Dorothy Sayers - Kat poszedł na urlop
Здесь есть возможность читать онлайн «Dorothy Sayers - Kat poszedł na urlop» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Детектив, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Kat poszedł na urlop
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Kat poszedł na urlop: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Kat poszedł na urlop»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Kat poszedł na urlop — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Kat poszedł na urlop», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Taksówka odjechała. Pender rozejrzał się po kręgu rozbawionych twarzy i dał za wygraną.
– Dobrze – oświadczył. – Nie będę się tu awanturował. Pójdę z panem na posterunek i wyjaśnię.
– I co o tym sądzicie? – zapytał inspektor sierżanta, gdy Pender potykając się opuścił posterunek.
– Mógłby wleźć na drzewo i wołać kuku – odpowiedział jego podwładny. – Taki, jak to mówią, idefiks.
– Hm! – odparł inspektor. – No cóż, mamy jego nazwisko i adres. Proszę je zanotować. Może się znów gdzieś pojawić. Trucie ludzi, tak żeby umierali w wannie, hm? Niezły pomysł. Czego te czubki nie wymyślą.
Wiosna była tego roku nieprzyjemna: chłodna i mglista. W marcu Pender wybrał się na sąd koronerski w Deptford, ale gruba zasłona mgły wisiała nad rzeką, jak w listopadzie. Ziąb przejmował do kości… Siedząc w tej małej, obskurnej salce, wytężając oczy w żółtawy półmrok światła gazowego i mgły, prawie nie widział świadków, podchodzących do stołu. Kaszel dręczył bodajże wszystkich obecnych. Pender też pokaszliwał. Kości go bolały i czuł, że mu się zbiera na grypę.
Kiedy się tak przyglądał, wydało mu się, że rozpoznaje po przeciwnej stronie sali znajomą twarz, ale dotkliwa mgła, sącząca się ze wszystkich szczelin, piekła go w oczy i mąciła wzrok. Sięgnął do kieszeni płaszcza i wymacał dobrze układający się w dłoni przedmiot, gruby i ciężki. Od czasu tego zajścia w Lincoln nie rozstawał się z czymś do obrony. Nie żaden rewolwer… nie znał się na strzelaniu. Dużo lepszy jest podłużny worek z piaskiem. Kupił go od starego człowieka, chodzącego z taczkami. Miało to służyć do uszczelniania drzwi od przeciągów: staroświeckie, dobre urządzenie.
Zapadł ten werdykt, co zawsze. Widzowie zaczęli się przepychać do drzwi. Teraz Pender się musiał pośpieszyć, aby nie stracić go z oczu. Przepychał się łokciami, mamrocząc jakieś przeproszenia. We drzwiach omal się z nim nie zetknął, ale zagrodziła mu drogę tęga kobieta. Przedarł się koło niej, a ona kwiknęła z oburzenia. Idący przodem mężczyzna odwrócił głowę i światło sponad wejścia błysnęło w jego binoklach.
Pender ściągnął kapelusz na oczy i pośpieszył za nim. Obuwie miał na gumowej podeszwie, nie czyniące hałasu na lepkim bruku. Tamten szedł prędko i cicho, do końca jednej ulicy, potem w drugą, nie oglądając się. Mgła była tak gęsta, że Pender musiał trzymać się kilka metrów za nim. Dokąd on zmierza? W kierunku oświetlonych ulic? Do tramwaju lub autobusu i do domu? Nie. Skręcił w zaułek na lewo.
Mgła była tu jeszcze gęstsza. Pender już nie widział tropionego, ale ciągle słyszał przed sobą kroki, w równym tempie. Wydawało mu się, jakby ich było tylko dwóch na świecie: ścigany i ścigający, zabójca i mściciel. Uliczka stawała się coraz bardziej pochyła. Pewnie wyjdą nad rzekę.
Wtem znikły majaczące zarysy domów po obu stronach. Tylko otwarta przestrzeń i pośrodku ledwie dostrzegalna latarnia. Kroki zatrzymały się. Pender, cicho nadążając za nimi, ujrzał tego człowieka, jak stoi tuż pod latarnią i najwidoczniej coś sprawdza w notesie.
Cztery kroki i już był przy nim. Wyjął z kieszeni worek z piaskiem. Tamten podniósł na niego wzrok.
– Teraz już cię mam – rzekł Pender i z całej siły uderzył.
Nie mylił się Pender. Położyła go grypa. Dopiero za tydzień wstał i wyjrzał na świat. Pogoda się zmieniła, powietrze teraz było świeże i rozkoszne. Jakkolwiek osłabiony po chorobie, czuł się, jakby mu kto zdjął z pleców ogromny ciężar. Podreptał do ulubionej księgarni na Strandzie i wyszperał tam pierwodruk D. H. Lawrence'a za cenę niewątpliwie okazyjną. Zachęcony tym ruszył do małej jadłodajni, odwiedzanej często przez dziennikarzy z Fleet Street, gdzie zamówił stek z rusztu i kufelek porteru.
