale byłem pewien, że pierwszy lepszy łobuz podczas bójki wbiłby Niegockiego po szyję w asfalt. Chłopak nigdy się ze mną nie witał i nie żegnał. Widać było, że rodzice dobrze go wychowali – interesował się wyłącznie sobą. Patrzyłem na najwyższy stopień nirwany, gdyby ktoś chciał wiedzieć.
Niegocki mieszkał w stumetrowym apartamencie przy Szucha, na ostatnim piętrze. Wystrój jego mieszkania naprawdę robił duże wrażenie: szkło, kanty, nisko, kolory, zimno, obco, wystawowo, jeszcze raz szkło i bardzo niewygodnie. Innymi słowy, gość zapewnił sobie bardzo bliski kontakt z wizją projektanta.
– Znów pan jest – stwierdził na mój widok. – Wszystko już powiedziałem…
– Przyszedłem utrwalić materiał – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Bez zaproszenia usiadłem na krześle obok niego. – Im częściej rozmawiamy, tym większa szansa, że coś pan sobie przypomni.
– Policja tak nie mówi – przerwał mi z rozbrajającym uśmiechem. Ugryzł kawałek drożdżówki i zapił go kawą. Przytomny był z niego gość – wiedział, jak się sprawy mają. – Raz mnie przesłuchali i wystarczyło.
– Może pan zapamiętał kogoś z dyskoteki – zagaiłem. – Kogoś pozornie bez związku. Czasami nie zwracamy uwagi na ludzi, których zauważamy. Chcę, żeby pan spróbował sobie przypomnieć kogoś takiego…
– Pamiętam dziewczynę z ładnym brzuchem i tatuażem – zaśmiał się Niegocki. – Faceta w zielonej koszuli w kwiatki, gościa w czarnym, za ciasnym garniturze, trzy panienki, które zaczęły się rozbierać, barmana tańczącego z flaszkami… Co panu da, że ich zapamiętałem? W dyskotece migają światła i ludzie się bawią. Nikt się nikomu długo nie przygląda. Nie mam pojęcia, kto mógł porwać Nanę…
– A przy barze? – kontynuowałem. – Barman nie wydał się panu podejrzany?
– Ten gość pracuje tam trzy lata – zaśmiał się chłopak i przełknął kawę. – Znał dobrze mnie i Nanę. Czasami wpadaliśmy tam po południu na piwo. Gdyby to on był porywaczem, zrobiłby to dużo wcześniej. Zresztą, znam jego dziewczynę. Jest tam kelnerką…
– Jak się nazywa ten barman?
– Tomek. Nazwiska nie znam. Niektórzy wołają do niego „Tomasini”, bo uczy się włoskiego i czyta książki o mafii. – Tym razem Niegocki był skrupulatny.
– Gdyby pan sobie coś przypomniał…
– To mam zadzwonić – dokończył za mnie z ironicznym uśmiechem. Nie polubiłem tego gościa, oj, nie polubiłem. – Pańską wizytówkę już mam.
– Nie mogę doczekać się telefonu – zażartowałem równie bezlitośnie. Gnój jeden musiał poczuć we mnie inteligenta. No i chyba poczuł, bo worał mnie w bruzdę jak obornik.
– Mógłby pan opowiedzieć, jak się poznaliście? – zmieniłem temat. Co nieco już wiedziałem, ale nie zaszkodziło posłuchać raz jeszcze.
– Nie ma pan nic innego do roboty? Co to da, że opowiem o naszym spotkaniu? – nastroszył się chłopak.
– Może na coś zwrócę uwagę i pomoże to w poszukiwaniach – odparłem spokojnie. – Nie tęskni pan za nią?
– Poznałem ją w dyskotece – zaczął mówić, ale z łaski. – Przyszła z przyjaciółmi. Tańczyła, zobaczyłem ją, stanął mi i tak dalej…
– Łatwo z nią poszło? – warknąłem. Chętnie uderzyłbym go w podbródek, ale nie po to przyszedłem.
– Zawsze idzie łatwo – zaśmiał się. – Trochę się przy niej poruszałem, potem poprosiłem koleżankę, żeby mnie przedstawiła…
– Znał pan tę koleżankę?
– Znałem – odpowiedział, patrząc na mnie z politowaniem. – Ona nie znała Nany, ale szybko to nadrobiła. Sprzedała jej dobrą gawędę na mój temat i zrobiła wejście. No wie pan, że jestem uczciwy, spragniony miłości, że moja narzeczona zginęła w górach… Coś tam jeszcze było o kasie i układach w świecie. Każdy towar to kupi.
– Czyli oszukał ją pan… – stwierdziłem.
– Zakochała się we mnie i była szczęśliwa – podsumował. – Tylko to się liczy. Ja też byłem zadowolony. Coś jeszcze? – Chłopak sięgnął do kieszeni spodenek i wyciągnął torebkę z tytoniem. Chyba przestał mnie zauważać.
– Gdyby się panu coś przypomniało, proszę zadzwonić – poprosiłem, ale nie to mi chodziło po głowie, oj, nie to. – Jest szansa, że dziewczyna jeszcze żyje… – przerwałem, bo zadzwoniła jego komórka.
– Cześć, piękna – wyszeptał do słuchawki tak niskim głosem, że poczułem się jak prasa hydrauliczna. – Jestem sam i czekam na ciebie… Za ile? Przyjedź w samym płaszczu i szpilkach. Pa…
– Nowa dziewczyna? – rzuciłem na wabia.
– Nowa – skinął głową i zapalił skręta. – Panta rhei, jak mówili starożytni, wszystko płynie…
– Proszę pamiętać o telefonie – wycedziłem przez zęby i ruszyłem do wyjścia.
– Pomyślę o tym. – Pomachał mi ręką, nie odwracając głowy. – Wszystko pod kontrolą, szefie.
Wyszedłem bez słowa, bo nasza wymiana zdań zaczynała zagrażać porządkowi publicznemu. Na ulicy rozejrzałem się za kimś, kto mógłby mi przyłożyć i na tym stanęło. Mijali mnie tylko miejscowi emeryci, kilku urzędników z pobliskich firm, jakaś matka z dzieckiem i patrol policji.
Mój niebieski subaru zawył i włączyłem się do ruchu. Owładnęło mną cudowne uczucie niczym nieskrępowanej wolności. Miałem chwilę na rozmyślania. Odkąd w moim biurze zagnieździła się Susan Smith, śliczna amerykańska sekretarka, zrobiło się znacznie przytulniej. Pojawiły się kwiaty, serwetki i różne takie kobiece fanaberie. Poza tym kusiła mnie, a ja broniłem się ostatkiem sił. Chociaż, kto wie, może to ja ją kusiłem, a ona się broniła? Moi współpracownicy, emerytowany inspektor Walewski i były antyterrorysta Borg, dali mi do zrozumienia, że czarno to wszystko widzą. Innymi słowy, byli przekonani, że jeszcze chwila i Susan zacznie smażyć naleśniki na moim brzuchu. Może tak, może nie – najważniejsze, że chciało mi się przychodzić do pracy, zrezygnowałem z wielu tanich zleceń i przestałem się martwić o pieniądze. Gdyby teraz prezes telewizji powiedział mi, że mogę wracać, kazałbym mu poprowadzić wieczorny serwis informacyjny. Po czymś takim na pewno nie byłby już tym samym człowiekiem.
Читать дальше