– Naprawdę? – nadzieje Ridgera wzrosły. – Zamierza pan spróbować?
Skinąłem głową i podszedłem do baru, ale pani Alexis znowu zajmowała się kominkiem. Wilfred za pomocą dmuchawy jedynie powiększał ilość dymu.
– Komin jest chyba zablokowany – stwierdził, próbując tym samym się usprawiedliwić.
– Zablokowany? – dopytywała się pani Alexis. – A jak to możliwe? – Zastanowiła się nie dłużej niż dwie sekundy. – Chyba że zbudował w nim gniazdo jakiś cholerny ptak, jak trzy lata temu.
– Lepiej poczekajmy, aż go przeczyszczą – proponował Wilfred.
– Poczekajmy? Wykluczone. – Ruszyła w stronę baru. – Zaraz wracam – powiedziała, widząc, że czekam. – Gniazdo ptasie. Cholerne ptaszyska w moim kominie! Już kiedyś to zrobiły, zaraz je wykurzę. Takje postraszę, że popamiętają na całe życie.
Nie zadałem sobie trudu, żeby przypomnieć o tym, że w październiku gniazda na ogół są niezamieszkane. Na pewno o tym wiedziała. Uśmiechała się też z szelmowską beztroską, kiedy wyłoniła się zza baru, trzymając w ręku osławioną strzelbę, do której ładowała nabój. Zdawało się, że u większości obecnych w hallu ten widok wywołuje podobną reakcję jak u mnie. Nikomu nawet nie przyszło do głowy, żeby ją powstrzymać, kiedy maszerowała w stronę kominka.
Ridger z niedowierzaniem otworzył usta.
Pani Alexis wetknęła całą strzelbę w przepastną czeluść kominka i odsunąwszy się na długość ramienia, bezceremonialnie pociągnęła za spust. We wnętrzu rozległ się przytłumiony huk i odgłos upadającej broni, którą w chwili szarpnięcia rzuciła na stertę polan. Wszyscy obecni wytrzeszczali oczy, ale pani Alexis spokojnie podniosła upuszczoną własność i wróciła do baru.
– Jeszcze jedną Bell’s? – spytała, wkładając strzelbę pod ladę. – I sok pomidorowy?
– No… – wydukałem.
Śmiała się. – Najszybszy sposób przeczyszczenia komina. Nie wiedział pan o tym?
– Nie.
– To stara strzelba… ma wykrzywioną lufę. Nie potraktowałabym tak dobrej broni. – Spojrzała na kominek. – W każdym razie zaczyna mniej dymić.
Wydawało się, że ma rację. Wilfred znowu klęczał z dmuchawą, ale teraz dym unosił się do góry, nie rozchodził się po całym pomieszczeniu. Wytrzeszczone dotychczas oczy widzów wróciły na miejsce, usta powoli się zamknęły, nawet usta Ridgera.
– Poproszę Laphroaig – powiedziałem. – Czy mógłbym popatrzeć na listę win?
– Wszystko, czego pan sobie życzy. – Musiała się mocno wyprostować, żeby sięgnąć do butelki Laphroaig, ale nalała porządną miarę. – Po co pan tu przyszedł z tym policjantem? – Błyszczące oczy wpatrywały się we mnie. – Ten policjant nie przyszedłby tutaj tylko po to, żeby się napić. Nie on. Nie na sok pomidorowy. I nie o tak wczesnej porze.
Zapłaciłem za Laphroaig i wziąłem listę win, którą mi podała.
– Szukamy szkockiej, która wylądowała w „Silver Moondance” w butelce Bell’s – wyjaśniłem. – To znaczy większych jej ilości…
Bystry wzrok nabrał intensywności.
– Tu jej nie znajdziecie.
– Nie, nie przypuszczam.
– Czy sprowadziły was tu te skargi z zeszłego miesiąca?
– Tak, jesteśmy tu z powodu skarg.
– Nie pokazał mi pan żadnych pełnomocnictw. – Żadnego antagonizmu, pomyślałem, a więc i żadnej winy.
– Bo nie mam żadnych. Handluję winem.
– Winem? – Zastanowiła się chwilę. – A jak się pan nazywa? Powiedziałem jej, podając także nazwę mojego sklepu.
– Nigdy o panu nie słyszałam – powiedziała pogodnie. – Pozna pan tę szkocką, jeśli pan jej spróbuje?
– O to generalnie chodzi. Poznam.
– Więc powodzenia. – Obrzuciła mnie rozbawionym spojrzeniem i zajęła się kolejnym klientem, a ja z moją szklaneczką poszedłem do stolika Ridgera, przekonany, że Laphroaig nie okaże się niczym innym.
