Dorothy Sayers - Kat poszedł na urlop
Здесь есть возможность читать онлайн «Dorothy Sayers - Kat poszedł na urlop» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Детектив, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Kat poszedł na urlop
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Kat poszedł na urlop: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Kat poszedł na urlop»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Kat poszedł na urlop — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Kat poszedł na urlop», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
– Może zwracam na nie więcej uwagi po rozmowie, jaką mieliśmy z panem w pociągu. – Pender zaśmiał się, nieco zakłopotany. – po, prostu zastanawiam się, pan wie, jak to bywa, czy jeszcze ktoś inny nie wpadł na ten środek, o którym pan mówił, jakże on się nazywa?
Gość zignorował pytanie.
– Och, nie sądzę – powiedział. – Jestem przekonany, że nie zna go nikt poza mną. Trafiłem na to przypadkowo, mając na celu coś zupełnie innego. Nie wyobrażam sobie, żeby można było to samo odkryć równocześnie w dwóch miejscach. Jednak wszystkie te werdykty dowodzą - nieprawdaż? – jaki to bezpieczny sposób na pozbycie się kogoś.
– Więc pan jest chemikiem? – zapytał Pender, chwytając się jedynego zdania, które jakby obiecywało coś z informacji.
– Och, wszystkim po trosze. Takim jakby człowiekiem do wszystkiego. Sporo też zajmuję się badaniami na własną rękę. Ma pan tutaj, widzę, parę ciekawych książek.
Penderowi to pochlebiło. Jak na swoje możliwości – pracował w banku, zanim odziedziczył trochę pieniędzy – uważał, że świadomie poszerzył swe horyzonty, i wiedział, że jego kolekcja współczesnych pierwodruków będzie pewnego dnia coś niecoś warta. Podszedł do oszklonego regału i wyjął parę tomów, aby pokazać je gościowi.
Ten wykazał się inteligencją i po chwili też podszedł do półek.
– W tym wyraża się, jak sądzę, pański gust osobisty? – Wyjął tom Henry Jamesa i spojrzał na wyklejkę. – To jest pańskie nazwisko? E. Pender?
Pender przyznał się, że istotnie. – Ale ja nie miałem przyjemności – dorzucił.
– Och! ja należę do ogromnego klanu Smithów – odpowiedział mu gość ze śmiechem – i muszę zarabiać na chleb. Pan się tutaj bardzo mile urządził.
Pender wyjaśnił, jak to swego czasu był urzędnikiem i jak dostał spadek.
– A to przyjemnie, co? – rzekł Smith. – Pan nie jest żonaty? Nie.
A to szczęśliwiec z pana. Chyba nie będzie panu w najbliższym/czasie potrzebny siarczan… tego… żadne takie poręczne środki. Ani też później', byle pan poprzestał na tym, co ma, i trzymał się z daleka od kobiet i spekulacji.
Uśmiechnął się krzywo do Pendera. Teraz, bez kapelusza, okazało się, że ma na głowie dużo siwych i mocno kędzierzawych włosów, przez co wygląda starzej niż wtedy w przedziale.
– Nie, na razie nie zamierzam korzystać z pańskiej pomocy – roześmiał się Pender. – A zresztą, gdybym potrzebował, to jak pana znaleźć?
– Wcale by pan nie musiał – rzekł Smith. – Ja bym pana znalazł. To nigdy nie nastręcza trudności. – Błysnął zębami w jakimś dziwnym uśmiechu. – No, ale czas na mnie. Dziękuję za gościnność. Nie sądzę, żebyśmy się jeszcze spotkali… ale wszystko może się zdarzyć. Różnie bywa w życiu, no nie?
Kiedy wyszedł, Pender wrócił na swój fotel i sięgnął po szklankę whisky, która stała tam prawie pełna.
– Dziwne! – powiedział sobie. – Nie pamiętam, żebym ją nalewał.
Pewnie coś mnie zajęło i zrobiłem to automatycznie. – Z wolna wysączył whisky, myśląc o gościu.
Co u licha Smith miał do roboty w domu Skimmingsa?
W ogóle to dziwaczna sprawa. Jeśliby gospodyni Skimmingsa wiedziała o tych pieniądzach… Ale nie wiedziała, a gdyby nawet… skąd by się dowiedziała o istnieniu Smitha i jego siarczanu… miał tę nazwę na końcu języka.
„Nie musiałby pan mnie szukać. Ja bym pana znalazł". Co ten facet właściwie miał na myśli? Ależ to śmieszne. Ostatecznie co Smith to nie diabeł. Ale jeśli rzeczywiście zna sposób… jeśliby się zgodził za określoną sumę… ależ to całkowity nonsens.
