– Twoja lista nie będzie aktualna – odparł wyraźnie obrażony Vernon. – Dużo sprzedałem do tej winiarni w Oksfordzie.
– Ile etykiet? – spytał ostro Paul Young.
– Dwie.
– Lepiej, żeby wszystko się zgadzało. Możesz mi pokazać faktury? Vernon powiedział zaczepnie: – Za bardzo utrudniasz sprzedaż, nie pozwalając, żeby było więcej niż dwa gatunki w każdym miejscu. Nikt nigdy nie powiedział, że są takie same. Ile mieliśmy skarg, może mi powiesz?
Twój brat sprzedawał wszystkie sześć przez lata i nikt nigdy nie powiedział, że nie odpowiadają etykietom.
– Ktoś musiał się poskarżyć – mówił z naciskiem Paul Young – bo w przeciwnym razie skąd by się tam znalazł ten węszący handlarz win, który wszystkiego próbował i informował policję? Już więcej nie ryzykuję wszystkich sześciu na raz, dla nikogo. Jeśli chcesz zostać, Vernon, będziesz robił to, co mówię. I lepiej, żebyś o tym nie zapominał. A teraz sprawdźmy zapasy, i lepiej dla ciebie, żeby się nie okazało, że mnie oszukujesz.
– Wszystko jest tam w głębi na samym końcu – rzekł Vernon posępnie. Ich głosy przycichły, stawały się mniej wyraźne w miarę jak zbliżali się do końca długiego pomieszczenia.
Na samym końcu… gdybym poszedł tam się schować… gdyby starczyło mi czasu. Wielki Boże…
Zastanawiałem się, czy zauważą moje stopy. Myślałem o ucieczce, ale nie miałem wątpliwości, że moje pierwsze poruszenie zwróciłoby ich uwagę. Doszedłem do wniosku, że jeśli zdarzy się najgorsze, to mogę się bronić, rzucając butelkami szampana. Butelki do szampana były ze wzmocnionego szkła, bo gdyby się stłukły, byłyby to minigranaty, eksplodujące pod wpływem gazu w ostre szklane noże. Latające szkło stanowiło śmiertelne zagrożenie, o czym ludzie na ogół zapominali, oglądając aktorów bez skaleczenia przebijających się przez szyby w filmach. Jednak to fikcyjne szkło zrobione było z cukru, żeby oszczędzić kaskaderów… małe dzieci ginęły od upuszczenia butelki z napojem gazowanym… a ja będę walczył szampanem, jeśli zostanę do tego zmuszony.
Zostali na końcu pomieszczenia przez parę minut, ich głosy nadal dochodziły do mnie przytłumione. Kiedy wrócili, stosunki między nimi bynajmniej nie uległy poprawie.
– Miałeś tu z powrotem całą szkocką z „Silver Moondance” – powiedział z wściekłością Paul Young. – Sam ją przywiozłem. Co z nią zrobiłeś?
Milczenie Vernona.
– Postawiłem czerwone kółko na każdym pudle stamtąd, kiedy ładowaliśmy je z Zarakiem. Pewnie tego nie zauważyłeś? Nie ufałem ci, Vernon. I miałem cholerną rację. Przydałeś mi się, nie zaprzeczam. Ale nie jesteśjedynym magazynierem, który potrafi przetasować trochę papieru. Jesteś pazerny i niebezpieczny. Zabawa skończona, Vernon. Według mnie brakuje ci dwudziestu ośmiu skrzynek, a ja nie pozwolę, żeby mnie okradano. Miałeś w tym przyzwoity udział. Bardzo przyzwoity. Ale przesadziłeś. Koniec. Jutro po południu zabieram resztę moich zapasów jedną z furgonetek, a ty masz tu czekać z kluczami i wszystkiego dopilnować.
Vernon, broniąc się gniewem i zapominając o wszelkiej ostrożności, wybuchnął: – Jeśli zerwiesz ze mną, pożałujesz tego.
Zapanowało krótkie, pełne napięcia milczenie, po czym Paul Young oznajmił bezwzględnym głosem: – Ostatnią osobą, która groziła mi w ten sposób, był Zarac.
Vernon nie odpowiedział. Czułem, że włosy mi się jeżą, oddech ustaje, a skóra robi się zimna.
Usłyszałem za dużo.
Jeżeli przedtem znajdowałem się w niebezpieczeństwie, to teraz ono się podwoiło. Przerażała nie tylko groźba śmierci, ale jej sposób… koszmar białego miękkiego bandaża na nosie i ustach, przemieniającego się w skałę, paraliżującego oddech… to mi groziło, gdyby Paul Young dowiedział się, że słyszałem… tak mi się w każdym razie wydawało, kiedy leżałem wystraszony, próbując opanować drżenie czy skurcz, żeby nie naruszyć chwiejnej równowagi kolumny skrzynek.
