Zacznie od małego, tak będzie łatwiej. Na początek złotówkę. Byle się nauczyć, byle wreszcie wiedzieć.
Bo przykro.
Bo jest czarodziejem, a nie wie. Ani zaklęć żadnych nie posiada – ani co, ani jak, ani kiedy. Jakby nie on, a ktoś inny za niego.
Dlaczego w szkole czary się udają, a na ulicy nie?
Zacznie od małego: „Chcę znaleźć złotówkę!”.
Wraca ze szkoły i szuka.
Nie szuka, tylko się rozgląda. Bo kto ma siłę magiczną, ten bez szukania znajdzie.
Idzie zwyczajnym krokiem, ani prędko, ani powoli. Idzie prosto, a potem już zygzakiem. Z początku spokojnie, ale potem już wątpić zaczyna.
Nie udało się.
Może wieczorem?
Są czary, które się udają tylko o północy. Zanim kur trzykroć zapieje.
Lekcje odrobił. Bierze za czapkę.
– Antoś, ty dokąd? Późno. Ojciec wróci z roboty.
– Przyjdę zaraz. Za chwilkę…
Na ulicy latarnie się już palą.
Błoto.
Tramwaj się przesunie. Samochód zaświeci – przeleci.
– Chcę znaleźć.
– Niech znajdę.
– Żądam. Rozkazuję.
– Złotówko, znajdź się.
Znalazł. Tak dziwnie.
Już wracał, żeby się w domu bardzo nie gniewali.
Tak dziwnie, kiedy zupełnie stracił już nadzieję.
Już wracał.
Trudno. Nie dziś, to jutro, nie jutro, to za tydzień.
Nagle samochód jedzie. W błocie coś błysnęło. Nachyla się: moneta. Obok latarni, na samym brzeżuszku chodnika. Wisi prawie.
Pięćdziesiąt groszy.
– Dobra nasza!
Chuchnął na szczęście.
– Dosyć.
I pędem, co tchu – do domu.
Drugi raz.
Chciał znaleźć na ulicy, a znalazł na schodach, ale tylko pięć groszy.
Tylko piątka; ale nowa, z blaskiem, jak złoto.
I dawniej zdarzało się, że Kajtuś znajdzie to i owo. Zgubił gumkę, znalazł ołówek, zgubił pióro, znalazł temperówkę.
I Kajtuś gubi, i inni. Bo wypadnie coś w biegu z kieszeni albo wyśliźnie się z teczki.
Albo dorosły rzuci; bo wyrzucają takie rzeczy, które mogą się przydać: jakiś sznurek, pudełko, buteleczkę, program do kina.
Ale to zupełnie co innego.
Trzeci raz było inaczej.
Już zniechęcony, wcale nie szukał. Spieszy się do szkoły.
Nie to nie.
Gdy nagle.
– Chcę znaleźć sto złotych!
Bo co ryzykuje?
I zaraz koło narożnego sklepu przy samym schodku – podnosi całą złotówkę, a obok: dwa razy po pięćdziesiąt groszy. Więc razem dwa złote.
Więc może więcej żądać? Może się z nim targuje nieznany naczelnik?
Wtedy pierwszy raz przyszło mu do, głowy, że i czarnoksiężnik ma swój rząd i władzę. Nie jest niezależny. Są jakieś tajne rozkazy.
No więc co? Ma dwa złote. Wesół 36 36 wesół (daw.) – wesoły. [przypis edytorski]
idzie do szkoły.
Spotkał kolegów. Pochwalił się. Pokazał.
Nie przeczuwa, że będzie miał przykrość.
Bo było tak, że ostatnio zaczęły ginąć różne rzeczy w szkole: giną śniadania, książki, rękawiczki, szalik.
Próbował nawet Kajtuś wykryć szkodnika czarodziejskim sposobem, bo nieprzyjemnie. Ale nic z tego nie wyszło.
I właśnie na Kajtusia padło podejrzenie, że chłopcu zabrał.
Bo pani zbierała składkę od tych, co jeszcze nie dali. A tamten w bek: miał dwa złote – zginęły; ukradli.
– Gdzie miałeś?
– W teczce. Nie w teczce, a w kieszeni.
– Możeś zgubił na ulicy?
Nie. Były. Miał w szatni. Położył na oknie.
– Kto z was ma jakie pieniądze?
Chłopcy wyjmują, pokazują. Ten ma dziesięć groszy, ten trzydzieści, ten ma dwie zagraniczne monety.
Kajtuś od razu się przyznał.
– Skąd masz dwa złote? – pyta się pani.
– Znalazłem na ulicy.
Pani nieprzyjemnie spojrzała na Kajtusia.
Wzięła pani dwa złote i pyta się tamtego:
– Twoje?
