Adam Przechrzta - Chorangiew Michala Archaniola

Здесь есть возможность читать онлайн «Adam Przechrzta - Chorangiew Michala Archaniola» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Старинная литература, на русском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Chorangiew Michala Archaniola: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Chorangiew Michala Archaniola»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Chorangiew Michala Archaniola — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Chorangiew Michala Archaniola», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Póki nie wróci… Podniosłem szklankę po raz kolejny. Davidoff popatrzył na mnie z troską, zapewne zastanawiał się, czy dobrze zrobił, dając mi alkohol. Domyślał się, jak niewiele potrzeba, żeby przekroczyć magiczną linię, zza której nie ma już powrotu, jak łatwo wybrać wódczane zapomnienie. Nie bałem się tego, wiedziałem, że moja dusza powróci. Prędzej czy później. Jest coś, co ją przywoła. Gniew.

* * *

Obudziłem się, czując powiew mroźnego, świeżego powietrza, ktoś uchylił okno. Półleżący w fotelu Davidoff wyglądał mizernie, z trudem otworzył zapuchnięte powieki.

- Ile czasu spałem?

Czułem w ustach wyschnięty na wiór język, mój głos brzmiał głucho, jakby należał do obcej osoby. Żołądek szarpnął znajomy ból. Myślałem, że zelżeje. Nie zelżał.

- Dwa dni. Podałem ci środek nasenny - przyznał. - To zalecenie lekarza.

- Pogrzeb…

- Za dwa tygodnie w Moskwie - wszedł mi w słowo Davidoff.

Usiadłem na łóżku, oparłem dłonie o kolana, pochyliłem się do przodu. Przez dłuższą chwilę łapałem oddech.

- Dlaczego tak… późno?

- Tak zadecydował Oleg.

- Był tu?! - Spojrzałem na profesora ostro.

Davidoff skinął głową.

- Wpadł na chwilę. On się chyba o ciebie troszczy… na swój sposób. Powiedział, żebyś czytał gazety. - Wskazał leżącą na dywanie stertę rosyjskich czasopism. - Nie za bardzo wiem, o co mu chodziło.

Nie miałem zamiaru tego tłumaczyć profesorowi. Sprawa była prosta - ktokolwiek miał coś wspólnego ze śmiercią Anny, przed upływem dwóch tygodni będzie martwy. Gdzieś tam, w kronice kryminalnej albo nawet na pierwszych stronach, piszą pewnie o wojnie rosyjskich grup mafijnych, o trupach potężnych dotąd bossów, o strachu wśród worów w zakonie, władców podziemnego świata. Nie wiedziałem, z rąk jakiego gangu zginęła Anna, ale wystarczyło, że wiedział o tym jej brat. W Moskwie zbierała teraz śmiertelne żniwo epidemia. Dżuma.

- Co na uczelni? - spytałem bez specjalnego zainteresowania. - Wywalili mnie czy dopiero mają zamiar to zrobić?

- Nikt o tym nawet nie myśli - zapewnił. - Co prawda ta twoja była flama… Jak jej tam…

- Wielecka?

- Tak, ona. Próbowała rozpuszczać jakieś plotki, ale Małgosia o mało jej oczu nie wydrapała, więc się uspokoiła. Zresztą nikt się nie skarżył, mówię o studentach. Dopytują się o twoje zdrowie.

- Co za Małgosia?

- Profesor Boerner. Chciała tu przyjechać, ale ją pogoniłem. Dobrze zrobiłem?

Przytaknąłem. Nie miałem ochoty, żeby kręciła mi się teraz po domu jakaś kobieta. Nawet nie wiadomo jak pozytywnie do mnie nastawiona. Chciałem pobyć sam, poskładać do kupy swoje życie. Na tyle, na ile to było możliwe.

- Niech pan tu zostanie - zaproponowałem. - Ja i tak muszę jechać do domu Maksa. Zostawię panu klucze.

- Chcesz z nim… pogadać?

Rosjanin zmarszczył brwi. Nie był zły, jednak widziałem, że jest zawiedziony. Najwyraźniej myślał, że chcę wylać swoje żale przed wujkiem, a przecież to on opiekował się mną przez ostatnie dni. Czuł się upokorzony moim brakiem zaufania. Westchnąłem ciężko, nie lubiłem tłumaczyć swojego postępowania, szczególnie jeśli wiązało się to z mówieniem o uczuciach, ale Davidoff zasługiwał na wyjaśnienia.

- Nie mam zamiaru z nikim o tym rozmawiać. Chcę poćwiczyć. Mam na myśli trening po kilkanaście godzin dziennie - to działa jak alkohol, a nie ma się potem kaca. - Wzruszyłem ramionami. - Być może poproszę też Maksa, aby przeszukał dom Anny, może zostawiła jakiś list, coś, co mi wyjaśni… - urwałem, zaciskając z całej siły pięści.

- W takim razie prześpię się tutaj - zadecydował Davidoff. - Jestem zbyt zmęczony, aby prowadzić, a ty pewnie się spieszysz?

