– Panu prosorowi to łatwo – bo pan prosor ma nos zapchany tabaką 61 61 tabaka – sproszkowany aromatyzowany tytoń, używany dawniej jako środek pobudzający do kichania. [przypis edytorski]
…
Klasa – struchlała. Wypadek był niesłychany. Takie zuchwalstwo względem takiego nauczyciela!
Luceński stał się na chwilę tak czerwony, jak jego peruka. Potem chwycił swą grubą trzcinę, z silnym rozmachem uniósł ją w górę i …
I spokojnie położył na stoliku, obok kałamarza 62 62 kałamarz – naczynie na atrament. [przypis edytorski]
i piasecznicy 63 63 piasecznica – naczynie na piasek, którym posypywano zapisany atramentem papier, żeby szybciej wysechł. [przypis edytorski]
.
Szeroka, wygolona twarz przybrała zwykły wyraz; na ustach pojawił się zwykły, lekko ironiczny uśmieszek…
Profesor zanurzył dwa palce w kieszonce od kamizelki, wyjął małe, szylkretowe pudełeczko – otworzył je i Szabuńskiemu podsunął.
– No – dobrotliwie wyrzekł – zażyjże i ty!… Dobra – parole!…Prawdziwa francuska – w sam raz do wymawiania dyftongów i spółgłosek nosowych…
Szabuński ukłonił się, zażył tabaki, znów się ukłonił i czterokrotnie, raz po razu, kichnął. Koledzy czterokrotnie, raz po razu, krzyknęli mu: „na zdrowie!” W klasie zapanował nastrój bardzo przyjemny.
Ale w tejże chwili na katedrze rozległ się grzmot. Profesor walił trzciną w stół jak Jupiter tonans 64 64 Jupiter tonans (łac., mit. rzym.) – Grzmiący Jowisz; Jowisz to najwyższy z bogów rzymskiego panteonu, pan nieba, grzmotu i gromu. Jego atrybutem był piorun, z tego powodu czczono go pod imieniem Iupiter Fulgur (Ciskający błyskawicę) i Iupiter Tonans (Grzmiący). [przypis edytorski]
. Wśród grzmotów krzyczał:
– Zapowiadam wam, głowy kapuściane, że gdy który nie nauczy się wymawiać dobrze dyftongów ani en, tabaką częstować go nie będę, ale – jakem Luceński! Parole!– wyrzucę z klasy i napiszę do ojca, żeby go… ożenił!
Odtąd ta pogróżka, – istotnym strachem malców przejmująca – stale się powtarzała w podobnych okolicznościach. Nazwisko zaś Mosakowskiego w kronikach szkoły powiatowej P-kiej 65 65 szkoły powiatowej P-kiej – Wiktor Gomulicki spędził dzieciństwo w Pułtusku i tam chodził do szkoły. Zapewne jednak chciał, aby jego opowiadania o szkole miały charakter bardziej uniwersalny, a nie tylko osobisty, i dlatego zaszyfrował w tekście Pułtuskiej jako P-kiej . [przypis edytorski]
na zawsze się utrwaliło.
Księżopolczykowi nie grozi ożenienie się. Nie ma on ani tych lat, ani tych wąsów, co Mosakowski… – nie wygląda w ogóle na takiego, z którym by czyjaś matka lub babka chodzić mogła pod rękę.
Jest wprawdzie duży i gruby, ale brak mu zupełnie tej rześkości, jaką odznaczają się wiejskie wyrostki. Zgarbiony, kurczący się, z twarzą chorobliwą, żółtą, piegami osypaną, osowiałą, unika, ile tylko może, towarzystwa hałaśliwych kolegów, szuka miejsc samotnych, wciska się do najdalszych, półciemnych ławek, gdzie w zupełnym spokoju może… zajadać „pajdy” chleba razowego, którymi ma wypchane wszystkie kieszenie.
Jedzenie, a ściśle mówiąc: żucie razowca jest sportem, uprawianym na wielką skalę przez grubych, borsukowatych, z wystającymi żołądkami „knotów”, którzy przybywają do miasta z na pół chłopskich zagród wiejskich. Prócz chleba, służy im do żucia groch gotowany, pestki dyni – niekiedy nawet siemię lniane 66 66 siemię lniane – nasiona lnu zwyczajnego, działające na żołądek osłaniająco, łagodnie przeczyszczająco; zawierają duże ilości śluzu i oleju. [przypis edytorski]
. Ci przeżuwacze są prawie zawsze ostatnimi osłami i poza trzecią klasę nigdy nie przechodzą.
