Mogłabym u tej Austriaczki siedzieć nawet i pół roku. Chciała mi za to sprzątanie zapłacić. Naturalnie, nie wzięłam ani grosza. U nich także są grosze, jak w Polsce. W rewanżu kupiła mi piękny niebieski dżersej na garsonkę i śliczny moherowy bliźniak. – Stojanowska zrobiła ruch, jakby chciała otworzyć stojącą obok niej walizkę i zademonstrować oficerom wiedeńskie cuda, ale szybko się zreflektowała.
– Czy w czasie pobytu za granicą kontaktowała się pani z Marianem Zalewskim?
– Dzwoniłam do niego trzy razy, ale nie zastałam go w domu. Wysłałam depeszę z moim nowym adresem. Widocznie telegram nie doszedł, bo nie otrzymałam odpowiedzi. Nie chciałam się naprzykrzać sympatycznym Austriakom i przyjechałam dzisiaj rano do Warszawy. Najpierw zajechałam na Bracką, do pensjonatu, w którym mieszkał Marian. Tam mi powiedziano, że wyjechał przed paroma dniami nie podając adresu. Kolejną taksówką podjechałam na Wilczą, a następnie tutaj.
– Marian Zalewski rzeczywiście nagle opuścił Warszawę i nie przypuszczam, aby się tutaj pojawił w ciągu najbliższych paru miesięcy, a może nawet lat – informował Andrzej Ciesielski.
– A to dlaczego?
– Wolał uniknąć rozmów z nami, a przede wszystkim spotkania z panem Helmutem Schulzem. A także chyba z panią.
– Nie rozumiem?
– Czy pani nigdy nie widziała niebieskiej kotwicy wytatuowanej na lewym nadgarstku Mariana Zalewskiego? Pani naprawdę nie wie, co to znaczy?
– To głupstwo. Marian mi wytłumaczył, że kiedy jeszcze chodził do liceum on i paru kolegów wytatuowali sobie te kotwiczki, żeby imponować dziewczętom z młodszych klas. Taka dziecinada.
– To nie dziecinada, lecz pięć wyroków sądowych. Ostatni i najpoważniejszy – siedem lat. Za sutenerstwo.
– To nieprawda, to oszczerstwo! – zawołała Irena.
Porucznik sucho się roześmiał. – My, proszę pani, nie bawimy się w rzucanie oszczerstw na niewinnych ludzi. Wszystko, co mówimy, mamy udokumentowane w aktach. Prowadzę sprawę o morderstwo, musiałem więc zainteresować się zarówno pani osobą, jak i ludźmi, z którymi się pani stykała. Także Marianem Zalewskim.
– To nie może być prawda – powtórzyła Stojanowska.
– Proszę pani – włączył się podporucznik – to ja zbierałem informacje o panu Zalewskim i mogę je powtórzyć. Po raz pierwszy został zatrzymany przez milicję jako osiemnastoletni młodzieniec. Razem z podobnymi sobie młokosami zorganizował bandę obrabowującą sklepy i kioski uliczne. Wtedj tę młodzież sąd potraktował z ojcowską wyrozumiałością. Skończyło się na niskich wyrokach. Po wyjściu z więzienia Zalewski przerzucił się na oszustwa. Pierwszy raz wpadł, kiedy ze wspólnikiem, udając cudzoziemców, odwiedzali mieszkania i sprzedawali rzekomo angielskie materiały na ubrania. A to były nasze, krajowe, i na dodatek nie setki, ale nawet obok wełny nie leżały. Znowu wyrok. Potem nowe oszustwa i tym razem – cztery lata odsiadki. Jedna z licznych amnestii otworzyła przed nimi drzwi więzienia. Zmienił zawód. Z oszusta przedzierzgnął się w sutenera. Miał dwie dziewczyny pracujące na – niego. Jedną w Sopocie, drugą w Gdańsku. Znalazł sobie jeszcze trzecią. Normalne postępowanie sutenera. Najpierw szalona miłość, prezenty, podróże, wszystko, czego dziewczyna zażąda. Stawiał tylko jeden mały warunek: całkowite zerwanie z rodziną i dotychczasowymi znajomościami. Swoje ofiary wyszukiwał wśród młodych, naiwnych osóbek przyjeżdżających na wczasy nad morze. Kiedy już zakochana na amen dziewczyna zerwała ze wszystkimi, wtedy namową czy po prostu pięścią uczyło się ją nowego zawodu. Ta trzecia, przez którą Marian fatalnie wpadł, pogodziła się wprawdzie z koniecznością zarabiania na swojego ukochanego, ale zbuntowała się, gdy usłyszała, że ma jeszcze dwie „wspólniczki”. Zameldowała milicji.
– To straszne. – Irena Stojanowska zakryła twarz rękami.
