Mówię, czy ona chce gumę do żucia lub jakieś cukierki, gdyż akurat przechodzimy obok stacji benzynowej Shella, po czym bez żadnej jej wyraźnej zgody kupuję misie-żelki i gumy-kulki. Jest to z mojej strony straszliwy podstęp, lecz me nerwy są zszargane, zbezczeszczone, a wkurwić mnie idzie szybko.
No więc idziemy już na osiedle. Jest noc, ciemno. Chyboczą na wietrze liście. Ona żuje, gryzie. Po trochu, choć chciałem jej dać więcej, chciałem jej wetknąć wszystko razem. Lecz wtedy od tak wielkiej ilości jej małe chorobliwe ciało pękłoby i wtedy porażka. Sam bym miał iść na chatę i ją tu zostawić w postaci strzępów, czy też dzwonić telefonem komórkowym po policję, że właśnie zabiłem panienkę poprzez podanie jej zbyt wielu żelków-miśków. Myśleliby, że robię jawne telefoniczne dowcipy i w międzyczasie by zdechła tu u mych stóp. Takiej wizji swej śmierci ona nie przewidziała w swych mrzonkach, hę. Bym jej powiedział, co trzeba, lecz nie chcę nic zepsuć.
Drzwi otwieram kluczem, ona mówi: ładny dom, nowoczesny. Moja ciocia w Kanadzie ma podobny, tylko lepszy, kanadyjski, otwierany pionowo. Ten siding jest ruski? Ruski nie ruski, lecz siding ogólnie jest dobry, choć czasem potrafi opaść, gdy nikt się nie spodziewa. To zależy, kto wykonywał, Ruscy raczej w tym nie przodują na rynkach światowych.
W ten sposób uważasz? – wtrącam uprzejmie nakładając łączki, które również daję jej, tylko mniejsze, mojej starszej.
Sama nie wiem. Sama już nie wiem, co myślę, co sądzę, na jaki temat. Chociaż moje poglądy były jeszcze wczoraj mocno ugruntowane, to dzisiejszej nocy jestem cała od siebie. To wpływ nowiu, to również ciebie wpływ. A także tych prochów, co mi dałeś. To ich także wpływ. Wszystko dzieje się zupełnie szybciej, wiruje wokół mnie niczym wesołe miasteczko.
Przychodzi mi do głowy na myśl, iż to jest śliski temat z wesołymi miasteczkami. Śliski jak trup. Ona gapi się wyczekująca, zastygła w półgeście, jakbym miał jej tu zaraz wyciągnąć pudła kartonowe pełne żelastwa, po czym w cztery oczy jej wybudować dom strachu, toyoty, samolociki ze strzelnicą, po czym najlepiej, gdybym zaczął jeździć, najlepiej razem z nią, na wszystkich z kolei. A przynajmniej pokazał ukryte w meblościance biuro, faktury, papiery wartościowe, wyjściowy uniform na biznesplany, spotkania w interesach. Oraz rzecz jasna ufundowany przez prezesa Zdzisława Sztorma puchar biznesowy roku 2001 za najwyższe spożycie piasku w województwie pomorskim. Najlepiej bym jeszcze ją posadził po jednej stronie biurka, po czym sam się usadził po drugiej. I bym zaczął ją przekonywać do nabycia świetnej jakości wesołego miasteczka na bardzo korzystnych warunkach, cenach. Po promocji, po zniżce, po znajomości. Lecz nic z tego Andżela, twoje niedoczekanie, tego tematu nie było. Dlatego proponuję kawę, herbatę.
Ona nie. Nic nie chce. W ogóle to jest na diecie. Nie je nic, gdyż słyszała, że tak jest najlepiej. Jedne ziarnko ryżu popić sześcioma szklankami wrzącej wody. Z rana. To samo wieczorem. Następnego dnia dwa ziarnka. Potem z kolei trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, po prostu każdego ranka i wieczora jedno więcej. To można sobie łatwo obliczyć. Natomiast liczba szklanek zawsze ta sama. Tak się robi. By uniknąć mordowania zwierząt, które surowo płacą za nasz jebany konsumpcjonizm, niszczenia roślin, zużycia papieru, zużycia pieniędzy. To jest jej głos sprzeciwu przeciwko światu.
Wtem ona pyta mnie, czy chcę z nią umrzeć. Przytuleni. Ja na plecach, ona na brzuchu lub odwrotnie. Twarzą w twarz. Przedtem jednak, by nie czuć bólu, oszołomić się, omamić jeszcze bardziej. Pyta, czy mam więcej prochów. Myślę: święty Wajdeloto przyjdź i zabierz ją ze mnie. Zabierz ją stąd nawet za koszt faktu, iż noc tę spędzę sam, a przedtem zrobię kanapki. Chociaż jest dość ładna. Zgrabna to według gustu. Gdy ktoś lubi takie nastroje anatomiczne, w których widać każdą piszczel, to owszem, zgrabna. Lecz jak dla kogo. Trzeba być żydofilem, by znieść każdy ruch jej kośćca pod skórą. Ale owszem. Z twarzy nic dodać, nic ująć. Usta, nos, wszystko jak trzeba. Pociągające. Próbuję ją trochę sprowadzić na tory właściwego tematu.
