Adam Przechrzta - Chorangiew Michala Archaniola

Здесь есть возможность читать онлайн «Adam Przechrzta - Chorangiew Michala Archaniola» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Старинная литература, на русском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Chorangiew Michala Archaniola: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Chorangiew Michala Archaniola»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Chorangiew Michala Archaniola — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Chorangiew Michala Archaniola», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Tydzień, jaki upłynął od akcji, poświęciłem na dopingowanie znajomego knifemakera, który wykończył gotowe już ostrza według moich wskazówek. Kupiłem też dwa wodo- i wstrząsoodporne zegarki, zasilane wystarczającą na cztery lata litową baterią. No i kazałem wygrawerować odpowiednie napisy. Nie zamierzałem odsyłać z niczym ludzi, którzy walczyli za mój kraj.

- Są już - zameldował jeden z podwładnych Marka, uchylając dyskretnie drzwi.

- Przyprowadź ich tu - poprosiłem.

Czekaliśmy na nich w jednym z pomieszczeń krakowskiego lotniska. Marek załatwił to ze służbami ochrony. Teraz stał obok mnie w galowym mundurze z dystynkcjami majora. Miał wręczać pamiątkowe gadżety.

Do pokoju weszli obaj Rosjanie i Koszka. „Operator W” okazał się średniego wzrostu, sympatycznym, piegowatym młodzieńcem. Nigdy w życiu nie wziąłbym go za żołnierza, jednak jego dokonania mówiły same za siebie. Andriej miał opatrunek na lewej ręce, jeden z komandosów CGR niósł jego torbę podróżną, inny bagaże dziewczyny. Po chwili dołączyło do nas kilku chłopaków Marka.

- Nie lubię pożegnań - stwierdziłem - dlatego załatwię to krótko. Działacie w cieniu, jesteście ludźmi bez twarzy. Walczycie w wojnie niewidocznej dla większości ludzi. I tak powinno być. Jednak chciałbym, żebyście wiedzieli, że was zapamiętamy. Dlatego przyjmijcie te drobiazgi. Na znak, że macie tutaj przyjaciół.

Teraz wystąpił Marek z zegarkami i sztyletami. Rosjanie mieli łzy w oczach, najwyraźniej nie spodziewali się żadnych prezentów ani podziękowań. Dumna jak paw Koszka natychmiast założyła zegarek Andrieja.

- Ma pan, kapitanie, pozdrowienia od majora Derbulina - poinformował Andriej, żegnając się ze mną uściskiem dłoni.

- Powiedz temu pijaczynie, że wódka jeszcze nie jest gotowa.

Odpowiedział mi uśmiechem.

- Powtórzę - obiecał.

Po chwili Rosjanie wyszli w asyście Marka i paru jego ludzi, ich samolot odlatywał za piętnaście minut. Kiedy skierowałem się do drzwi, drogę zagrodził mi jeden z komandosów.

- Jest jeszcze pewien drobiazg…

Uniosłem ze zdumieniem brwi, patrząc na blokujące przejście ramię rozmiarów mojego uda. Mężczyzna sięgnął do wewnętrznej kieszeni mojej marynarki i zabrał mi portfel.

- Przyznaliśmy panu udział w wysokości stu złotych - poinformował.

- Udział?!

- To znaczy, że pozwolimy panu tyle dopłacić do tych prezentów dla chłopaków. Resztę dokładamy my. Cały oddział się składał.

- Przecież nie ustalałem tego z wami! Dlatego…

- Nie będziemy chyba kłócić się o pieniądze - zauważył z lekką kpiną w głosie.

Obrzuciłem go wściekłym wzrokiem. Facet wyglądał jak starszy i większy braciszek Pudzianowskiego. Za moimi plecami rozległo się dyskretne chrząknięcie. Dwaj koledzy mojego rozmówcy wyglądali przy nim wręcz na cherlaków: ot, jakieś metr dziewięćdziesiąt wzrostu i sto kilo żywej wagi…

- Założę się, że jesteście wszyscy po kursie SEAL, od dźwigania po plaży tych słupów telegraficznych rozrosły wam się mięśnie, ale pokurczyły mózgi - warknąłem ze złością.

Goliat bez słowa włożył mi do portfela gruby plik banknotów.

- To co? Jesteśmy kwita?

Nie wyglądał na obrażonego, w jego oczach pokazały się wesołe iskierki. Przytaknąłem rozsądnie.

- Naprawdę powiedział pan pułkownikowi, żeby sobie wsadził metalowy drążek…? - Spojrzał na mnie z ciekawością.

- Naprawdę - potwierdziłem. - Z chęcią bym mu sam go wcisnął.

Klepnął mnie po przyjacielsku w plecy, o mało nie odbijając obu płuc.

- Gdyby miał pan z nim jakieś problemy, jakiekolwiek… proszę nam o tym powiedzieć.

- Nie podlegam mu - odparłem. - Niewiele może mi zrobić.

