Adam Przechrzta - Chorangiew Michala Archaniola
Здесь есть возможность читать онлайн «Adam Przechrzta - Chorangiew Michala Archaniola» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Старинная литература, на русском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Chorangiew Michala Archaniola
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Chorangiew Michala Archaniola: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Chorangiew Michala Archaniola»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Chorangiew Michala Archaniola — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Chorangiew Michala Archaniola», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
- Chcesz, żebym zmieniła pracę?
Przytaknąłem. Powoli, jakby wbrew sobie, pokręciła głową. Poczułem w piersi lodowaty, tamujący oddech chłód, niemający nic wspólnego z zimą.
- Nie mogę tego rzucić, ot tak sobie - powiedziała, podnosząc na mnie błyszczące od łez oczy. - Nawet dla ciebie. Muszę mieć miesiąc, może dwa.
Lód nadal mroził, choć mogłem już oddychać.
- A gdybym nalegał? Umieram ze strachu za każdym razem, gdy wiem, że…
- Nie nalegaj - przerwała mi szeptem. - Nie nalegaj…
Przyklęknąłem, nie zwracając uwagi na pokrywający ziemię szron, ująłem w dłonie twarz Anny.
- A co potem? - zapytałem gorzko. - Po tych dwóch miesiącach? Znajdziesz następną wymówkę?
Zaprzeczyła ospałym, wykonanym jakby przez sen gestem.
- Nigdy - obiecała. - Nigdy więcej, o ile nadal będziesz mnie chciał.
Wracaliśmy do domu w milczeniu. Nie spytałem Anny o motywy jej decyzji, nie miałem siły na dalsze dociekania w tej kwestii. Może powodowała nią lojalność w stosunku do ludzi, z którymi walczyła, ale co wtedy z lojalnością wobec mnie? Widziałem nieraz w jej oczach śmiertelne znużenie, inaczej nigdy nie odważyłbym się tak bezceremonialnie postawić sprawy, jednak mogła być uzależniona od adrenaliny, jak to się często zdarza w tej branży. W takim wypadku te dwa miesiące nie miały żadnego znaczenia. Albo nie dotrzyma słowa, albo popadnie w depresję, widziałem już takie przypadki. Wielu byłych żołnierzy wymagało długiego leczenia psychiatrycznego, kiedy kończyli swoją karierę. W cywilnym życiu brakowało im ekscytacji, jaką wywołuje tylko walka na śmierć i życie, smaku zwycięstwa osiągniętego rzutem na taśmę, a nawet przedbitewnego lęku. Niektórzy nauczyli się funkcjonować w normalnych warunkach, inni nie. Byli też tacy, którzy szukali namiastki, jakiegoś ersatzu. Skakali na spadochronie, nurkowali wyczynowo, podejmowali pracę jako ochroniarze lub najemnicy. I cały czas mieli świadomość, że to jednak nie to, że nie powrócą już dni wojennej chwały, poczucie braterstwa z towarzyszami broni, którzy stali się bliżsi od własnej rodziny, że czas już nigdy nie zatrzyma się w miejscu, gdy padnie sygnał do ataku…
Wiszący na łańcuszku pierścionek kołysał się na szyi Anny, jednak równie dobrze mogłem jej go włożyć na palec. W walce nie mogła mieć żadnej biżuterii, ale przypuszczałem, że wtedy i tak wymieni mój prezent na nieśmiertelnik z numerem identyfikacyjnym i grupą krwi, jaki żołnierze zakładają przed akcją.
Przystanąłem, oddychając głęboko, starając się rozluźnić napięte boleśnie mięśnie brzucha. Zbliżały się święta, czas radości…
* * *
Przełamaliśmy się opłatkiem, złożyliśmy sobie życzenia. Maks klepnął mnie po ramieniu, jakby chciał powiedzieć: „Nie przejmuj się”. Spuściłem głowę, jego wybranka nie odezwała się ani słowem, a wiedziałem, że więcej nie zbliży się do niej bez jej wiedzy. Będzie czekał… Rozszczebiotane dziewczęta napawały się domową atmosferą, wydawało się, że moje „siostry” wykorzystują każdą okazję, aby zaznaczyć, że są częścią rodziny. Także Marek i Davidoff wyglądali na zadowolonych. Tylko ja, Anna i Maks trzymaliśmy się trochę na uboczu. Każde z nas miało swoje problemy.
Po dwunastej wymknęliśmy się z Maksem na werandę. Wujek poczęstował mnie cygarem, podał ogień. Na moment wyszła do nas Anna, przyniosła ciepłe kurtki. Podziękowałem jej spojrzeniem, a ona, przechodząc, musnęła moje włosy. Nie kłóciliśmy się, jednak wyrosła między nami jakaś bariera, coś, co domagało się wyjaśnienia. Nie teraz, zdecydowałem. Później.
Chłonąłem odgłosy nocy pod kopułą rozgwieżdżonego nieba, wspanialszą niż w jakiejkolwiek katedrze. Miękka, świąteczna ciemność rozjaśniana tylko ognikami cygar koiła, otulała jak rąbek matczynej sukni. Przez chwilę. Krótki rozbłysk żaru odsłonił ściągniętą cierpieniem twarz Maksa. Zacisnąłem zęby.