– To haniebne. Powinienem ją aresztować – stwierdził sierżant.
– Na jakiej podstawie?
– Wystrzał z broni palnej w miejscu publicznym.
– Wnętrze komina nie jest miejscem szczególnie publicznym.
– To nie jest powód do żartów – oświadczył poważnie.
– Dym się zmniejsza. Strzał okazał się skuteczny.
– Myślałem, że ma pan dosyć strzałów na całe życie.
– To prawda.
Wypiłem Laphroaig: dymny, torfowy, dębowo-wiekowy historyczny Laphroaig, absolutnie autentyczny.
Ridger z trudem ukrywał rozczarowanie, narzekał na ceny i kręcił się niecierpliwie, kiedy czytałem bogatą, ręcznie napisaną listę win. Były tu wszystkie znane nazwy z „Silver Moondance” oprócz dziesiątków innych, ale kiedy pokazałem to sierżantowi, oświadczył sztywno, że otrzymał polecenia, które obejmują wyłącznie whisky.
Zamyślony zaniosłem listę win z powrotem do baru i poprosiłem panią Alexis o butelkę St Estephe.
Uśmiechnęła się. – Z największą przyjemnością. Odkorkować?
– Jeszcze nie. – Razem z nią przejrzałem listę win, wybierając St Emilion, Mäcon, Valpolicelle, Voley i Nuits St Georges.
– Oczywiście – odparła spokojnie. – Chce pan wszystkie?
– Tak, poproszę.
Zniknęła na chwilę, powróciła, niosąc koszyk z przegródkami, w których spoczywało sześć zamówionych butelek. Wziąłem każdą z nich i oglądałem etykiety, wszystkie miały odpowiednie nazwy, ale złe roczniki.
– Sprzedaliśmy już cały rocznik 1979 – wyjaśniała cierpliwie, kiedy zwróciłem jej na to uwagę. – Ciągle uaktualniamy listę win i dlatego jest pisana ręcznie. Aktualnie też piszemy już nową. Obecne wina są lepsze. Więc chce pan je, czy nie?
– Przepraszam, nie.
Bez komentarza postawiła koszyk z butelkami za barem u swoich stóp i uśmiechnęła się do mnie uprzejmie.
– Czy zna pani „Silver Moondance”? – spytałem.
– Ze słyszenia. Wszyscy w okolicy znają. Nigdy tam nie byłam. Nie w moim stylu. Ale słyszałam, że to i tak już równia.
– Równia…?
– Równia pochyła – wyjaśniła cierpliwie. – Bank żąda zwrotu hipotecznej pożyczki. Od dzisiejszego ranka cały personel już nie pracuje. Jeden z szefów kuchni dzwonił do mnie w sprawie pracy. – Mówiła to z rozbawieniem, jakby zamknięcie tamtego lokalu było komiczne, ale właściwie od chwili naszego przyjścia wyrazjej twarzy się nie zmienił, mięśnie policzków zdawały się zastygłe w wyrazie drwiny.
– W „Silver Moondance” sprzedawali jedno wino pod sześcioma różnymi etykietami – objaśniłem spokojnie.
Wyraz jej twarzy nie uległ zmianie, rzuciła tylko okiem na koszyk u swoich stóp.
– Tak, właśnie te – powiedziałem. – A raczej, niezupełnie te.
– Czy pan chce mnie obrazić?
– Nie, chcę panią po prostu poinformować.
Błyszczące oczy wpatrywały się we mnie niemal nieruchomo. – I szuka pan nie tylko szkockiej, ale również tego wina?
– Tak.
– Żałuję, ale nie mogę panu pomóc.
– Może to lepiej.
– Dlaczego?
– No… nie sądzę, żeby zbyt dokładna wiedza o tym winie zapewniała bezpieczeństwo. Główny kelner w „Silver Moondance” niewątpliwie wiedział, co sprzedaje… no i nie żyje.W jej twarzy nic się nie zmieniło. – Nie grozi mi żadne niebezpieczeństwo – powiedziała. – To mogę panu obiecać. Czy chce pan coś jeszcze?
Pokręciłem przecząco głową. – Będziemy się zbierali. Jej wzrok prześlizgnął się po mnie i zatrzymał się na Ridgerze. Wciąż bez najmniejszej zmiany wyrazu twarzy powiedziała:
– Podeślijcie mi tu lepiej kogoś, kto pohuśta się na żyrandolu. Pokażcie mi prawdziwego mężczyznę. – Spojrzała na mnie, kpina w jej wzroku była wyraźna i nieukrywana. – Świat jest taki cholernie nudny…
Читать дальше