Guido Gozzano
Srebrna zajęczyca i inne baśnie
Guido Gozzano jest w historii literatury włoskiej znany przede wszystkim jako poeta. Niewielu zaś wie, że był także autorem baśni i opowiastek, napisanych w latach 1909–1914 z myślą o najmłodszych czytelnikach i opublikowanych najpierw na łamach czasopism „Corriere dei piccoli” [„Kurier dziecięcy”] i „Adolescenza” [„Młodość”]. Opierając się na europejskim schemacie baśni spod znaku braci Grimm czy Perraulta, Gozzano czerpie również z rodzimej, ludowej włoskiej tradycji. Wśród zawartych w tym wyborze opowieści znajdziemy między innymi historię o księżniczce Nazzarenie, uwięzionej w ciele tytułowej srebrnej zajęczycy; o niemożliwej miłości Pierwiosnka i księżniczki Śnieżynki; o zaczarowanej tańczącej, śpiewającej i grającej wodzie, która pomoże zdjąć urok z króla, ojca trzech pięknych księżniczek zamienionych w wieprze; o ślicznej sierotce Złotopiórci, która wyzwala z zaklęcia Ciężkołowia – młodego władcę Wysp Szczęśliwych; o królewiczu Sansonetto, który zamiast starzeć się, młodnieje, przez co nie może poślubić pięknej księżniczki Biancabelli, wyrusza więc w podróż, by znaleźć sposób na zdjęcie rzuconego nań uroku; czy o śmiałym młodzieńcu Serdeczniku, który z pomocą swoich pięciu towarzyszy wyprawy – Prędkobiegacza, Wszystkojada, Wszystkopija, Tęgosłucha i Bystrooka – pokonuje liczne przeciwności, by otrzymać rękę księżniczki. Sześć spośród osiemnastu prezentowanych tu baśni zostało zilustrowanych przez Adama Kołakowskiego, a składające się na wybór przekłady są owocem projektu powstałego pod translatorską opieką Marcina Wyrembelskiego z udziałem studentek i wykładowców Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie i Uniwersytetu Florenckiego.
W czasach, gdy ciężkie były trociny
a lekką wielka, kamienna bryła,
prawie jak włosów pukiel babciny,
wtedy właśnie była sobie, była…
…była sobie księżniczka Śnieżynka, która mieszkała sama ze swoim ojcem, królem Styczniem.
Bardzo wysoko w górach, w krainie wiecznych śniegów, w miejscu obleczonym rażącą w oczy bielą i niedostępnym dla zwykłych śmiertelników, król Styczeń wytwarzał śnieg na podstawie sobie tylko znanej receptury. Śnieżynka lepiła z niego płatki w kształcie gwiazd i szarotek alpejskich, następnie zaś, gdy róg obfitości był już pełen, zgodnie z ojcowską wskazówką rozsypywała biały puch na cztery strony świata. Śnieg otulał wówczas całą ziemię.
Śnieżynka była blada i przezroczysta, piękna niczym niegdysiejsze boginie; jej lekko platynowe włosy błyszczały blaskiem Gwiazdy Polarnej, jej twarz i dłonie perliły się jak kryształki wirującego jeszcze w powietrzu śniegu, jej oczy zaś mieniły się jasnym, chłodnym błękitem arktycznych lodowców.
Niekiedy Śnieżynka była smutna.
W czasie przeznaczonym na odpoczynek, gdy na bezchmurnym niebie zaczynały migotać gwiazdy, a ojciec Styczeń kończył pracę i mościł sobie posłanie w swojej puszystej brodzie, Śnieżynka opierała się o lodowe poręcze, chowała podbródek w dłoniach i rozmarzonym wzrokiem spoglądała daleko przed siebie.
Któregoś dnia spadła na jej dłonie ranna jaskółka lecąca przez góry do ciepłych krajów. Daremnie ręce Śnieżynki próbowały ją wskrzesić. Wstrząsana dreszczem agonii ptaszyna jęła majaczyć, rzewnie wspominając morze, kwiaty, palmy, wieczną wiosnę. Od tamtego dnia Śnieżynka marzyła o nieznanych lądach.
Pewnej nocy postanowiła wyruszyć ku przygodzie. Przemknęła na paluszkach po puszystej brodzie ojca Stycznia, porzuciła skutą lodem i spowitą śniegiem krainę, skierowała się w stronę wiodącej przez dolinę drogi, aż w końcu znalazła się w gąszczu strzelistych jodeł. Gnomy zamieszkujące leśne ciemności przerwały swoje harce na widok przezroczystej księżniczki spowitej lśniącą poświatą, usiadły okrakiem na gałęziach, po czym rozbawione zaczęły się jej z zaciekawieniem przyglądać.
– Śnieżynko!
