Adam Przechrzta - Chorangiew Michala Archaniola

Здесь есть возможность читать онлайн «Adam Przechrzta - Chorangiew Michala Archaniola» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Старинная литература, на русском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Chorangiew Michala Archaniola: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Chorangiew Michala Archaniola»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Chorangiew Michala Archaniola — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Chorangiew Michala Archaniola», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

- Tak.

- Siedemnasta piętnaście, dzisiaj, lotnisko w Warszawie. Australijskie linie lotnicze, lot Delhi - Warszawa via Wiedeń. Za chwilę prześlę ci faksem fotografię i numer lotu - rzucił ostrym tonem. - Pomyślnych łowów - zakończył rozmowę.

Podszedłem pospiesznie do faksu, niecierpliwie czekałem, aż maszyna wypluje zdjęcie. Przedstawiało młodą Hinduskę w sari, druga kartka zawierała szczegóły dotyczące lotu.

- Szlag… - wymamrotałem.

Normalnie zadzwoniłbym do Marka, ale wiedziałem, że jest chwilowo niedostępny, wraz z niemal całą obsadą CGR uczestniczył właśnie w kursie szkoleniowym w tropikach. Mogłem oczywiście przekazać sygnał odpowiednim służbom i nie zawracać sobie tym głowy, jednak podejrzewałem, że pod nieobecność Marka natrafi on na entuzjastów w rodzaju pułkownika Rućki, którzy oleją go z zimną krwią. Nie wiedziałem też, czy przekazanie mi wiadomości o planowanym przemycie nie było dla Magika w mniejszym czy większym stopniu ryzykowne, a jeśli zorientuje się, że nic nie zrobiłem w tej kwestii, następnej informacji nie będzie… Sprawa była tym ważniejsza, że wydawało się wątpliwe, aby Ihor zawracał mi głowę jakimiś detalistami.

Zastanowiłem się chwilę - Marek i jego chłopcy byli nieuchwytni, Anton nadal przebywał w Rosji, zostawał tylko Sasza. Sęk w tym, ze nie znałem go zbyt dobrze. Potrzebowałem jakiegoś wsparcia, ale też kogoś, kto będzie ściśle wykonywał moje polecenia, działając samodzielnie, w zasadzie wykraczaliśmy poza granice prawa. Ostatnie, czego bym sobie życzył, to jakaś afera spowodowana nadmiernym… entuzjazmem. Z drugiej strony, mimo iż Sasza odgrywał przeważnie rolę wiejskiego głupka, gdyby był naprawdę narwany lub miał problemy z subordynacją - na pewno nie służyłby w Specnazie. Tak czy owak, nie miałem wielkiego wyboru…

Zadzwoniłem z automatu: jak konspiracja, to konspiracja. Co prawda, gdybym był namierzany przez zawodowców, w niczym by mi to nie pomogło, ale odrobina ostrożności jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Kiedy Sasza podniósł słuchawkę, przedstawiłem mu zwięźle sprawę, używając dość ogólnikowych stwierdzeń. Jeśli się zgodzi, o detalach pogadamy osobiście.

- Spotkamy się za godzinę na lotnisku - zdecydował. - Jeśli chcemy zdążyć, musimy natychmiast lecieć do Warszawy.

Trzeba mu było przyznać, że nie tracił czasu na próżne gadanie.

- W porządku - odparłem. - Już jadę.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Hinduskę śledziliśmy bez trudu, po wylądowaniu poprosiła o pomoc przy ściągnięciu wózka z taśmy bagażowej, ułożyła w nim trzymane do tej pory na rękach niemowlę i opuściła teren lotniska. Zadziwiająco niewielką torbę przewiesiła przez ramię. Kilka ulic dalej weszła na parking i zniknęła wraz ze swoim bagażem w czarnym vanie z przyciemnionymi szybami. Byliśmy na to przygotowani, prowadząc wypożyczony samochód, Sasza utrzymywał dystans kilkudziesięciu metrów.

- Konstancin-Jeziorna - zawyrokował po kwadransie.

Mruknąłem potakująco. Rosjanin zwolnił, zwiększając dystans od śledzonego pojazdu.

- Tu nam nie ucieknie - stwierdził.

Van zatrzymał się przed sporych rozmiarów willą, kobieta wysiadła, niosąc zawodzące monotonnie dziecko. Towarzyszący jej smagły mężczyzna otworzył pospiesznie drzwi do domu i ponaglił ją gestem, rozglądając się wokół nerwowo. Po chwili oboje zniknęli wewnątrz.

Nacisnąłem kilkakrotnie dzwonek, potem użyłem pięści i butów.

- Zarysowaliście mi lakier! - zaryczałem. - Zadzwonię na policję!

Trudno powiedzieć, czy przekonały ich moje wykrzykiwane kiepską angielszczyzną groźby, czy też miotane przez Saszę z bezbłędnym akcentem przekleństwa, dość że w końcu wyszedł do nas kierowca vana.