Jesteś bardzo ładna – mówię. Mogłabyś zostać aktorką, nawet piosenkarką. Ona na to, bym nie był głupi i czy tak naprawdę sądzę. Ja na to, że jak najbardziej. Ona wtedy kładzie się na tapczan, odgarnia na wierzch włosy, wygładza pokrytą cętkami niczym u zwierzęcia suknię. Strąca na linoleum łączki mej matki i mówi tak głosem sennym i tęsknym:
Nie masz jakichś znajomości, Silny? Jakichś znajomości z wiesz, takim jakimś nieściemnionym prezesem, z jakimiś dziennikarzami? Którzy organizują imprezy, decydują o sztuce? Wiesz o czym mówię. Wieczorki poetyckie, wernisaże, które umożliwiłyby mi życiowy start jako początkującej artystki? Tu nie chodzi o koszta, które przecież możemy razem ponieść. Nie chodzi również o podziemie, ponieważ to mnie zupełnie nie interesuje. Chodzi o robienie w sztuce, kulturze, wieczorki poetyckie, wernisaże, odczyty. Chodzi o ideologię.
Nie – mówię ponuro. Choć patrząc na nią, jak pociera udem o udo.
Wtedy ona staje się pogardliwsza, oschlejsza. Mówi tak: co: nie? Jak to: nie? Tylko tyle masz mi do powiedzenia, kiedy tu z tobą przyszłam? Wielki pan prezes spółki. Wielki magister inżynier technik. Producent ruskich wesołych miasteczek. Kolejek elektrycznych, Kaczorów Donaldów z napędem tysiąc wat. Firma, papiery, faktury, garnitury. Kapitalistyczna atrapa. Spółka widmo. Zero znajomości, zero korzeni w interesie. Zero powiązań z kulturą i sztuką, zero sponsoringu.
Po czym zmienia odcień głosu na pojednawczy, łagodzący: Starczyłby jeden dziennikarz. Choćby od sportu, ale z wtykami. Jeden wywiad do gazety ze mną. Załóżmy, że do gazety i czasopisma. Niekoniecznie lokalnego. Można coś ściemnić, coś ukryć. Ujawnić próbę samobójczą, gdyż to się zawsze przyda, przetrze tak zwany szlak między autorem a odbiorcą. Zdjęcie, na którym będę sfotografowana właśnie tak. Bądź też w podobnej pozycji, ale makijaż ostrzejszy, demoniczny, właściwe światło, odpowiedni fotograf. Walnie się, że w swojej sztuce ujmuję motywy modernizmu, demonizmu. Satanizmu Przybyszewskiego. To się zawsze sprzeda, to jest modne. Walnie się, że jestem zupełnie młoda, a już tak bardzo utalentowana.
W tym momencie tej rozmowy, co była jakby jednostronna, możliwe, że przysnęłem. Gdyż następne fakty mi się nie zgadzają. To znaczy, że rozbudzam się już w innym momencie rozmowy Andżeli. Gdy właśnie akurat mówi dość dla mnie bez sensu: to jak będzie z nami, Silny, co? Pogadasz z magister Widłowym? Powinieneś go znać, on też robi w biznesie, w kolportażu polskiego piasku. To samo w sumie co Zdzisław Sztorm. Tyle że wysyłkowo i ratalnie. I większa szycha.
Andżela ma tusz waterproof. Zero zacieków. Sterczące rzęsy. Rozwalone nogi. Zaciągniętą kieckę. Ręce wplecione we włosy. Marzycielską twarz.
Tak – mówię łaskawie i jednoznacznie.
Ona na to jak się nie zerwie z tapczanu, jak nie poleci na ubikację. Jest to kolejny jej rzyg, tym razem już chyba rzygnie żołądkiem i całą swą aparaturą pokarmową. Rzygnie całą zawartością swej jamy chłonąco-trawiącej. Łącznie z mózgiem. Odda światu, co jest mu winna przez wszystkie czasy, co to zaciągnęła dług, rodząc się. Jeszcze z nawiązką. Jeszcze z darmowym dodatkiem. Rzyg pokarmowy plus ona sama w nim zawarta. Tak to sobie wyobrażam. Jednocześnie niecierpliwię się. Zastanawiam się, czy jest do końca ładna. Zastanawiam się, czy jest wariatką. Czy warto się do tego zabierać. Czy ją odesłać. Powiedzieć, że był taki a taki telefon z biura reklamy, z biura przetwórstwa i transportu. Że muszę w trybie natychmiastowym rozwiązać pewne sprawy. Odnośnie papierów, spotkań w interesach, w których to moja obecność jest niezbędnie potrzebna. To i owo muszę podpisać, przypieczętować. Sprawa kluczowa dla rozwoju mej firmy. Drapieżny wczesny kapitalizm, przykro mi, narazka, choć było przyjemnie, miło z jej strony że wpadła, tu jej skóra, tu jej buty glany kozaki, pa, nie będzie mnie na mieście przez kolejny rok, konferencja wytwórców wesołych miasteczek w Baden-Baden, festiwal piasku w Nowej Hucie, prawa demonicznego kapitalizmu, ot cała historia. Lecz coś mnie jednak kusi, korci. Zostawanie samemu w ciemnym mieszkaniu odstręcza, przeraża.
Читать дальше