- Wezmę tylko prysznic, zjem coś i pojadę do Maksa - potwierdziłem.

- Masz trzy tygodnie, licząc od wczoraj - powiedział, ziewając.

- Trzy tygodnie na co?

- Tyle urlopu ci załatwiłem - wyjaśnił. - Jakby było potrzeba więcej, daj znać.

Podziękowałem nieartykułowanym mruknięciem i poszedłem do łazienki. Pod strumieniami gorącej wody dałem radę rozluźnić nieco napięte boleśnie mięśnie barków, nie wychodząc spod prysznica, zrobiłem kilka skłonów i ćwiczeń rozciągających. Coś strzeliło mi w stawach, zabolało ścięgno. Brak ruchu, alkohol i leki wyraźnie dawały o sobie znać. Po kilkunastu minutach przykręciłem kurek z ciepłą wodą, usiadłem na gumowej macie antypoślizgowej, skrzyżowałem nogi. Moje ciało ogarnął lodowaty chłód, na chwilę fizyczna niewygoda odpędziła kąsające dużo boleśniej wspomnienia. Przez minutę, może dwie, nie tęskniłem za obecnością, głosem, zapachem Anny.

Poczułem się lepiej, miałem nadzieję, że trening, jaki planowałem, pomoże mi dojść do siebie. To była dobra droga - ekstremalny wysiłek na pograniczu udręki pozwala zapomnieć o wielu rzeczach. Wszystko można zabić, nawet myśli. Przynajmniej na jakiś czas. Bo nic nie trwa wiecznie, nic…

* * *

Głuche echo uderzeń słychać było w całym domu, nie używałem rękawic bokserskich. Ważący osiemdziesiąt kilogramów worek odkształcał się po każdym ciosie i kopnięciu. Co jakiś czas robił się śliski od potu i krwi pryskającej z moich rozbitych knykci. Przemywałem wtedy dłonie ziołowym lekarstwem, bandażowałem niedbale i wracałem do ćwiczeń. Eksploatowane do ostateczności mięśnie płonęły żywym ogniem, bywało, że musiałem usiąść na kilka minut, żeby opanować zawroty głowy, ale nieodmiennie po krótkim odpoczynku wracałem do treningu. Być może kiedyś wyrzucę z siebie wściekłość i rozpacz, być może będę mógł spokojnie zasnąć. Starałem się. Ograniczyłem posiłki do dwóch dziennie, co stanowiło kompromis pomiędzy resztkami zdrowego rozsądku a chęcią zatracenia się w wysiłku. Po całodziennych ćwiczeniach brałem kąpiel i kładłem się spać. Zasypiałem błyskawicznie, wyczerpany organizm domagał się odpoczynku, jednak po paru godzinach nadchodziły koszmary. Domagałem się od starego kieszonkowca zwrotu relikwii, walczyłem z Afgańcami Magika, czołgałem się przez jakiś tunel, starając się utrzymać broń ponad powierzchnią cuchnącego błota wypełniającego ciasną, betonową rurę. Niekiedy wędrowałem poprzez jakieś miasta bez nazwy i kształtu, nie wiadomo dlaczego słysząc rozpaczliwy, dziecięcy płacz. Nie zawsze pamiętałem sny, jednak byłem pewien, że nigdy, przenigdy nie spotkałem w majakach Anny. Wołałem ją nieustannie, czasem słowami pełnymi miłości, czasami przeklinając. Nie odpowiadała.

Pewnego dnia, w czasie intensywnych ćwiczeń oddechowych, wydało mi się, że słyszę szmer jej kroków, że za chwilę podejdzie do mnie z uśmiechem, obejmie i przytuli. Zapewni, że odtąd wszystko już będzie dobrze… Jakaś część mojego umysłu zdawała sobie sprawę, że balansuję na krawędzi szaleństwa, i usiłowała powstrzymać ten proces. Zacząłem częściej jeść, przygotowywałem wykwintne, wymagające wielogodzinnych starań potrawy. Ograniczyłem treningi do sześciu godzin dziennie. Czekałem. Maks pojechał do domu Anny. Miałem nadzieję, że znajdzie tam coś, co wyjaśni mi jej postępowanie. Dzwoniłem też kilkakrotnie do Dżumy, bez rezultatu. Na uczelni brat Anny wsunął mi do marynarki kartkę z numerem telefonu. Odkryłem ją dopiero niedawno i natychmiast spróbowałem skontaktować się z Olegiem, ale nikt nie odbierał. Nie dziwiłem się temu, zapewne nie miał czasu. Przypuszczam, że po śmieci siostry próbował na swój sposób odzyskać spokój ducha, pakując pod ziemię wszystkich, którzy mieli cokolwiek z tym wspólnego. Być może nie była to zła metoda… Niestety, Dżuma nie zaprosił mnie na polowanie, wolał zabijać samotnie.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Chorangiew Michala Archaniola»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Chorangiew Michala Archaniola» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Chorangiew Michala Archaniola»

Обсуждение, отзывы о книге «Chorangiew Michala Archaniola» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x