– Ja bym tak zrobił – wycofałem się, bo nie był ze mnie żaden psychiatra. – Ale ja jestem tylko znachorem – dorzuciłem i zawiesiłem wzrok na jej ustach. Dokładnie tak, jak pewien ryży policjant w serialu Kryminalne zagadki Miami .
– Spróbuję – szepnęła tak ślicznie, że mimowolnie rozejrzałem się za czymś słodkim.
– Obgryzasz paznokcie? – zapytałem ją z niewinnym wyrazem twarzy. Po raz pierwszy uśmiechnęła się. Co za zęby! Każdy ortodonta chciałby ich dotknąć i to nie raz.
– Wie pan, że to on… Nasz szef ochrony…
– Wiem – potwierdziłem. – Dwie pizze i dwie cole – złożyłem zamówienie u kelnerki z artystycznie potarganymi włosami. Nana zgodziła się bez słowa, jakbyśmy właśnie obchodzili diamentowe gody.
– To on przychodził do mnie i musiałam się z nim kochać – powiedziała, zaciskając pięści. – Napisał do mnie list z więzienia.
– Nie rozumiem – odparłem, ale dobrze wiedziałem, gdzie faceta bolało. Zasmakował białego mięsa i kasza mu nie pasowała.
– Mówi, że mnie kocha, że zawsze mnie kochał i chce się ze mną ożenić…
– A to ciekawa historia – stwierdziłem lekko zaskoczony. – Czy ślub zaplanował w więzieniu? Bo za zamordowanie swojego kumpla, porywacza Tanka, grozi mu dożywocie. Mnie też chciał sprzątnąć.
– Boję się – szepnęła i delikatnie złapała mnie za rękę. Znów popatrzyła mi w oczy, jakby była tam garderoba. Oddałem uścisk i nie cofnąłem dłoni. Namydlała mnie, zaraza, krok po kroku. Chyba wiedziała, że po zamknięciu agencji stałem się rentierem i potrzebowałem nowych bodźców.
– Czy wyjaśniła się sprawa zdjęć na komputerze twojego ojca?
– Policja twierdzi, że do komputera mieli dostęp tylko domownicy – odpowiedziała. – Podejrzewają Gabrysia, ale on się nie przyznaje. Do niczego się nie przyznaje, ale ja wiem, że to on. Poznałam go po zapachu…
– Wąchałaś go w celi? – zapytałem jak ostatni dureń, ale nie obraziła się. Nawet trochę uśmiechnęła.
– Byłam na przesłuchaniu i zgodziłam się na jego obecność – przytaknęła. – On ma tam wszystko, co chce. Ma skądś pieniądze i kupuje strażników. Reprezentuje go najdroższy adwokat w mieście. Wyobrażasz to sobie? Nie mam wątpliwości… Gabryś pachniał tak samo jak tamten, który do mnie przychodził. To na pewno on.
– Możesz się mylić…
– Zgodziłam się na próbę – dodała cicho. Policja ustawiła pięciu mężczyzn, a ja z zasłoniętymi oczami miałam rozpoznać dotykiem, który z nich był moim kochankiem.
– Zgodziłaś się na to? – Nie wierzyłem własnym uszom. Ta dziewczyna jadła kamienie i popijała je rozpuszczalnikiem. Skinęła głową.
– Musiałam. Inaczej by mi nie uwierzyli. Rozpoznałam go.
– Wróciłaś na uczelnię? – zmieniłem temat.
– Próbuję – odparła, ale niezbyt przekonująco. – Pozwolili mi zaliczyć ten rok eksternistycznie.
– A koledzy, koleżanki? Odwiedzają cię, spotykacie się, chodzicie na dyskoteki? – zadałem serię ojcowskich pytań. Zaprzeczyła ruchem głowy. Nie mogłem uwierzyć, że dziewczyna o takiej urodzie i charakterze rozkleja się właśnie teraz, kiedy już jest wolna i może o wszystkim zapomnieć.
– Matka chce się rozwieść z ojcem – wtrąciła nagle. – Ojciec nie chce się zgodzić, bo ją kocha. Powiedział, że nie da jej pieniędzy, a ona wynajęła prawników. Mam w domu piekło.
Kelnerka postawiła przed nami colę i pizzę, po czym zadała nieśmiertelnie pytanie:
– Podać coś jeszcze?
– Nie, dziękuję – odprawiłem ją i skierowałem wzrok na Nanę. – Chcesz się wyprowadzić?
