Zaraz rano widzi Kajtuś, że żarłok wyjmuje swoją paczkę. Kajtuś spojrzał ostro, chwycił głęboko powietrze – i:
„Niech ma żabę zamiast śniadania”.
Krzyk zaraz.
– Żaby w klasie!
Żarłok oczy wybałuszył, stoi jak nieprzytomny. Żaba skacze, a oni się śmieją.
– Patrzajcie! Żabę przyniósł na śniadanie.
– Pewnie zagraniczna!
– Z kremem!
– Kiedy przyniósł, niech zjada!
Wchodzi pani do klasy.
Miała długą przemowę.
– Żart niemądry. Ale gorzej, że ktoś zabrał dwie bułki z wędliną, ciastko i pomarańczę.
Widzi Kajtuś, że panią zmartwił, więc chce pocieszyć.
– Niech na stoliku przed panią leży róża.
Pożałował, że to powiedział, bo go coś w sercu kolnęło, coś szarpnęło w środku boleśnie. Jak iskra elektryczna albo jak ząb się wyrywa. Jakby się u niego ta róża wyrwała z piersi.
I leży na stoliku.
Wtedy pan się pytał:
– Kto zabrał pióro? Przed chwilą było.
Teraz pani:
– Kto tu różę położył? Nie chcę. Za wiele sobie pozwalacie.
Chłopcy proszą:
– Niech paniusia powącha. Niech pani weźmie. Już my odkupimy śniadanie.
Jedni proszą naprawdę, drudzy błaznują. Bo lubią, jak się coś takiego wydarzy.
Po lekcji składkę zrobili.
– Daj grosik do czapki na głodnego żarłoka.
Dwanaście bułek, tuzin, kupili – całą torbę.
– Masz. Jedz. Na zakąskę. Po żabie.
Dumny stał się Kajtuś. Nieprzystępny i niecierpliwy.
Byle co, zaraz mówi:
– Chcesz w zęby? Głupi! Patrzcie go: osioł, udaje mądrego.
Już nikt go nie lubi. Bo rozbija się. Już nawet starszych zaczepia.
A pokłócił się z chłopcem z szóstego oddziału. Wyraźnie się narywa.
Otoczyli ich kołem. Dziwią się. Czekają na bójkę.
– Może i mnie przezwiesz osłem?
– Owszem. I ośle uszy ci przyprawię.
Miał Kajtuś w kieszeni lusterko, którym puszczał zajączki słoneczne po ścianie; nawet w klasie na lekcji.
Podaje mu lusterko i mówi:
– Masz. Patrz.
Natężył myśl – napiął jak łuk czarodziejską wolę. Zażądał. Rozkazał.
Ten patrzy: wydłużyły się uszy, urosły w górę. I znikło.
Co takiego? Czy naprawdę, czy się tylko zdawało?
– Skąd masz to lusterko? Sprzedaj. Naucz, jak się to robi.
Zapomnieli o kłótni. Myślą, że jakaś sztuka.
– Oddaj – mówi Kajtuś leniwie, z wysiłkiem.
Zlękli się. Widzą, że stoi blady, wargi mu posiniały. Oparł się o ścianę..
Rozbiegli się. Kajtuś sam został.
„Trudny być musi czar zmieniać ludzi w zwierzęta, jeżeli same uszy tak mnie zmordowały”.
Samotny się czuje i słaby.
Inaczej sobie to wszystko wyobrażał, gdy pragnął zostać czarodziejem.
Aż trzynasty czar i ostatni w miesiącu: muchy.
Pan objaśnia. Kajtuś nie słucha. Myśli o tym i owym. Nie wie nawet, gdzie jest i co się dzieje wokoło.
„Czy róża, którą dałem pani, też zaraz znikła? Może przeciwnie: nie zwiędnie, nie uschnie, bo czarodziejska, bo wyczarowana”.
Patrzy na piec, na sufit, na ściany.
Widzi na piecu muchę.
Mucha idzie w górę, prędko, jakby się spieszyła i bała się spóźnić. Potem przystanęła, jakby sobie coś przypomniała, i wraca. I tak trzy razy: w górę, na dół, w górę, na dół – po piecu. Potem frunęła i znikła.
Czego szukała na piecu, dlaczego się obraziła?
Rozgląda się Kajtuś, a mucha siedzi na ścianie. I tak samo: trzy razy w górę, trzy razy w dół. Więc chyba ta sama?
A na suficie cztery muchy: dwie duże, dwie małe. Tak śmiesznie maszerują parami. Przyleciała piąta.
Pan odwrócił się i patrzy na klasę.
– Zrozumieliście?