– Sama pani doskonale się orientuje – ciągnął podporucznik – że sutenerstwo jest przestępstwem, którego bardzo trudno dowieść przed sądem. Podopieczne prostytutki, ze strachu czy też z miłości, zwykle kryją swego alfonsa. Tym razem jednak sprawa była zupełnie jasna i zapadł wyrok. Siedem lat. Zalewski odsiedział to co do jednego dnia, ale po wyjściu z więzienia znowu wrócił „do zawodu”. Milicja w Gdańsku wie, że pracowały dla niego dwie mewki. W jednej z nich zakochał się Szwed z Malmo, Erik Jansson. Postanowił się z dziewczyną ożenić i zabrał ją na drugą stronę Bałtyku. Zalewski nie miał zamiaru bezinteresownie pozbywać się takiego wypróbowanego źródła dochodów. Szwed, czy też sama dziewczyna, jakoś się jednak dogadali z sutenerem. Ona wyjechała za granicę, w Gdyni pozostał zielony opel rekord. Tym samochodem nasz bohater przyjechał do Warszawy, aby tutaj coś nowego upolować. Uznał, że pewna kelnerka z kawiarni „Aida” akurat nadaje się do tej roli. Rozpoczął więc normalne zabiegi…
Irena ukryła twarz w dłoniach. Jej plecy drżały od płaczu. Na próżno przecierała oczy chusteczką i starała się opanować, Antoni Szymanek był bezlitosny.
– Wszystko układało się dobrze, dopóki dziewczynie nie zachciało się wyjazdu za granicę. To zresztą w pewnym stopniu odpowiadało Zalewskiemu. Może na obczyźnie potrafiłby zmusić „ukochaną”, żeby była miła dla starszych panów. Zawsze w ten sposób zaczynał. Ale napotkał maleńką przeszkodę. Takimi „fachowcami” nie chwalimy się przed zagranicą i Marianek nie dostał paszportu.
– A mnie, łajdak, powiedział, że ma jakieś ważne interesy, które wymagają jego obecności w Warszawie – Stojanowska wreszcie na tyle się opanowała, że mogła wydobyć głos z gardła.
– Szczęście w nieszczęściu. Zalewski w tej samej kawiarni „Aida” czy też w barku w Bristolu, gdzie był stałym gościem, poznał zamożnego Wiedeńczyka, przedstawiciela wielkiej austriackiej firmy. Panu Schulzowi przypadła do gustu kelnerka. Zalewski przekonał naiwnego Austriaka, że wystarczy tysiąc dolarów, aby wynająć dziewczynę do intymnych usług na parę tygodni w Austrii. W Warszawie nic z tego nie wyjdzie, bo kelnerka boi się „obyczajówki”, ale w Wiedniu sprawa jest do załatwienia. Aby nie obrażać godności dziewczyny, pieniądze weźmie Zalewski i wręczy jej po cichu. W ten sposób piękna pani będzie mogła odgrywać komedię bezinteresownej miłości.
Irena Stojanowska tylko zacisnęła pięści. Gdyby teraz zjawił się przed nią jej niedawny ukochany, chyba by nie wyszedł żywy z jej rąk.
– Helmut Schulz zaakceptował warunki. Wręczył zielone banknoty Zalewskiemu, po czym dumny i szczęśliwy wywiózł swój skarb do naddunajskiej stolicy. Ale jakże przykry zawód go tam spotkał! Nic dziwnego, że teraz Austriak pała chęcią jak najszybszego spotkania ze swoim uczynnym przyjacielem.
– Za to przyjaciel się nie kwapi – roześmiał się Ciesielski.
– Badaliśmy osobę Mariana Zalewskiego pod kątem jego ewentualnego udziału w zabójstwie. Ma bezsporne alibi. Do godziny ósmej wieczorem krytycznego dnia uwodził pewną młodą osóbkę w restauracji „Budapeszt”. Kelner i szatniarz dobrze go sobie przypominają, bo otrzymali hojny napiwek. W ogóle, pan Zalewski umiał wydawać pieniądze zarobione przez jego podopieczne. Po ósmej Zalewski spotkał się z Schulzem – wtedy prawdopodobnie otrzymał przyrzeczone tysiąc dolarów i prawo zamieszkania w pensjonacie na czas nieobecności Austriaka w Warszawie. Później udali się obaj pod adres koleżanki, u której pani zatrzymała po rzekomym wyjeździe w Bieszczady. Całą trójką pojechaliście na dworzec, gdzie Marian, jak przystało na zakochanego narzeczonego, robił smutną minę i długo machał chusteczką za odjeżdżającym pociągiem. Chyba niczego nie pominąłem? – skończył Andrzej Ciesielski.
Читать дальше