Zrobiło mi się strasznie żal tej babci, takiej dzielnej, w tych swoich butach oficerkach, trzymającej pion i w ogóle. Taka babcia zasługuje na wszystko, co najlepsze, na własny dom do końca życia, z dziećmi i gromadką wnuków, z domowym bigosem, a przynajmniej rosołkiem, kiedy ją zacznie na dobre rąbać wątroba po tych toastach za zdrowie konia – a tu co? Dom starców? No to co, że z ładnym widokiem z okna?!!! Co to za pociecha w ogóle!
Czy oni nie mieli żadnych dzieci? A może mieli, tylko im się dzieci nie udały?
Spytałam po cichu Lulę – nie mieli. Może dlatego tak się przywiązali do tej ich grupy. Traktowali ich zupełnie jak rodzinę. Dobrze, że przynajmniej te cztery osoby przyjechały, pozostali wykruszyli się z latami. Na początku było ich, zdaje się dwanaścioro. Zeszłego razu, czyli pięć lat temu, przyjechała połowa. A teraz tylko ci najwierniejsi.
Poszliśmy wszyscy do stajni i rzeczywiście, boksów na osiem koni, a stoją tylko dwa. W tym jeden dosyć wiekowy, jak na moje oko, ale drugi młody i ładnie utrzymany. Obie kobyłki; starsza Mysza i młodsza Bibuła. Bibuła, trzylatka, rasy wielkopolskiej, po Gamoniu od Bobrycy – o tej Bobrycy Lula opowiadała mi niestworzone rzeczy po drodze. Jako dziewiętnastolatka miała źrebaka. Podobno fenomen nie z tej ziemi. W gazetach o tym pisali i telewizja przyjechała.
Młode Pudełko natychmiast dopadło Bibuły i zaczęło się z nią zaprzyjaźniać. Ten chłopiec, jak się zdaje, bardzo kocha wszelkie zwierzaki, duże i małe. Niupa też go nie odstępowała na krok, odkąd wysiedli z samochodów. Jej mała pani, Jagódka, niespecjalnie się tym przejęła, a w ogóle wyglądała na trochę wystraszoną.
Sytuacją stajenną bardzo się wszyscy wzruszyli, zmartwili, że tylko dwa konie, że taki zastój finansowy… myślę, że wzięli sobie do serca to, co rotmistrz powiedział im z taśmy: że poleca im swoją Stasię. Tylko co oni mogą dla Stasi zrobić w takiej sytuacji?
Byłam ciekawa, czy babcia sama swoje konie obsługuje, co byłoby trochę dziwne, jak na niewiastę w jej wieku, choćby była dowolnie dzielna. No więc owszem, ma pomoc, dwóch facetów, ojca i syna, o ile pamiętam Misiakowie się nazywają. Niestety, żywi w stosunku do nich podejrzenia, że ją kantują, przynoszą lewe rachunki za paszę i tak dalej.
Tych Misiaków nigdzie w stajni nie było widać, ale tylko początkowo, potem się objawili. Przynajmniej jeden z nich. Najpierw jednak przed babciny domek zajechał taki mocno wypasiony passat w kolorze srebrnym (głupi kolor jak dla passata) i wysiadł z niego jegomość w sile wieku i urody męskiej, czyli koło pięćdziesiątki, ale dobrze utrzymany i nawet dosyć przystojny. Tylko że źle mu z oczu patrzało; od momentu poznania prawdziwego oblicza mojego Lesia znam się na takich oczkach. Babcia, kiedy go zobaczyła, jakoś zmalała, ale zaraz się wyprostowała i przybrała wygląd księżnej pani na włościach. Wyszła przed stajnię, a my za nią.
– Dzień dobry pani rotmistrzowej – powiedział facet i ukłonił się nam również. – Dzień dobry państwu, nie spodziewałem się, że pani rotmistrzowa będzie miała gości, bo bym nie przychodził niezapowiedziany. Ale skoro już jestem…
– Dzień dobry, panie Łopachin – rzekła pańskim tonem babcia, a ja nie wiedziałam, czy się nie przesłyszałam. Łopachin był chyba w „Wiśniowym sadzie” Czechowa, zapamiętałam, jak go grał Kowalski w telewizji, genialnie po prostu. Ten Łopachin to był zimny drań i ten, co przyszedł, też wyglądał na zimnego drania. Może więc babcia pomyliła się specjalnie.