„Mam coś do załatwienia w Rugby… Miałem coś do załatwienia w domu Skimmingsa". Co za brednie!
„Nikomu nie można zaufać. Absolutna władza nad życiem innego człowieka… To wciąga".
Czysty obłęd! A gdyby w tym istotnie coś było, to facet chyba zwariował, żeby jemu o tym powiedzieć. Niechby tylko Pender się zechciał wygadać, to facet by wisiał. Już samo istnienie Pendera byłoby niebezpieczne.
Ta whisky!
Roztrząsając to w myśli, w kółko i w kółko, Pender nabrał przekonania, że Mielke Thomas R P wcale jej nie nalewał. Smith musiał to uczynić za jego plecami. To nagłe zainteresowanie dla książek, jak na pokaz! Nie wiązało się z niczym, co było przedtem. Ta whisky, jak się głębiej zastanowić, była dość mocna. Czy to igraszki wyobraźni, czy miała trochę osobliwy smak?
Zimny pot wystąpił Penderowi na czoło.
Po upływie kwadransa i potężnej dawce musztardy z wodą Pender znalazł się znów na dole, trzęsąc się z zimna, kuląc się przy ogniu. No… ledwie uszedł z życiem! jeżeli uszedł. Nie wiedział, jak to działa, ale przez kilka dni nie będzie brał gorącej kąpieli. Nigdy nic nie wiadomo.
Czy w porę jeszcze poskutkowała musztarda z wodą, czy gorąca kąpiel była tak istotną częścią procedury, życie Pendera na razie ocalało. Ale wciąż czuł się nijako. Drzwi wejściowe stale miał zamknięte na łańcuch i uprzedził służącego, aby w żadnym razie nie wpuszczał obcych.
Zamówił jeszcze dwa dzienniki poranne i niedzielne „News of the World" i bacznie śledził ich zawartość. Dostał obsesji na punkcie zgonów w łazience. Zaniedbał swe pierwodruki i zaczął uczęszczać na sądy koronerskie.
W trzy tygodnie później znalazł się w Lincoln. Jakiś mężczyzna umarł tam na serce w łaźni tureckiej, otyły, prowadził siedzący tryb życia. Ława przysięgłych opatrzyła swój werdykt o nieszczęśliwym wypadku adnotacją, że kierownictwo łaźni powinno baczniej czuwać nad gośćmi i nie dopuszczać, aby znajdowali się oni w gorących pomieszczeniach bez obsługi.
Wychodzącemu Penderowi zamajaczył z daleka sfatygowany kapelusz, jakby znajomy. Pognał za nim i dopadł pana Smitha, już wsiadającego do taksówki.
– Smith! – zawołał, trochę bez tchu. Złapał go wściekłym uchwytem za ramię.
– O, znowu pan? – rzekł Smith. – Widzę, że robimy notatki ze sprawy. Potrzebuje pan mojej pomocy?
– Ty łotrze! – powiedział Pender. – Maczałeś w tym palce! A ostatnim razem próbowałeś mnie zabić.
– Czyżby? A to dlaczego?
– Będziesz za to wisiał! – krzyknął z pogróżką Pender.
Przez gromadzący się wokół nich tłumek utorował sobie drogę policjant.
– Panowie! – rzekł. – O co chodzi
Smith znacząco stuknął się w czoło.
– Nic takiego się nie stało, konstablu – odpowiedział. – Ten pan, zdaje się, sądzi, że ja tu robię coś złego. Oto moja legitymacja. Koroner mnie zna. Ale ten pan mnie napadł. Proszę go mieć na oku.
– Tak było – rzeki któryś ze świadków.
– Ten człowiek usiłował mnie zabić – rzekł Pender. Policjant pokiwał głową.
– Proszę się tym nie przejmować – powiedział. – Nic panu nie grozi. Proszę się opanować. Upał trochę pana rozdrażnił. No już dobrze, dobrze.
– Ale ja chcę wnieść oskarżenie – rzekł Pender.
– Nie radziłbym tego robić – rzekł policjant.
– Oświadczam panu – rzekł Pender – że ten Smith próbował mnie otruć. To morderca. Otruł już mnóstwo ludzi.
Policjant kiwnął na Smitha.
– Niech pan lepiej odejdzie – rzeki. – Ja to załatwię. No, kolego – chwycił Pendera mocno za ramiona – bez awantur i spokój! Ten pan wcale się nie nazywa Smith ani podobnie. Trochę się panu pokręciło.
– A jak się nazywa? – zapytał Pender.
– Mniejsza o to – odpowiedział policjant. – Proszę mu dać spokój, bo narobi pan sobie kłopotów.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Kat poszedł na urlop»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Kat poszedł na urlop» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Kat poszedł na urlop» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.