Radca spojrzał badawczo w jasne oczy magistra i chyba dał wiarę jego słowom.
– No właśnie. Oczywiście, skontaktuję pana. A z czasem bezwzględnie wyjaśnię, kto, jak się tu mówi, dał na pana zlecenie. Wtedy się okaże, czy nie powinien pan jednak wybrać się w Himalaje… No nic. – Mister Pumpkin, chcąc dodać otuchy młodemu człowiekowi, dotknął jego łokcia i powiedział po rosyjsku: – Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. I jeszcze: Lepiej przespać się z tą sprawą. Ranek jest mądrzejszy od wieczora. – Znów przeszedł na angielski: – Niech pan odpoczywa. Powiem, żeby przyniesiono panu szczoteczkę do zębów i czystą pościel, a ja dam panu jakąś koszulę. Kołnierzyk pewnie będzie za luźny, a mankiety sięgną panu najwyżej do łokcia, ale zawsze to lepsze niż pańskie podarte łachmany.
– Dziękuję, to bardzo uprzejmie z pana strony. – Nicholas poparł te słowa pełnym wdzięczności uśmiechem. – A gdzie tu jest toaleta?
– Prosto korytarzem, trzecie drzwi na prawo. Może zjemy razem kolację? Mamy tutaj całkiem przyzwoity bufet.
– Z przyjemnością – odparł Fandorin już od drzwi i znów uśmiechnął się speszony. – Tylko muszę pana uprzedzić, że nie mam ani pensa.
– Nie szkodzi, nie zbankrutuję – mruknął pułkownik.
Chyba rzeczywiście nie był nadętym formalistą, ale to i tak niczego nie zmieniało.
Nicholas szybko przeszedł korytarzem, zbiegł po schodach do holu i uprzejmie pozdrowiwszy ochroniarza, wyszedł na dziedziniec.
Nie minęło pół minuty, gdy znalazł się za bramą z ozdobnej żeliwnej kraty. Bardzo zadowolony ze swego sprytnego posunięcia, pokuśtykał dalej na spotkanie kolejnych niebezpieczeństw i przygód.
Nic to. Przede wszystkim honor, reszta potem.
Niezwykły dzień zbliżał się do końca. Ściemniło się, na nadbrzeżnym bulwarze paliły się latarnie, a na drugim brzegu rzeki roztaczał baśniowe blaski podświetlony Kreml. „Co za piękny widok! – zachwycił się w duchu Nicholas. – Na pewno jeden z najpiękniejszych na świecie”. Żeby jednak nie wpadać w zbyt romantyczny nastrój (w istniejących okolicznościach nie byłoby to wskazane), pozwolił sobie na prozaiczną refleksję: zamiast wyrzucać pieniądze na tę iluminację, lepiej punktualnie wypłacać pensję pracownikom archiwum.
Utykając, szedł w stronę Wielkiego Kamiennego Mostu. Jednocześnie próbował ułożyć w myślach jakiś plan działania. Dokąd iść? Do hotelu? Na samo wspomnienie pokoju, gdzie na lustrze od dziurki po kuli rozbiegała się pajęczyna pęknięć, Nicholas wzdrygnął się. Tylko nie tam! W numerze hotelowym z pewnością już na niego czeka wesołek w okularach.
Ale dokąd? Do naczelnika milicji – w sprawie wyznaczenia nagrody? Ciekawe, skąd weźmie na to pieniądze, skoro w kieszeni nie ma ani grosza. Zresztą w ogóle idiotycznie by to wyglądało: raptem zjawia się na Pietrowce oberwaniec bez dokumentów i żąda, by go zaprowadzono do szefa wydziału kryminalnego, pułkownika Niechwatajły! Nonsens! Sen nocy letniej!
Nicholas przystanął, uświadomiwszy sobie, że postąpił nader nierozsądnie. Honor pomylił mu się chyba z pyszałkowatą ambicją. Cóż może zdziałać cudzoziemiec w tym niebezpiecznym kraju – sam, pozbawiony wszelkiego wsparcia i w dodatku bez grosza?
Wyglądało na to, że nie ma innego wyjścia – trzeba wrócić ze skruszoną miną do doświadczonego radcy i próbować go namówić, żeby przed wyekspediowaniem kłopotliwego interesanta do Londynu umożliwił mu rozmowę z Niechwatajłą. Pumpkin to człowiek życzliwy i rozsądny, niewykluczone, że pójdzie Fandorinowi na rękę, jeśli nie rozgniewał go zbytnio jego oszukańczy fortel.
Ba, może nawet nie zdążył się zorientować, co się stało; od opuszczenia przez Nicholasa ambasady nie minęło przecież więcej niż pięć minut.