- Wujku… - zacząłem.
- To nie twoja wina - odezwał się spokojnie. - Gdybym nie był takim tchórzem, sam bym z nią porozmawiał, dawno temu. Czasem osoba, którą kochamy, przeraża nas do nieprzytomności. Szczególnie wtedy, gdy znamy wartość ukrywania uczuć przed światem. Wiemy, że tylko jej dłoń może zerwać naszą maskę, odsłonić wykrzywioną w dziecięcym przestrachu twarz. Tylko ona może… zadać ból - dokończył ciszej.
Milczałem, wiedziałem, że ma rację, jednak gdybym mógł cofnąć czas, prawdopodobnie zrezygnowałbym z wtrącania się w sprawy Maksa. Nie przyszło mi do głowy, że dla obcych może być on postacią niepokojącą, być może nawet budzącą grozę. Większość ludzi nie lubi myśleć o przemocy, ani o tych, którzy ją stosują. Och, chętnie obejrzą sensacyjny film, przeczytają książkę, jednak kiedy zetkną się z tym w realnym życiu, wolą udawać, że to jakiś ewenement, chwilowy błąd wszechświata, trwająca mgnienie oka skaza na ekranie ukazującym wyidealizowany, bezpieczny obraz rzeczywistości.
Drzwi otworzyły się z lekkim skrzypieniem i na werandę wyszła Julia. Najwyraźniej dopiero co przyjechała. Wymieniliśmy życzenia i pocałunki, po czym panna de Becque zaczęła rzucać Maksowi sugestywne spojrzenia spod obszytego futerkiem kaptura. Widoczna w padającym przez uchylone drzwi snopie światła twarz Maksa przybrała wyraz sardonicznego rozbawienia.
- Chyba nie chcesz, żebym was zostawił samych? Względy przyzwoitości i tak dalej… - wymruczał.
Julia tupnęła gniewnie nogą i wskazała mu drzwi.
- Idę, już idę… - Podniósł obronnym gestem ręce.
Z jakichś względów polubił rozkapryszoną pannicę z Kanady.
- Ona mi pokazała język - poskarżyła się Julia.
- Kto?!
- Anna. Zaświeciłam jej w oczy pierścionkiem zaręczynowym od Piotra, a ona pokazała mi swój. No i język też mi pokazała - dodała markotnie.
- Piotr to…?
- Ten facet z MSZ.
- Aha, gratulacje.
Jeszcze raz ucałowałem chłodne od mrozu policzki Julii.
- Czy z wami, z Anną… - zająknęła się. - Wszystko w porządku?
- Dlaczego pytasz?
- Mam oczy - odburknęła.
- Chciałbym, żeby skończyła z tym całym gównem. Ona twierdzi, że potrzebuje czasu, to wszystko. - Wzruszyłem ramionami. - A co tam u was? - zmieniłem temat.
- Pełnia szczęścia rodzinnego - wyszczerzyła zęby. - Papcio de Becque cieszy się, że będzie miał wnuki.
Odchrząknąłem wymownie.
- Wnuki?
- Za dwa miesiące ślub. Nie ma co się szczypać - odparła niedbale.
- Myślisz, że z tymi wnukami tak szybko wam pójdzie? - zakpiłem.
- Staramy się - stwierdziła skromnie.
Kiedy schroniliśmy się w domu przed chłodem, nadal miałem na ustach uśmiech. Anna uniosła lekko brwi, ale nie wyglądała na zagniewaną. Podobnie narzeczony Julii. Przełamał się ze mną opłatkiem i szeptem podziękował za załatwienie sprawy z, jak to określił, „natrętami”. Nie miałem zamiaru wyprowadzać go z błędu i informować, że prześladujący Julię mężczyźni byli kanadyjskimi gangsterami. W tym momencie było to bez znaczenia, podejrzewałem, że po lekcji udzielonej im przez Afgańców Magika minie dużo czasu, zanim wypełzną spod jakiegoś kamienia.
Pół godziny później Julia wraz z Piotrem odjechali, mimo iż Maks namawiał ich, aby spędzili noc u niego, pokojów nie brakowało. Wymówili się koniecznością jutrzejszej wizyty u rodziców Piotra, jednak przypuszczałem, że chodziło im raczej o kontynuowanie wysiłków w celu powołania na świat wnuków pana de Becquea w bardziej komfortowych warunkach…
Jak zwykle wziąłem kąpiel razem z Anną. Po szybkim prysznicu zanurzyliśmy się w gorącej, pachnącej miodem i sosną wodzie. Wanna w jednej z łazienek w domu Maksa była spora, jednak nie aż tak, żeby mieściły się w niej swobodnie dwie osoby. Mimo to żadne z nas nie narzekało. Kiedy mościliśmy się w chłodnej pościeli, wyczułem, że Anna chce coś powiedzieć. Zgasiliśmy światło, ale nie musiałem jej widzieć, by wyczuć, że jest przestraszona i nieszczęśliwa.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Chorangiew Michala Archaniola»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Chorangiew Michala Archaniola» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Chorangiew Michala Archaniola» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.