– Bo mianowicie, jeżeli my z Rafałem teraz wyjedziemy, to zostanie wam tylko jeden chłop do tego stróżowania… kobiet chyba nie bierzecie pod uwagę?
– Jest jeszcze Kirysek – bąknęła Lula.
– Ja sobie poradzę – mruknął Janek. – Kiryska bym nie ruszał, on jest gościem. Wezmę psy do stajni, nikt obcy nie wejdzie, bo narobią wrzasku. A ja mam lekki sen. Oraz czarny pas.
W tym momencie zobaczyłam z przyjemnością, jak oczy mojej kochanej Luli otwierają się szerzej. Może nareszcie zobaczyła w Jasiu mężczyznę! Swoją drogą nieźle się tajniaczył. Czarny pas! Słowa na ten temat nie pisnął do tej pory.
W tym momencie do rozmowy wtrącił się Rafał, również odsuwając od siebie pusty talerz po bigosie i spoglądając za nim jakby z tęsknotą.
– Myślę, że racjonalniej będzie podzielić noc na trzy części. Zadzwonimy do naszej szefowej, zawiadomimy ją, że będziemy dopiero jutro. I pomożemy ci, Jasiu, z tym pilnowaniem. Wiesz, w razie czego.
– A nie macie obowiązków we własnej stajni? – chciała wiedzieć babcia.
– Mamy – odparł Tadzio. – Dlatego musimy zadzwonić do szefowej, żeby złapała jeszcze takiego jednego Andrusiaka, on nam czasem pomaga. Dzwoń, Rafał.
– Dobre chłopcy – odezwała się Omcia, która do tej pory tylko słuchała z wypiekami na twarzy. – Ale ne wierzcze im, to ne chodży o żadne konie, ony chcą dostacz rano tego twojego bigosa, Stanyslawa!
Ryknęliśmy wszyscy zgodnym śmiechem. Atmosfera przestała być taka strasznie napięta. Tylko babcia nie chciała poddać się ogólnemu odprężeniu.
– Jedna noc nie rozwiązuje nam problemu – powiedziała nerwowo. – A co będzie jutro? Pojutrze? Tadzio i Rafał nie mogą u nas zamieszkać. Wiktora nie ma. Boże, Boże, ja nie wiem, co będzie…
– Jutro idę na policję – przypomniałam. – Może policja coś wymyśli. Mają tam takiego fajnego podkomisarza, co wygląda jak wcielenie walki z gangsterami. Babciu, on mówił, że tu się uczył jeździć konno. Michalski. Chyba. Mirosław. Mówią na niego Misio.
– Nie Misio, tylko Misiu. – Babcia rozjaśniła się niespodziewanym uśmiechem. – Mianownik kto, co? Misiu. Misiu Michalski. Pamiętam, dobry był chłopak, tylko temperament go roznosił. No i zresztą przejechał się na tym temperamencie.
– Babcia opowie – zażądałam. Rafał i Tadeusz udawali, że interesuje ich wyłącznie herbata.
– Misia wychowywała matka, sama, w Karpaczu, bo ojciec ich zostawił i poszedł sobie do innej pani; od maleńkiego do nas przybiegał po szkole i pracował w stajni, żeby tylko zarobić na jazdy. Opowiadał mi, że matka chciałaby go widzieć na medycynie, ale jemu co innego było w głowie. Skończył jakieś studia, chyba inżynierskie, ale poszedł do policji. Wiem, że był komandosem, takim, co chodzi w kominiarce, antyterrorystą…
Aha. I zostało mu upodobanie do fryzury na lotniskowiec i ogólnego sznytu! A w babci zapewne wtedy właśnie zrodziła się sympatia do antyterrorystów w kominiarkach.
– Pracował w Jeleniej Górze, awansował, podobno bardzo zdolny policjant z niego był, ale go wylali z tej Jeleniej Góry i przenieśli do komisariatu w Karpaczu…
– A co – zaciekawiła się Omcia – szczelił kogosz w dżób?
– Gorzej. Połamał kości jakiemuś bandziorowi, który postrzelił jego kolegę. Podobno chciał go zabić na miejscu, ale skończyło się na ciężkich obrażeniach. No i pożegnał się z awansami na jakiś czas. Dziennikarze zrobili z tego całą aferę, że policjant gorszy od bandyty…
– A ja szę bardzo czeszę, że mu połamał te koszczy – zawiadomiła nas Omcia. – Tak szę należy. P…czysluguje. Ja go chcę poznacz, tego waszego Mysza.
– Będzie tu jutro rano – powiedział Tadzio z pewnym przekąsem. – Po Emilkę. Zawiezie ją do komendy.