– Śnieżynko! Dokąd idziesz?
– Śnieżynko, zatańcz z nami!
– Śnieżynko, zostań z nami!
Zbiegły się też gromadnie figlarne duszki, które stanęły jej na drodze i nie zamierzały przepuścić; najpierw uczepiły się jej kostek u nóg, a potem oplotły stopy bluszczem i liśćmi paproci.
Śnieżynka uśmiechnęła się tylko, odporna na wszelkie przymilne gesty, sięgnęła do srebrnego rogu obfitości, po czym zaczęła rozsypywać wokoło płatki śniegu, uwalniając się od malutkich towarzyszy zabawy. I niewzruszona szła dalej, śnieżnobiała, bezszelestna, zwiewna, niczym niegdysiejsze boginie.
W końcu Śnieżynka dotarła do doliny, a następnie znalazła się na szerokim gościńcu.
Powietrze łagodniało. W pewnym momencie poczuła, że robi jej się duszno, sięgnęła więc do rogu obfitości i obsypała śniegiem okolicę, znów głęboko oddychając i czerpiąc siłę z mroźnego powietrza.
Ruszyła przed siebie, a jej wędrówka nie miała końca. Gdy znalazła się na rozdrożu, oniemiała z zachwytu. Miała oto przed sobą nieznany dotąd krajobraz – nieskończoną połać błękitu, jakby drugie niebo rozłożone na ziemi, trzymane po bokach i rozkołysane przez niewidzialną parę rąk. Śnieżynka szła dalej oczarowana. Przyroda co rusz się zmieniała. Zawilce, goździki, mimozy, fiołki, rezedy, narcyzy, hiacynty, żonkile, jaśminy, tuberozy – w całej okolicy, od wzgórza aż po morze, wszystkie mury i ogrodzenia ustępowały nurtowi wezbranej rzeki płatków, spośród których gdzieniegdzie wyrastały pojedyncze domy i drzewa. Oliwki rozpościerały swą srebrną szatę, a smukłe palmy pięły się strzeliście ku niebu.
Śnieżynka przyglądała się z zachwytem nieznanym wcześniej cudom i zapominała o prószeniu śniegiem. Wówczas wracały duszności, sięgała więc po kolejną garść białego puchu i ośnieżała nim szczodrze okolicę, powietrze zaś od razu się zmrażało, a dziewczyna znów mogła swobodnie oddychać. Przezroczysta księżniczka płynęła na śnieżnobiałej chmurze, a wszystkie kwiaty, drzewa oliwne i palmy spoglądały na nią oczarowane i trzęsły się z zimna.
Nagle Śnieżynce zastąpił drogę niezwykłej urody młodzieniec w zielono-fioletowym płaszczyku, przeszywając ją groźnym spojrzeniem:
– Kim jesteś?
– Jestem Śnieżynka, córka króla Stycznia.
– Czyżbyś nie wiedziała, że to nie jest królestwo twego ojca? Jestem Pierwiosnek, nie masz wstępu do mojej krainy. Wracaj na swój lodowiec, dla swojego i mojego dobra!
Śnieżynka spojrzała na niego tak błagalnym i słodkim wzrokiem, że Pierwiosnek aż się wzruszył.
– Pierwiosnku, przepuść mnie! Nie zabawię tu długo! Chciałabym dotknąć tego błękitno-zielono-czerwono-fioletowego śniegu, który zwiecie kwiatami, chciałabym zanurzyć dłonie w tym odwróconym niebie, które zwiecie morzem!
Pierwiosnek spojrzał na nią z uśmiechem, po czym skinął głową.
– Chodźmy więc! Pokażę ci całe swoje królestwo.
Podekscytowani i szczęśliwi powędrowali razem, trzymając się za ręce i patrząc sobie w oczy. Z każdym krokiem Śnieżynki błękit nieba szarzał, a cudowne ogrody pokrywały się śnieżnobiałym puchem. Dotarli do wioski, której mieszkańcy świętowali i tańczyli pod obsypanymi kwieciem migdałowcami. Śnieżynka zapragnęła, by Pierwiosnek porwał ją do tańca, dołączyli więc do wirujących par. Rozbawiona gawiedź nagle odsunęła się przeszyta dreszczem, ucichły dźwięki muzyki, powietrze zrobiło się mroźne, a z poszarzałego nieba zaczął się sypać pachnący migdałami biały puch. Śnieżynka wraz z każdym kolejnym krokiem zostawiała na swej drodze kobierzec lodowatych płatków. Oboje musieli uciekać przed pomstującym tłumem. Gdy byli już dość daleko, odwrócili się za siebie i spostrzegli, że mieszkańcy wioski znów się bawią, a niebo stało się na powrót pogodne.
Читать дальше