Nicholas począł wyliczać, kolejno zaginając palce:
– Przeczytać pewien stary dokument w archiwum. Odszukać ślady mego przodka, Corneliusa von Dorna, który żył ponad trzysta lat temu. Zebrać materiały do książki. To wszystko, więcej nic…
Sam czuł, że jego słowa brzmią głupio i nieprzekonywająco, ale Soso wysłuchał go uważnie, zastanowił się chwilę, po czym pokiwał głową.
– No cóż, niech pan szuka i zbiera. Nie wiem, z jakiego powodu pański szanowny przodek tak zalazł za skórę Siwemu, ale pan powinien doprowadzić sprawę do końca. A ja zapewnię panu wszelką pomoc. Wszelką – powtórzył dobitnie Gabunija. – Więc co, profesorze, bierzemy się do roboty?
– Nie jestem profesorem, mam zaledwie tytuł magistra nauk historycznych – wymamrotał Nicholas, raz jeszcze rozważając w myślach wszystkie „za” i „przeciw”.
Wyjechać z Rosji i tak nie może. Chociaż dobrze, załóżmy, że się stąd wydostanie na fałszywych papierach – Soso z pewnością potrafi załatwić dokumenty nie gorsze niż Władik. Ale co dalej? Wjazd na terytorium Zjednoczonego Królestwa z podrobionym paszportem to przecież najzwyklejsze pospolite przestępstwo. Nie mówiąc już o tym, że rosyjskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych może się zwrócić drogą oficjalną do władz brytyjskich o ekstradycję Nicholasa A. Fandorine’a, podejrzanego o dokonanie zabójstwa. Całkiem możliwe, że już jutro mister Lawrence Pumpkin otrzyma odpowiedni sygnał w tej sprawie.
Nie, ucieczka nie jest żadnym wyjściem. A więc, tak czy owak, trzeba będzie pozostać w Moskwie.
Przyczyna wszystkich niepowodzeń kryje się w liście Corneliusa, to pewne. I cóż takiego w nim jest? Kilka wskazówek, dotyczących miejsca kryjówki, w której rzekomo znajduje się jakaś „Liberia Iwana”.
Dlaczego skradziony dokument podrzucono z powrotem?
Powody mogą być dwa. Albo złodzieje przekonali się, że nie przedstawia on żadnej wartości, albo przeciwnie, pismo nie było im potrzebne, gdyż wykorzystując zawarte w nim wskazówki, znaleźli już to, czego szukali!
O mój Boże, nie, nie! Nicholas wzdrygnął się, poruszony nowym domysłem. Soso wbił baczne spojrzenie w Anglika, który ni z tego, ni z owego zaczął wymachiwać rękami.
Wszystko jest o wiele prostsze i logiczniejsze! Sprawcy kradzieży przeczytali dokument, zorientowali się, że został częściowo zaszyfrowany („w tym samym kierunku, w jakim się idzie od Skały Theo do Książęcego Dworu…”, „dom, który ma tyle okien, ile córek miał nasz przodek Hugo…”), i zdali sobie sprawę, że nikt oprócz historyka zajmującego się dziejami rodu von Dornów nie potrafi złamać tego kodu. Celowo podrzucili dokument z powrotem, żeby Nicholas zajął się poszukiwaniami, a sami z pewnością zamierzają śledzić wszystkie jego poczynania! Więc co, ma doprowadzić do skarbu jak po sznurku tego mafiosa Siwego i jego płatnych zabójców?
Jednakże była i druga strona medalu. Skoro ci bandyci są tak święcie przekonani, że pismo przedstawia konkretną wartość, to dlaczego on, potomek Corneliusa w prostej linii, nie miałby pójść za głosem przodka? Szurik już mu nie zagraża. Siwy został wystrychnięty na dudka. Dlaczego on, Nicholas, nie miałby poszukać „Liberii Iwana” sam?
Aż zadrżał na myśl o tym, jak by to było wspaniale odnaleźć kryjówkę, o której pisze kapitan von Dorn! Właśnie ten irracjonalny, mistyczny dreszcz przeważył szalę.
– Dobrze – rzekł powoli Fandorin. – Spróbuję. A do pana, panie Gabunija, miałbym następujące prośby. Po pierwsze, żeby mi nie przeszkadzano w poszukiwaniach…
– Aha, trzeba panu zabezpieczyć tyły? – Soso ze zrozumieniem skinął głową. – Załatwię to bez problemu. Przydzielę panu Władimira Iwanowicza. Będzie pana ochraniał lepiej niż Korżakow [55]prezydenta. Co jeszcze?…
– Jestem poszukiwany przez milicję, a będą mi nieodzownie potrzebne pewne książki, materiały, stare dokumenty…
– Niech pan da Siergiejewowi spis, on wszystko wyszuka i zdobędzie. Książki, dokumenty, jakie tylko pan zechce. Nawet z tajnych archiwów Federacyjnej Służby Bezpieczeństwa. Dalej?