– Na policji zawsze przyjemniej z eskortą – oświadczyłam stanowczo i niewinnie. A ponieważ poczułam się nagle kobietą po świeżych przejściach, zmęczoną po prostu straszliwie, zawiadomiłam wszystkich obecnych, że oddalam się do własnego pokoju celem zażycia zasłużonego odpoczynku.
Zrobiłam to i padłam u siebie jak lilia ścięta nieubłaganym ostrzem ogrodniczego sekatora.
Ten sekator nie pasuje do romantycznego stylu.
Moje lilie egzotyczne załatwił Pędzel. W pełni rozkwitu. Też mało romantyczne.
Jak lilia złamana wichurą. Ot co.
Zauważyłam, że kiedy wychodziłam z salonu, neurolog odprowadził mnie wzrokiem.
NO I DOBRZE.
Lula
Ta Emilka jest niemożliwa. Pojawił się tu dzisiaj rano policjant Misiu, na którego czekaliśmy wszyscy, ciekawi faceta, który połamał żebra złoczyńcy gołymi rękami – owszem, owszem, wygląda na to, posturę ma jak najbardziej odpowiednią, wyraz twarzy pokerowy, czyli żaden.
No, może nie do końca taki znowu pokerowy. Kiedy patrzył na Emilkę, tracił sporo ze swej niewzruszoności… Może nawet zaczął wyglądać na faceta, który dostał karetę z ręki.
Nie jestem zazdrosna, ale policzyłam: Wiktor na nią tak patrzył (tłumaczył się głupio, że traktuje ją jako dzieło sztuki wykonane przez matkę naturę – oczywista brednia: albo sztuka, albo natura i on po ASP powinien to wiedzieć!!!), leśniczy Krzyś patrzył, wszyscy studenci z obozu Olgi, ten jej Tadzio od dojenia krów, Rafał świeżo poznany, nawet ten szubrawy Łopuch. Wszyscy faceci po prostu, po co ja wyliczam?
Jak ona to robi?
Zaraz. Nie wszyscy. Nie patrzył tak na nią Rupert, ale on w ogóle nie odrywał oczu od Malwiny.
Janek też nie…
Ciekawe, dlaczego.
Nie działa na niego??? Jak to jest możliwe, skoro działa na wszystkich??????
Ludwiko Kiszczyńska. Stawianie tylu idiotycznych wykrzykników jest manierą pensjonarską, a ty, moja droga, pensjonarką nie jesteś już od…
A kogo obchodzi, od kiedy.
Poza tym nie wykrzykników, tylko pytajników.
I w ogóle MNIEJSZA Z TYM.
Duże litery też są pensjonarskie. Ciekawe, czy Emilka stosuje duże litery i mnóstwo wykrzykników, znaków zapytania i wielokropków w swoim dzienniku laptopowym, czy może notebookowym, w każdym razie elektronicznym? A może to się nazywa blog, czy jakoś tak? Nieważne. Tam ma łatwiej, naciska raz i już jej leci. Może dobrze byłoby mieć komputer osobisty i przenośny?
Sześć tysięcy. Już lecę do banku.
Pozostaniemy przy tradycyjnej metodzie.
Rafał i Tadzio zostali u nas na noc i na zmianę z Jasiem trzymali wartę w stajni. Nic się nie działo, może ten cały gangster zorientował się, że Emilka poszła na policję i nie chciał ryzykować. Do Tadzia natomiast zadzwoniła rano ich szefowa, jak się zdaje, z awanturą. Nie wiem dlaczego, przecież uzgodnili, że zostają i załatwili sobie zastępstwo na wieczór i rano. Tadeusz nic nie powiedział, mruknął coś o nieprzyjemnościach i nawet bez śniadania obaj nasi nowi przyjaciele – chyba już możemy ich traktować jako ogólnych przyjaciół, nie tylko Emilczynych? – odjechali stalowym potworem, który wzbudził dziki zachwyt Kajtka.
Tadzio na odjezdnym zdążył mu jeszcze obiecać, że pozwoli mu się przejechać, kiedy znowu nas odwiedzą.
Emilka na policji siedziała w miarę krótko, wróciła raczej zadowolona i przy obiedzie (odgrzewane mrożone zrazy zawijane z kaszą i zupa borowikowa z kartonu Horteksu z kupnym makaronem – w sumie wstyd, ale czasem i kucharka musi mieć wolne) zdała nam relację ze spotkania.
– No więc ten Misiu posiada w powiatowej kolegę. Starszego kolegę i w ogóle przełożonego. Gula niejaki. To znaczy nie Gula, tylko Gulcewicz, ale taką ma ksywę. Jacek Gulcewicz, bardzo sympatyczny chłopak, podinspektor, to chyba już dość wysoka szarża jak na policjanta. Mam wrażenie, że Misiu też by już był podinspektor, czy coś, ale wdał się w to łamanie żeber i mu się omsknęło…
Читать дальше