- Nie było żadnej kolizji! - oświadczył z oburzeniem. - Jechałem ostrożnie!

Jego mina świadczyła wyraźnie, że ma zamiar dokładnie omówić tę kwestię, jednak zamiast kontynuować, osunął się na ziemię z kredowobiałą twarzą. Nie dziwiłem się, Sasza użył paralizatora o napięciu pięciuset tysięcy wolt… Związałem faceta jego własnym paskiem i krawatem, według wszelkich reguł szkoły hojojutsu, łącząc wykręcone za plecy dłonie z pętlą na szyję, tak że każdy gwałtowniejszy ruch musiał spowodować utratę przytomności.

- Mam nadzieję, że to nie pomyłka - mruknąłem.

- Wątpię - odparł z ponurą miną Sasza. - Magik to kawał gnoja, ale nie przekazywałby ci fałszywych informacji.

Pozbawione śpioszków dziecko leżało na twardym, drewnianym stole niczym porzucona zabawka. Dotknąłem jego szyi - była zimna. Kątem oka dojrzałem metaliczny błysk, krótkie ostrze przejechało po moim policzku. Zablokowałem następny atak, owinąłem rękę wokół łokcia Hinduski, założyłem dźwignię, drugą dłonią zmiażdżyłem jej krtań. Upadła wstrząsana drgawkami, wiedziałem, że nie umrze od razu. Przez jakiś czas będzie jeszcze próbowała oddychać, jej organizm podejmie desperacką walkę nie tylko z zatrzymaniem oddechu i wewnętrznym krwotokiem, ale też z nagłym zwężeniem naczyń wieńcowych spowodowanym atakiem na krtaniowe odgałęzienia nerwu błędnego. Tyle że będzie to walka z góry skazana na klęskę… Nie zwracałem na nią uwagi, nie próbowałem zatamować spływającej mi po twarzy krwi. Patrzyłem na najwyżej dziesięciomiesięczne niemowlę z brzuszkiem zszytym niedbale grubą nicią. Dziecko było martwe przynajmniej od kilkunastu godzin. Odwróciłem się, słysząc nieprzyjemny chrzęst - Sasza potężnym kopnięciem zmiażdżył naszemu jeńcowi kolano, uprzednio zalepiwszy mu usta plastrem. Z kamienną twarzą włożył lateksowe rękawiczki, wyjął nóż i zaczął przecinać szwy na brzuchu maleństwa. Nie liczyłem niewielkich, opakowanych w folię pakunków, które pojawiły się na stole. Chciałem krzyczeć, ale nagle każdy oddech stał się wysiłkiem niemal ponad moje możliwości. Musiałem usiąść.

- Dwa, góra trzy kilo - stwierdził wreszcie z goryczą. - Nawet gdyby to była najwyższej próby heroina… - Pokręcił bezradnie głową.

Na koniec wyjął niewielki, plastikowy krążek.

- Wymontowali to z jakiejś płaczącej lalki - powiedział. - Prawdziwi profesjonaliści, pomyśleli o wszystkim… Trzeba go przesłuchać - dodał, zwracając spojrzenie w stronę wijącego się z bólu mężczyzny. - Musimy się dowiedzieć, gdzie…

Przerwałem mu gwałtownym gestem, wiedziałem, czego musimy się dowiedzieć. Wiedziałem też, że okaleczony Hindus jest już trupem, nie mogliśmy sobie pozwolić na pozostawienie go przy życiu. Było tylko jedyne pytanie - jak umrze? Miałem ochotę wydłużyć jego agonię do maksimum, jednak poprzez gniew zaczęły się przebijać inne myśli. Kiedy rozmawiałem z Dżumą o zasadach, których przestrzegania zgodnie z legendą wymagał od żołnierzy Archanioł Michał, nie dowiedziałem się wiele. Z drugiej strony, może prostota tych reguł była zwodnicza? „Broń słabszych”, „Walcz bez nienawiści”, „Sądź sprawiedliwie”, „Zabijaj bez bólu”.

- Podaj mu morfinę - powiedziałem.

Sasza zacisnął usta, lecz bez sprzeciwu zrobił mężczyźnie zastrzyk. Musiałem zrewidować opinię na jego temat - może czasem przejawiał nadmiernie rozrywkowe podejście do życia, ale w czasie akcji zmieniał się w chłodnego zawodowca. Teraz także najwyraźniej nie zamierzał ze mną polemizować ani rozpoczynać dyskusji w stylu: „To kto tu właściwie wydaje rozkazy?”.

Po dziesięciu minutach zerwałem Hindusowi plaster, Sasza już wcześniej posadził go w fotelu.

- Przepraszam za to kolano - powiedziałem po angielsku.

Przerwałem, kiedy zauważyłem w jego oczach tryumfalny błysk.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Chorangiew Michala Archaniola»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Chorangiew Michala Archaniola» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Chorangiew Michala Archaniola»

Обсуждение, отзывы о книге «Chorangiew Michala Archaniola» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x