– Jakieś ubranie. – Nicholas westchnął, spojrzawszy z obrzydzeniem na swoją zapaćkaną koszulę i prowizorycznie zeszyte spodnie. – Można by to załatwić?
– Problem jest trudny, ale da się rozwiązać – oświadczył z rozbawieniem bankier i wziął w ręce kieliszki. – Mamy ze sobą wiele wspólnego, Nikołaju Aleksandrowiczu. Obaj jesteśmy ludźmi z problemami. Wypijmy za to, żeby wszystkie okazały się tak łatwe do rozwiązania.
– Nie, nie, alkohol mi zaszkodzi – przestraszył się Fandorin. – Piłem już dzisiaj, i to ostro.
Jak się wydaje, w Rosji nie traktowano tego rodzaju argumentów poważnie. Josif Guramowicz uśmiechnął się tylko i wcisnął magistrowi kieliszek do ręki.
– To dwudziestoletni koniak. Nikomu jeszcze nie zaszkodził. Co najwyżej pomógł. Cóż to, zachowuje się pan jak hrabia Monte Christo z wizytą u de Morcerfa – nic pan nie je i nie pije? Czyżbyśmy byli wrogami? Zawarliśmy umowę korzystną dla obu stron, i trzeba to oblać. Pańska korzyść jest oczywista. Ja też zdecydowałem się na inwestycję, która powinna być bardzo opłacalna.
Fandorin spojrzał z wahaniem na złocistobrązowy płyn. Może wypić jeden kieliszek, żeby go nie dopadło przeziębienie? W końcu porządnie zmarzł, siedząc na skwerze.
– Wypijmy za nasze trudne problemy, drogi Nikołaju Aleksandrowiczu – bankier stuknął kieliszkiem o kieliszek Nicholasa – jako że życie bez trudnych problemów byłoby strasznie nudne.
– Co do mnie, mógłbym się doskonale obejść bez pańskiego Siwego – burknął swarliwie magister, ale wypił koniak.
Okazało się, że Gabunija mówił szczerą prawdę – kieliszek czarodziejskiego napitku naprawdę Nicholasowi pomógł. I to tak dalece, że wytłumaczenie mogło być tylko jedno: ten dodatkowy łyk sprawił, że wszystkie poprzednio wprowadzone do organizmu alkohole o działaniu przejściowo opóźnionym przez zimno i napięcie nerwowe teraz dały o sobie znać, i to ze zwielokrotnioną siłą.
– Co tu ma do rzeczy Siwy? – zdziwił się Soso. – Siwy to żaden problem, co najwyżej maleńka drzazga w mojej tłustej dupie. I jest pewne, że ja tę drzazgę usunę – spodziewam się, że przy pańskiej pomocy. Nie, szanowny Nikołaju Aleksandrowiczu – proszę mi dać swój kieliszek – moje problemy są o wiele bardziej złożone.
Wypili, zakąsili czekoladkami i bankier ciągnął dalej:
– Tych trudnych problemów mam aż trzy. Oto pierwszy z nich: ważę sto dwadzieścia cztery kilogramy, powinienem schudnąć, ale bardzo lubię jeść. Drugi: nie mam szczęścia w miłości, nie radzę sobie z tym pięknym uczuciem. I trzeci: chodzę do cerkwi, zbudowałem trzy świątynie, utrzymuję cztery przytułki, a w Boga nie wierzę, choć staram się ze wszystkich sił. Czytam pobożne książki, modlę się – i wszystko, jak to się mówi, psu na budę. Oto co nazywam trudnymi problemami. Muszę je rozwiązać, ale nie wiem jak.
Wypili po drugim kieliszku i Nicholas poczuł się jeszcze lepiej. Najwyraźniej znalazł się w banalnej, wielokrotnie opisywanej w literaturze oraz przedstawianej na ekranie sytuacji cudzoziemca, który staje się ofiarą agresywnej rosyjskiej gościnności. „No tak, to się właśnie nazywa «ciąg» – pomyślał magister. – Zaczyna się libację od nowa, nie wytrzeźwiawszy jeszcze po poprzednim pijaństwie”. Najbardziej jednak niepokoiło go to, że wcale nie miał ochoty przestać.
Nicholas podsunął Josifowi Guramowiczowi pusty kieliszek, popatrzył na Gruzina i nagle poczuł przypływ szczerej sympatii do tego chytrego starego tłuściocha, który niejedno już w życiu widział, a przy tym zachował dziecięcą niemal świeżość uczuć.
Читать дальше