- Może starać się odsunąć pana od… projektu. Nie chcemy tego. Gdyby pan nie załatwił przyjazdu tych Rosjan, pewnie paru chłopaków by zginęło, a tak mamy tylko trzech rannych.

- To prawda - odezwał się Marek, stając w drzwiach. - Mają do ciebie zaufanie, tam w Rosji. Nie wiem, o co chodzi z tą wódką… - urwał.

- Nieważne. - Machnąłem ręką.

Obaj wiedzieliśmy, że żaden z rosyjskich komandosów nie jest pijakiem. Nie wylewali za kołnierz, ale tylko wśród swoich, kiedy czuli się bezpiecznie.

- Jednak będzie mi potrzebna twoja pomoc.

- Tak?

- Zdobądź mi adres Derbulina, prywatny adres. Dam ci paczkę z wódką do wysłania. Aha, wsadź do tej paczki jakiś budzik, koniecznie taki, który głośno cyka - dodałem mściwie.

- Po co ten budzik? Przecież może to wziąć za bombę?

- Ja się tylko dostosowuję do poziomu dowcipów rosyjskiego Specnazu - odparłem niewinnie.

* * *

Oszronione gałązki trzeszczały pod nogami, kiedy wolnym krokiem obchodziłem wiszący na gałęzi tobołek. W ręku trzymałem zrobiony na zamówienie nóż o oksydowanym na czarno ostrzu. Wykonana z antypoślizgowego kratonu rękojeść dobrze przylegała do dłoni. Nie byłem zwolennikiem nowinek technicznych, ale żaden z tradycyjnych materiałów nie mógł się równać właściwościami ze współczesnymi tworzywami. W walce na noże rękojeść zawsze jest wilgotna - albo od potu, albo od krwi…

Zrobiło się zimno, nic dziwnego - za dwa dni wypadało Boże Narodzenie, ale nie zwracałem na to uwagi. Zmieniłem kilkakrotnie uchwyt i pozycję, po czym zaatakowałem. Nie wyglądało to zbyt widowiskowo: wariat tańczący wokół ważącego parę kilogramów, owiniętego w starą bluzę kawałka wieprzowiny, jednak pewnych rzeczy nie można przećwiczyć na manekinach ani z partnerem. Od czasu do czasu trzeba poczuć pod ostrzem opór stawiany przez mięso i kości, inaczej człowiek traci wyczucie, używa zbyt dużej lub zbyt małej siły.

Mroźne, krystalicznie czyste powietrze paliło przy głębszym wdechu, sprawiało, że krew żywiej krążyła w żyłach. Rozkołysałem tobół i zadałem kilka błyskawicznych cięć, dodając do ruchu ręki delikatny skręt nadgarstka. Nóż niemal bez oporu przeciął grubą, polarową bluzę i zagłębił się na parę centymetrów w mięso. Aby rozpłatać tętnice lub ścięgna, nie trzeba wielkiej siły ani głębokich ran. W walce nóż jest narzędziem artysty, nie rzeźnika, choć efekty jego użycia bardziej pasują do rzeźni…

Usłyszałem odgłos kroków, ktoś nadchodził od strony domu. Między drzewami mignęła mi szara kurtka Anny. Poczekałem, aż podejdzie bliżej, i z uśmiechem wyciągnąłem do niej ramiona. Przywitała mnie gorącym pocałunkiem, choć z nadal zatroskaną twarzą. Odkupiona od Tajlandczyka ikona nie zawierała relikwii, Anna była zawiedziona, co więcej - uważała, że nie wykonała zadania. Miałem nadzieję, że przygotowana przeze mnie niespodzianka nieco poprawi jej humor.

- Jesteś już trzeźwa? - Zmierzyłem ją badawczym spojrzeniem.

Kiedy jechała z Krakowa do domu Maksa, zepsuł się samochód i musiała czekać kilka godzin w nieogrzewanym wozie. W domu poratowałem ją gorącym rosołem z dodatkiem rumu. Ten drugi składnik wydzieliłem chyba z nadmiernym entuzjazmem.

- Całkowicie. - Podniosła dwa palce jak do przysięgi.

Wyciągnąłem z kieszeni pierścionek na mocnym, stalowym łańcuszku - od czasu zakupu nie rozstawałem się z nim ani na chwilę - i zawiesiłem go jej na szyi.

- Zostaniesz moją żoną? - spytałem cicho.

Oniemiała.

- Ja nie wiem… Jak to sobie… - urwała, oddychając ciężko.

- Normalnie - odparłem. - Jak u wszystkich innych ludzi - starałem się mówić lekkim tonem. - Powiesz teraz, że bardzo się cieszysz, i dasz mi buziaka. Potem ustalimy datę ślubu.

Przykucnęła, objąwszy się rękoma. Zakołysała się na piętach.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Chorangiew Michala Archaniola»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Chorangiew Michala Archaniola» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Chorangiew Michala Archaniola»

Обсуждение, отзывы о книге «Chorangiew Michala Archaniola» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x