– Łopuch, szanowna pani – poprawił zaraz, a babcia udała, że nie słyszy. – Przyjechałem, bo moja żona uparła się, że chciałaby jak najszybciej dostać tę kobyłkę, a skoro i tak jesteśmy już w zasadzie po słowie… Przywiozłem pieniądze. Obawiam się jednak, że nie tyle, na ile szanowna pani liczyła. Ale pani rozumie – popyt kształtuje rynek, a popytu na tę klacz chyba nie ma… Innymi słowami, towar jest tyle wart, ile można za niego dostać…
– Ile? – warknęła babcia.
– Dwa tysiące – powiedział bezczelnie Łopachin, a babcia zbladła.
– Umawialiśmy się na cztery i pół.
– Tłumaczyłem właśnie szanownej pani…
Coś mi zabulgotało w środku i pomyślałam sobie, że zaraz strzelę tego gnoja w gębę. Kobiecie chyba nie odda…
I w tym samym momencie objawił się jeden z parszywych Misiaków – wyprowadzając Bibułę ze stajni, jakby już wszystko było zaklepane!
Babcia wyglądała jak śmierć na chorągwi.
Nie wytrzymałam. Może i nie mam forsy, ale za to mam cholernie drogą brykę, prezent gangstera, do diabła z prezentem gangstera! Na co mi taka fura, tylko się będę denerwowała, że mi ją ukradną. A jak przyjdzie do płacenia auto casco, to i tak nie będę miała na nie pieniędzy. No więc lepiej ją sprzedam, a nie dam łobuzom zabrać Bibuły, bo przecież ta babcia mi tu trupem padnie na oczach!
– Chwileczkę. – Chciałam, żeby to zabrzmiało zimno i spokojnie, ale chyba nie do końca tak właśnie zabrzmiało. – Pan zostawi tego konia, ale już! – huknęłam na Misiaka, bo wcale nie zamierzał mnie posłuchać. Zabrałam mu wodze, a on stał jak głupi. – Pani rotmistrzowa się rozmyśliła. Pani rotmistrzowa nie sprzedaje tego konia. Pan wybaczy – to do Łopucha – ale musi się pan rozejrzeć za innym tanim konikiem dla pańskiej żony!
Łopuch znieruchomiał, pozostali obecni również. Bałam się, że babcia powie coś głupiego, ale to jest inteligentna staruszka. Pojaśniała od wewnątrz i nie mówiła nic.
– Ależ pani rotmistrzowo. – Łopucha odblokowało i usiłował przymilnym tonem zmienić wrażenie, jakie wywarł na nas. – Proszę nie zapominać, że byliśmy po słowie co do tego konia.
– Przed chwilą mówiliśmy coś o rynku – zachichotała babcia. – No to sam pan widzi, że rynek się zmienił. Źle pan ocenił kwestię popytu na mój towar, hehehe.
– Jeżeli teraz pani – to do mnie – zamierza kupić Bibułę, to może z panią się dogadamy. Proszę mi powiedzieć, jaka jest pani cena. A może ja ją przebiję – zaśmiał się z dużym przymusem.
– Nie jest pan w stanie przebić mojej ceny – powiedziałam wyniośle. – Za mały pan urósł. Mogę panu natomiast sprzedać tego chryslera, o tego, co tam stoi. Będzie pan miał prezent dla żony. O ile pana stać na takie prezenty.
Łopuchowi i Misiakowi głowy się odwróciły, popatrzyli na moją gangsterską furę ustawioną za domkiem na trawniku i miny im zrzedły. Swoją drogą ten Misiak najwyraźniej był w porozumieniu z Łopuchem – wyprowadził Bibułę jakby na hasło – a przedtem wcale go nie było widać. Gdzie on się chował? Na stryszku, czy w siodłami? Bo zdaje się, że za boksami jest siodlarnia.
– Ach, rzeczywiście – powiedział Łopuch, siląc się na ton obojętny i światowy. – Bardzo ładny samochód. Ale ja na razie mam czym jeździć, chociaż to, oczywiście, nie ta klasa. Dla mnie jednak wystarczy w zupełności. Cóż, pani rotmistrzowo, nie spodziewałem się, że pani nie dotrzymuje słowa…
Tu nie wytrzymało Pudełko. Podszedł do Łopucha, który wyglądał przy nim bardzo bykowato i wycedził przez zęby:
– Nie panu, drogi panie, wygłaszać tu wykłady o dotrzymywaniu słowa. Na jaką to cenę za konia pan się umawiał? Myślę, że czas skończyć tę rozmowę. Do widzenia.
Z drugiej strony Łopucha znalazł się malarz Wiktor, człowiek dużo bardziej postawny od Pudełki. Łopuch uznał, że istotnie dyskusja już się skończyła, ukłonił się niedbale i poszedł sobie. A ten parch, Misiak, za nim. Nawet nie próbował ukrywać przed babcią, że jest w zmowie z Łopuchem!
Читать дальше