Niekiedy jednak wpływ nauki, powietrze miejskie, przykład ucywilizowanych kolegów, oddziaływają na nich korzystnie – czynią z nich ludzi, podobnych innym. Zapowiedzią zmiany dobroczynnej bywa zwykle utrata apetytu i znaczne schudnięcie. Nawróconym przestaje smakować razowiec, odwracają się ze wstrętem od grochu, siemię lniane pozostawia z nich każdy – kanarkom. Wówczas też wychodzą z mroku „oślą ławkę” zalewającego i uczniowie z pierwszych rzędów pozyskują w nich dobrych, wesołych, skłonnych do poświęceń, często nawet bardzo inteligentnych towarzyszów.
W Księżopolczyku, niestety, nic tego przetworzenia się nie zapowiada. Owszem, jest widoczne, że z tej poczwarki nigdy już motyl piękny nie wyfrunie.
Pewna smutna, do usunięcia niemożliwa okoliczność stan ten pogarsza: jest na pół głuchy. Z przytępieniem słuchu idzie u niego w parze przytępienie władz umysłowych. Jego jasne, żółtawe oczy nie mają blasku, jaki zapala zbudzona, z siebie samej świadoma inteligencja.
Śpi też niezawodnie ta inteligencja – bo czyżby inaczej Księżopolczyk został „Zabacułem?”…
Nieprawdopodobnie wygląda ta historia – jest wszakże we wszystkich szczegółach prawdziwa.
Nauczyciel niemieckiego, Effenberger, pomimo bardzo krótkiego wzroku dojrzał raz w cieniach ostatniej ławki Księżopolczyka, na którego nie zwracał dotąd pilniejszej uwagi.
Ten nauczyciel należy do najzapalczywszych pedagogów, a przynajmniej do największych krzykaczów w szkole. Jak wszyscy nauczyciele niemczyzny świeżo na grunt polski przeflancowani, pełen oryginalności, graniczącej z dziwactwem.
Twarz profesora Effenbergera posiada latem barwę czerwoną, w zimie fioletową. Profesor jest zapamiętałym hydropatą 67 67 hydropatia – wodolecznictwo, lecznicze wykorzystywanie fizycznych właściwości zwykłej wody o różnej temperaturze. [przypis edytorski]
; lubi żywioł płynny pod każdą postacią. Kąpie się zapamiętale przez rok cały: w porze upałów bierze „prysznice” pod kołem młyńskim, podczas mrozów zanurza się w przeręblu. Postawę ma sztywną, włosy szpakowate, przy samej skórze ostrzyżone. Chodzi prędko po linii prostej, nigdy nie zbaczając, przed nikim nie ustępując, krokami odmierzonymi, w tempie wojskowym: raz-dwa… raz-dwa…
Jest muzykalny i towarzyski. Poza szkołą daje lekcje gry na skrzypcach; zastępuje też niekiedy na chórze chorego organistę. Uczestniczy we wszystkich wieczorkach ponczowo-pączkowych, urządzanych w karnawale; nie brak go też na żadnej uroczystości rodzinnej w rodzaju imienin, chrzcin, jubileuszów, wesel. Bierze nawet udział w stypach pogrzebowych. Oświadcza się zawsze z wielką miłością dla Polaków i co dziwniejsze, miłości tej składa dowody.
Posiada dużo stron sympatycznych oraz przysłowie: „tak, panie tak”…
Otóż profesor Effenberger, dojrzawszy przez silne okulary Księżopolczyka, zawołał:
– A ty tam… tak, panie tak… skąd sze wsząleś?
Chłopiec milczał, żuł chleb razowy i patrzył przez okno na liście, opadające z kasztana.
– Gadaj sara… tak, panie tak!
Księżopolczyk nie odwracał się, ani wiedząc, że do niego mówiono.
Effenberger zaperzony zeskoczył z katedry, przybiegł do ławek, zaciśniętą pięścią groźnie potrząsał…
– Sara wstawaj! – krzyczał – natichmiast! jak najpręsej! w pól minuta!…
Dopiero kilka kuksańców, wymierzonych pod ławką przez kolegów, zbudziło Księżopolczyka. Wstał, leniwie się przeciągając.
– Czego?… – zapytał z pełnymi ustami chleba.
Gniew nauczyciela spotęgował się jeszcze.
– Ach, ty, tak, panie tak!… jak sze nasywasz?
Ale tamten nic sobie z gniewu nie robił – nie rozumiał go nawet. Dłoń zwiniętą przyłożył do ucha i powtarzał przeciągle:
Читать дальше