Na bulwarze było pusto, tylko gdzieś z tyłu rozlegały się nieśpieszne, głuche kroki jakiegoś spóźnionego przechodnia. Nicholas westchnął i zrobił w tył zwrot – no cóż, skoro postanowił się poddać…
– Kolanycz! – radośnie wykrzyknął spóźniony przechodzień. – Co za spotkanie!
Magister cofnął się.
– Co z tobą, ludzi nie poznajesz? – odezwał się z urazą okularnik (w świetle latarni błysnęły jego szkła, a w ręce – jakiś metalowy przedmiot; chyba nie pistolet z tłumikiem, raczej nóż czy sztylet). – Nie bierz sobie tak do głowy, wszystkich nas to w końcu czeka.
Straszny człowiek przyśpieszył kroku; dzieliło go teraz od Nicholasa nie więcej niż pięćdziesiąt stóp.
Fandorin okręcił się na pięcie i powłócząc nogą, pobiegł przed siebie, ale wolno, zbyt wolno. Rolki były zepsute, nie miał szans uciec. Boże, czyżby wszystko miało zakończyć się tutaj, nad brzegiem tej obojętnej rzeki, w obcym, nieprzyjaznym mieście?
Nagle usłyszał odgłos silnika zbliżającego się szybko małolitrażowego wozu; hamulce zgrzytnęły piskliwie. Obok niego zatrzymał się gwałtownie malusieńki samochodzik (town car) – Nicholas wiedział, że ten model nazywa się Oka.
Drzwi pojazdu się otworzyły.
– Dyla! – krzyknął kobiecy głos.
Fandorin, kolejny raz odrzuciwszy zbędny balast refleksji, rzucił się na łeb na szyję do środka, po czym zwinął się w kłębek na maleńkim foteliku, podwijając długie nogi.
Samochodzik ruszył, machnąwszy niezamkniętymi drzwiami, niczym wróbelek skrzydłem.
Nicholas jakoś się usadowił, podciągając kolana pod brodę, po czym obejrzał się za siebie. Postać na chodniku przesłała mu w powietrzu pożegnalnego całusa.
– Oh, my God - szepnął magister i czym prędzej się odwrócił.
Ale nie, to nie był koszmarny sen.
– Drzwi – rozległ się znowu ten sam głos, który przed chwilą wypowiedział zagadkowe słowo: „Dyla”.
Nicholas zatrzasnął drzwiczki i spojrzał na swoją wybawicielkę. Dostrzegł w półmroku surowy profil o krótkim, lekko zadartym nosie i upartym podbródku. Dziewczyna, a może młoda kobieta, szczuplutka i bardzo niskiego wzrostu. Wydawała się jakby znajoma, a może była tylko do kogoś podobna, ale Fandorin nie mógł sobie przypomnieć do kogo. Do Marii Schneider z czasów Ostatniego tanga w Paryżu?
– Dream, midsummer night’s dream [24] - wymamrotał Nicholas, nieomal pewien, że wszystko to mu się tylko śni.
– Naprawdę jesteś Anglikiem? – Maria Schneider obrzuciła go krótkim spojrzeniem.
– Naprawdę – przytaknął Fandorin. – A pani kim jest? Jak się pani nazywa?
Miniaturowa kobietka poinformowała:
– Ałtyn.
Jej odpowiedź od razu magistra uspokoiła. Oczywiście, że to sen. Objawił mu się w nim nawet ów niezrozumiały ałtyn z Corneliusowego testamentu.
Ale filigranowa dziewczyna powtórzyła:
– Ałtyn to imię. Moje nazwisko Mamajewa. A ty kim jesteś? I dlaczego ten palant tak bardzo chce cię zabić?
Aneks
Limeryk autorstwa Nicholasa Fandorina, ułożony w windzie hotelowej 14 czerwca, około wpół do szóstej po południu:
W bitwie o Saratogę
Straciłem dwie ręce i nogę,
Więc dziś posłanie swe zdobię
Tym, co pod siebie zrobię -
Inaczej po prostu nie mogę.
Na służbie jak to na służbie. Obyczaje miłosne rosyjskich
kobiet.
Porucznik von Dorn obmyśla Dyspozycję. Anioł z nieba.
– Dokąt lesiesz, gląbie! Slyszaleś: Halt! Perwszi dzesęć links! Drugi dzesęć rechts! Tszeci! Szwarti rechts! Piąti links! Szósty rechts! Siótmy links! Ósmi rechts! Bęben – i-i-i-tra-ta-ta-ta, tra-ta-ta-ta!
Читать дальше