A tamten:
– Moje.
Dopiero wtrącili się chłopcy:
– On kłamie, proszę pani. Wcale nie jego. Nie miał. On udawał, że płacze.
Kajtuś spokojnie patrzy pani w oczy. Tamten stoi czerwony, zmieszany. Aż wyjąkał:
– Moje były całe: jedne, razem dwa złote. Nie osobno.
– Mogę mu dać – mówi Kajtuś. – Niech bierze.
Pani nie wie, co robić, a chłopcy buntują Kajtusia:
– Nie dawaj, głupi. Patrzcie go, oszukaniec. Mówi, że miał na oknie, w kieszeni i w teczce. Miał inne, a mówi, że jego. O, znalazł i się, mądry! On kłamie. Nie miał wcale. Zawsze oszukuje. Kajtuś pokazał nam na ulicy, że znalazł.
Kajtuś wzruszył ramionami.
Pani chwilę pomyślała.
– Opowiedz, gdzie znalazłeś?
Powiada, jak było. Zamilczał, rozumie się, o czarach.
– Więc dajesz?
– Niech weźmie, kiedy mówi, że zgubił. To przecież nie moje.
A tamten bierze. Ręce mu się trzęsą. I już teraz naprawdę płacze.
Znów dziwnie jakoś poplątane.
– Może czarodziejska siła jednemu daje, drugiemu zabiera?
Bo przedtem także.
Chciał spróbować, inaczej.
Chciał wypróbować, czy można na innego przelać swój czar.
Wydał rozkaz, żeby mama znalazła złotówkę.
A mama wraca z miasta i dziwną historię opowiada:
– Znalazłam pięć złotych. Rozglądam się, kto zgubił. Widzę, staruszek szuka. Pytam go się. Ucieszył się, biedaczysko. Właśnie było jego.
Dziko jakoś wyszło.
Takie to wszystko pokiełbaszone, że ani rusz zrozumieć.
Znalazł Kajtuś scyzoryk i kredki.
Scyzoryk leżał na środku ulicy. Leżał tak wyraźnie, a nikt go nie widział i nie podniósł.
Zupełnie jakby czekał na Kajtusia.
Tak samo z kredkami.
Całe nowe pudełko – i akurat wtedy, kiedy pan zapowiedział, że postawi na okres dwójkę, jeśli kredek nie będą mieli.
Niby nawet nie czar, a przecież nikt całego nowego pudełka nie zgubi.
Potem scyzoryk zginął Kajtusiowi. Zostawił go na ławce, a po pauzie nie było. Może kto zabrał, chociaż się pytał dyżurnego i chłopców.
A może znikł sam?
Znów nie wiadomo.
I jeszcze dwa czary udały się Kajtusiowi na ulicy. Bo raz dziewczynki w błoto wywalił. To tak było:
Idzie sobie, wraca ze szkoły zamyślony.
„Może dlatego nie udaje się na ulicy, że hałas: może za dużo ludzi – wyraźnie coś przeszkadza”.
Nie darmo czarodzieje mieszkali w basztach samotnych albo w ostatniej na skraju wsi chacie. Może ukrywają się w lasach albo na dnie morza?
Sam czuje, że myśli najłatwiej mu się układają nad Wisłą, z dala od miasta, w spokoju; albo w ciszy wieczorem, kiedy leży w łóżku.
Tak sobie, wracając ze szkoły, rozmyśla i rozważa. A przed nim trzy dziewczynki.
Zajęły całą szerokość ulicy i śmieją się, popychają, dokazują i przejść nie dają. Gdyby to byli chłopcy, może by nawet nie zwrócił uwagi; a tak to bardziej zły jeszcze.
Deszcz pada.
„Chlapnijcie w błoto!”
Już leżą. Wszystkie. Umazały się jak nieboskie stworzenia.
Niech mają. Niech się nie rozbijają.
Drugi raz przekupce jabłka rozsypał.
Znał ją. Od dawna, zawsze tu handlowała. Czasem u niej kupował.
Nie lubił jej, bo opryskliwa dla młodych. Ani obejrzeć nie pozwoli, ani wybrać, ani się potargować.
Zaraz:
– Bierzesz czy nie bierzesz? Idź do Żyda. Nie kupuj.
Prawda, że i chłopcy nieraz dokuczą.
Przechodzi Kajtuś z kolegą. Patrzy, a baba drzemie.
„Niech fajtnie”.
W ten mig – ona fajt!
Za kosz chwyciła, żeby się zatrzymać, i razem z koszem leży na ziemi.
Łobuzeria w śmiech.
– Babcia się urżnęła.
Nie potłukła się nawet, ale zawstydziła.
Читать дальше