Przy stoliku obok siedzieli dwaj dziennikarze.
– Idziesz na pogrzeb starego Buckleya? – spytał jeden.
– Idę – powiedział drugi. – Biedaczyna! Że go tak musieli stuknąć po głowie. Widocznie szedł zrobić wywiad z żoną tego faceta, co umarł w kąpieli. To niebezpieczna okolica. Pewnie któryś z chłopaków Jima Karciarza miał z nim porachunki. To był wielki reporter kryminalny! Nieprędko się dorobią takiego jak Bill Buckley.
– I porządny był z niego chłop. Równiacha. A te jego kawały. Pamiętasz ten siarczan tanatolu?
Pender aż się wzdrygnął. Tego właśnie słowa brakowało mu przez tyle miesięcy! Ogarnęło go jakby dziwne oszołomienie i pociągnął dla równowagi z kufla.
– przypatrując się tym chłodnym okiem – kontynuował dziennikarz. – Urządzał tę zgrywę jakimś nieszczęsnym bubkom w pociągu i patrzył, jak który zareaguje. Nie uwierzysz, ale jeden facet mu zaproponował…
– Hej! – przerwał mu kolega. – Patrz, ten gość zemdlał. Cały czas mi się wydawał jakiś blady.
Fałszywy ciężarek
A co to? – zawołał pan Montague Egg.
Znał aż za dobrze gospodę pod Królewskim Dębem w Pondering Parva i nie było to na ogół miejsce, gdzie by się zatrzymywał. Interes szedł słabo, karmili marnie, gospodarz był zgryźliwy i szanse dla przedsiębiorczego agenta, proponującego sprzedaż wysokiej jakości win i wódek, raczej niewielkie. Ale zobaczyć tam o wpół do dziewiątej rano tłum gapiów, samochód policyjny i karetkę pogotowia przy wejściu, to każdego by zaciekawiło. Pan Egg zdjął stopę z gazu, podjechał i stanął.
– Co się tu dzieje? – spytał jakiegoś gapia.
– A zabili kogoś… Stary Rudd poderżnął gardło swojej babie… Nie, to nie on, to George… Też nieprawda, to byli złodzieje, wygarnęli mu kasę… George tylko zszedł i zobaczył, że podłoga cała zalana krwią… słyszycie? to Liz Rudd krzyczy… dostała histerii… A nie ty gadałeś, że jej poderżnął gardło?… Ja tego nie mówiłem, to Jim, a dużo on tam wie. Ja mówię, że to George… o! Inspektor wyszedł, to się dowiemy.
Pan Egg już wysiadł z samochodu i zbliżył się do drzwi baru. Mundurowy inspektor policji zatrzymał go w progu.
– Nie ma wstępu. Kim pan jest i czego pan chce?
– Nazywam się Montague Egg, jestem przedstawicielem firmy Plum-mett & Rosę, sprzedaż win i wódek, Piccadilly. Przyjechałem się zobaczyć z panem Ruddem.
– Teraz nie może się pan z nim widzieć, więc proszę się oddalić… Chwileczkę! Pan jest podróżującym agentem, tak? Pan działa stale na tym terenie?
Pan Egg potwierdził.
– W takim razie może nam pan udzieli pewnych informacji. Proszę wejść.
– Tylko pójdę po torbę – rzekł Monty. Ciekawość go pożerała, ale nie do tego stopnia, by nie pamiętał, iż komiwojażer obowiązany jest nade wszystko dbać o swoje próbki towaru i pełnomocnictwa. Wyjął z samochodu ciężką walizę i wniósł ją do gospody, odprowadzany okrzykami z tłumu: – To fotograf, widziałeś ten aparat? -
Postawiwszy ją w środku za drzwiami, rozejrzał się w barze pod Królewskim Dębem. Przy stoliku pod oknem siedział policjant i coś zapisywał w notesie. Postawny mężczyzna z twarzą jak mops, w którym Monty rozpoznał właściciela, nazwiskiem Rudd, stał w samej koszuli oparty o bar. Był nie ogolony i wyglądał, jakby się ubierał w pośpiechu. Przy nim stał, marszcząc się posępnie, kędzierzawy młodzian o potężnych muskułach i prawie że nie liczącym się czółku. Gdzieś z głębi dolatywały krzyki i szloch kobiety. I to wszystko, jeśli nie liczyć otwartych drzwi z prawej strony, z napisem BAR-SALON, przez które widać było plecy mężczyzny w płaszczu, schylonego nad czymś leżącym na podłodze.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Kat poszedł na urlop»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Kat poszedł na urlop» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Kat poszedł na urlop» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.