– Nie mam gdzie – westchnęła. – Wszyscy moi znajomi obejrzeli sobie pornosa z moim udziałem nawet po kilka razy. Jestem skończona… Chłopaki patrzą na mnie jak na dziwkę i wcale im się nie dziwię. A dziewczyny po prostu się cieszą, chociaż głośno tego nie powiedzą. Wiesz, one nadal żyją tak, jak ja kiedyś…
– A co z twoim chłopakiem? – wycedziłem przez zęby.
– Nie ma go – odparła obojętnie. – Nie odwiedził mnie ani razu. Pewnie się wstydzi…
– Kochasz go? – przywaliłem z grubej rury, ale w dobrej wierze.
– Nigdy go nie kochałam – wyznała, sięgając po colę.
– Możesz zamieszkać ze mną – zaproponowałem bez zastanowienia. Miałem ku temu swoje powody. Jeszcze o nich nie wiedziałem, ale na pewno jakieś były. – Mam niezłe mieszkanie. Proponuję ci pokój…
– Jesteś gościnny – podsumowała moje dobre serce.
Kiedy wychodziliśmy z kawiarni, Nana trzymała mnie za rękę. Nie powiem, przyjemne uczucie. Ludożerka łypała na nas spod oka, bo byliśmy ładną parą, a oni nie. Czułem zapach włosów Nany i coraz bardziej zapominałem, że jest ode mnie o kilka lat młodsza. Policzki dziewczyny zaróżowiły się od mrozu, ale mnie wcale nie było zimno. Coś mi mówiło, że odnalazłem swoje dwadzieścia lat. Testosteron pulsował w żyłach i gotów byłem wybaczyć światu wszystkie grzechy. Może dlatego pozdrowiłem byłego już prezesa telewizji, Andrzeja Rosochę, który z wrażenia o mało nie nadział się na rusztowanie. W jego oczach zobaczyłem zazdrość i podziw. Dzięki Ci, Boże, za wywyższenie i sprawiedliwość, za karę, jaka spotyka złych ludzi.
Mój subaru nie był przyzwyczajony do takich czułości. Zero seksu, za to ocean miłości jak przed okresem dojrzewania. Nana przytuliła się do mnie i nie pozwoliła mi włożyć kluczyka do stacyjki. Zaczął padać śnieg. Zrobiło się naprawdę pięknie. Z milionem euro i najpiękniejszą dziewczyną na świecie u boku czułem się bardzo dobrze.
Z więzienia wyszedłem kilka minut po piętnastej. Upał wbił mnie w chodnik, ale mąż młodej żony nie takie rzeczy może znieść. Półgodzinna rozmowa z Arietą Sosnowską-Radwanową nie należała do moich ulubionych. W więziennym stroju kobieta wyglądała lepiej niż przed aresztowaniem. Jakby wbrew złym doświadczeniom tryskała energią i pewnością siebie. W pobliżu nie zobaczyłem żadnego wózka inwalidzkiego. Co to z człowieka może zrobić radykalna zmiana warunków życia.
– Prosiłem panią o spotkanie, ponieważ chciałem o coś zapytać – zacząłem ostrożnie.
– No więc? – odpowiedziała dość obcesowo. Nie lubiła mnie, bo to ja podsunąłem policji trop.
– Dlaczego?
– Co „dlaczego”? – warknęła, ale na jej twarzy pojawił się krzywy uśmiech.
– Dlaczego pani to zrobiła?
– Był pan kiedyś od kogoś zależny? Tak naprawdę… – zaczęła poważnie. Nie patrzyła na mnie, lecz gdzieś w ścianę nad głowami innych więźniów. W ogóle nie okazywała zdenerwowania, w czym przypominała najtwardszych prezydentów Stanów Zjednoczonych. Zaprzeczyłem ruchem głowy.
– Ja byłam – kontynuowała. – Bez pieniędzy, bez pewności, bez dziecka, któremu mogłabym się poświęcić…
– A Nana? – przerwałem, bo kobieta zaczynała popadać w demencję.
– Dojdę i do tego – uspokoiła mnie. – Tak więc byłam nikim, panie Brandt. O pieniądze musiałam prosić, na wakacje nie mogłam pojechać wtedy, kiedy chciałam, tylko wtedy, gdy mój mąż miał akurat czas. Gdyby mu się coś nagle odmieniło, gdyby na przykład zakochał się w jakiejś młódce, zostałabym na lodzie. Miał dość pieniędzy, żeby jego prawnicy puścili mnie z torbami. Dlatego najpierw zaczęłam udawać chorą, a potem wymyśliłam, że zabezpieczę się dzięki porwaniu Nany…
– Własnego dziecka? – wtrąciłem, otwierając efektownie usta ze zdziwienia. Panie i panowie, przed wami Artur Brandt, najlepszy uczeń Marlona Brando.
Читать дальше