Vernon musiał wiedzieć, co się stało z Zarakiem. Nic nie odpowiedział, a Paul Young nie uznał za stosowne dokładniej wyjaśniać, co miał na myśli. Słyszałem jego mocne, pewne kroki oddalające się w kierunku drzwi do kantorka, a za nimi niepewne, powłóczące stąpanie Vernona.
Usłyszałem, jak Vernon mówi głośno, ze złością: – Co wy robicie? Mówiłem, żeby nie wnosić tej partii, dopóki nie będę gotów.
Dwaj mężczyźni w brązowych kombinezonach z cudownym brakiem szacunku dla poleceń właściwym pewnemu typowi brytyjskich robotników pchali zdecydowanie swój widłowy wózek do magazynu.
Nie widziałem ich, ale słyszałem wyraźnie. Jeden z nich oświadczył wojowniczo: – Półtorej stawki czy nie, kończymy punktualnie o wpół do pierwszej, a jeśli do tej pory nie zdążymy rozładować, to zabieramy z powrotem. Nie możemy sterczeć i wyczekiwać, aż skończysz swoje prywatne telefony.
Vernon był wzburzony. Słyszałem, jak nawoływał „Mervyn, Mervyn, wracaj!”, a Mervyn powrócił z wiadomościami, które znacznie pogarszały moją i tak niepewną sytuację.
– Wiesz, że jest tu furgonetka Bakertona? Przywieźli jeszcze pięćdziesiąt skrzynek Pol Roger White Foil.
Pol Roger White Foil to było to, na czym leżałem.
Jeśli zajmie ich Pol Roger, to ktoś na pewno mnie zauważy. To niemal nieuniknione. Trudno, żeby dostawcy zignorowali faceta leżącego na szczycie ich skrzynek… natychmiast to zauważą… każdy by zauważył.
Vernon oświadczył niepewnie: – No, skoro przywieźli… idź i policz, co wyładowują, ostatnim razem brakowało dwóch skrzynek… A wy tam, od dżinu, postawcie tę partię osobno, jest nie sprawdzona.
Pospieszne polecenia przerwał zdecydowany głos Paula Younga:
– Vernon, jutro po południu. Punktualnie o drugiej. Odpowiedź Vernona zagłuszyła gorąca sprzeczka dostawców dżinu na temat piłki nożnej, która toczyła się niemal tuż przy moich stopach. Nie słyszałem już Paula Younga. Usłyszałem za to dużo o wątpliwym faulu i wzroku sędziego.
Pozostawanie na szczycie sterty szampana wydawało się beznadziejne, choć dawało pozór niewidzialności. Wkrótce nastąpi odkrycie od strony żołądka albo od nóg… jedno albo drugie było nieuniknione.
Obecność tych wszystkich dostawców musi zapewniać jakieś bezpieczeństwo, pomyślałem.
A więc na nogi.
Ześlizgnąłem się tyłem i zeskoczyłem w wąskim przejściu między masą Pol Rogera a mniejszym blokiem Kruga.
Drżałem. To na nic. Wyszedłem z szampanowego schronu odrętwiały ze strachu i podszedłem do facetów od dżinu.
Jeden z nich przerwał opowieść o specjalnym kopie w kolano i powiedział: – Jak rany, skąd się wziąłeś?
– Sprawdzam – wyjaśniłem ogólnikowo. – Skończyliście?
– Prawie. – Fachowo wyładowali kilka ostatnich skrzynek. – To wszystko. Podpiszesz nam kwit?
Jeden z nich wyjął z górnej kieszeni kombinezonu żółtą złożoną kartkę i podał mi.
– Zaraz – poszukałem pióra. – No już.
Rozłożyłem żółtą kartkę, oparłem na skrzynce dżinu, podpisałem nieczytelnie w odpowiednim miejscu i oddałem im.
– W porządku. Zjeżdżamy.
Zostawili wózek widłowy na środku szerokiego centralnego przejścia i ruszyli do drzwi. Niemal bez zastanowienia chwyciłem rączkę wózka i pchając go, ruszyłem za nimi i w ten sposób znalazłem się twarzą w twarz z Vernonem.
Miał pot na czole. Wyglądał na udręczonego, niewielkie oczy nad bujnymi wąsami zdawały się niespokojne, przez otwarte usta wydobywał się ciężki i przyspieszony oddech.
Na mój widok lekko się skrzywił. Tym razem towarzyszył ładunkowi białych pudeł. Puściłem wózek, przeszedłem koło Vernona i transportu szampana, znalazłem się w korytarzu. Nie widać było Paula Younga, nie słychać było krzyków, nikt mnie nie gonił.
Читать дальше