Przestraszył się Kajtuś, bo pan każe powtórzyć.
Nagle myśl: „Żeby mucha siadła panu na nosie”.
I mucha już siedzi i czeka na dalsze rozkazy.
„Niech trzy muchy…”
„Niech pięć!”
Siedzą. Wszystkie na nosie.
Pan zamachnął się. Wróciły.
Bo muchy są natrętne.
Byłoby się na tym skończyło.
Ale Kajtuś nawet nie sam, a jakby ktoś inny za niego rozkazuje: „Niech tysiąc much”.
„Dziesięć tysięcy… Na nosie”.
Od razu wali przez otwarte okna cała gromada, cała wataha tych much.
Kajtuś schował się pod ławkę, niby że spadło mu pióro, więc podnosi.
Pan powiedział coś czy krzyknął. Cisza, tylko – bzzz – brzęczenie.
Potem pan wyleciał i trzasnął drzwiami.
Śmiech. Tupanie. Biją z uciechy w pulpity.
Kajtuś wyłazi spod ławki, a muchy partiami wylatują przez okno.
– Co to za wrzaski?
Zaraz kierownik – i śledztwo.
– Nie my. Pan widział: przez okno wpadły.
– Może nowy rój zakładają?
– Przecież muchy nie pszczoły.
– Myślałem, że szarańcza.
– Może zwariowały?
Pani była w klasie do końca godziny. Potem poszli do domu; bo była narada.
Zamknęli szkołę na dwa dni i urządzili sprzątanie. Chcieli nawet ściany malować.
Na bramie wisiała kartka:
„Z powodu remontu – zajęć nie będzie do czwartku”.
Czary Kajtusia w domu i na ulicy – Sonolo, kasolo, symbolo – Pierwszy czar stały – Niebezpieczeństwo
Mówią, że pieniądze nie dają szczęścia.
– Zdrowie ważniejsze – mówi mama. – Co z tego, że ktoś bogaty, jeżeli choruje?
Pewnie mama tak myśli, bo robili jej operację. Dwa razy w szpitalu leżała, raz nawet długo.
– Nauka jest ważniejsza – mówi ojciec. – Pieniądze można stracić, a wiedza na zawsze zostanie. Uczony da sobie radę w życiu.
I prosi ojciec, żeby się Kajtuś przykładał do książki, żeby był pilny i posłuszny w szkole.
– Największy skarb człowieka to dobre serce i czyste sumienie – mówi babcia. – Dobry nie martwi się. I zgodny z ludźmi, nie obrazi nikogo, i przebaczy, i zawsze znajdzie życzliwych, co w potrzebie pomogą. I życie spokojnie mu płynie bez krzywdy ludzkiej.
Ale Kajtusiowi się zdaje, że i bogactwo ważne.
Gdyby miał ojciec pieniądze, mama mogłaby na wieś pojechać i pewnie byłaby zdrowa.
Gdyby ojciec miał pieniądze, założyłby własny warsztat, nie potrzebowałby znosić kaprysów i cudzych kątów wycierać…
I dobry człowiek, jeżeli ma majątek, może się z biednym podzielić.
Więc Kajtuś chce być bogaty.
Chce mieć kurę, która znosi złote jaja.
Poszedł wieczorem na strych i próbuje czarować.
– Proszę, żądam, chcę mieć kurę, co znosi złote jaja.
– Sonolo – kasolo – symbolo…
– Pramara – rumkara. – Chcę, rozkazuję.
– Mutus, nomen, dedit…
– Tygrys, sezam, karakorum. Niech mam taką kurę!
Ani wie, po jakiemu mówi zaklęcia, ani co znaczą. Wyrazy, których nigdy nie słyszał, albo przekręcił – i znane…
Patrzy przez okienko na gwiazdy, patrzy ostro na czapkę, gdzie kura się ma ukazać, to znów oczy przymyka.
Oddech zatrzyma, to powoli i głęboko, to znów prędko oddycha.
Ręce ma splecione, palce rozstawił szeroko, albo w pięść ścisnął.
Głowę podnosi, pochyla.
Mówi głośno, próbuje szeptem.
Nic i nic.
Ani kury, ani jednego, choćby maleńkiego jajeczka. Jak na złość.
Złote mu się nie udały, próbuje srebrne. Też nie.
„Może lepiej się stało?” – chce się pocieszyć. Bo gdzie kurę schowa, jak jajko sprzeda?
Co powie, gdy się zapytają, skąd wziął?
Trzy razy był na strychu.
Zmęczony bardzo wracał.
Nie. Lepiej nauczyć się – zwyczajnie znajdować pieniądze na ulicy.
Читать дальше