To trochę tak, jak my kiedyś.
Tylko że my byliśmy dosyć biedni, a to są bez wyjątku dzieci bardzo zamożnych rodziców. Olga kazała nam bez skrupułów zedrzeć z nich najwyższe stawki. Do tej pory przez kilka lat z rzędu mieszkały w luksusowym pensjonacie w Karpaczu, teraz rodzice postanowili trochę przyoszczędzić. Ale bez przesady z tą oszczędnością – powiedziała nam Olga. My i hotel Paradise to niebo i ziemia.
Pierwszy raz będziemy mieć tak zwane pełne obłożenie i odrobinkę się tego boimy. To znaczy ja się boję, bo wszyscy pozostali mi tłumaczą, że damy radę spoko.
Spoko.
Spoko, w porzo i nara. Tak się teraz mówi.
Mój Boże…
Jutro wybiera się do nas Krzysio Przybysz, z wizytą kurtuazyjną do baronowej.
Emilka
Coś podobnego! Dziadek – nie, pradziadek Krzyśka naprawdę miał na imię Józef i pracował u naszej babronowej! Jako gajowy. Genetyka to potęga. Po mieczu im to szło, no i Krzysio geny przyrodnicze odziedziczył.
Zaprezentował się Omci bardzo godnie, przyszedł w pełnej gali mundurowej i w towarzystwie Joasi (drobne dzieci zostawił w domu i Omcia była niepocieszona – nie rozumiem, jak można się fascynować drobnymi dziećmi, nawet jeśli są to praprawnuki naszego gajowego).
Na widok Joasi poczułam jakby leciutkie kąśnięcie sumienia, nie powinnam odciągać Krzysia od niej i od tych drobnych dzieci, nawet jeśli chodzi o niewinne zwiedzanie okolicy terenowym samochodem służbowym… Ona jest jakaś taka… bezbronna. Inna rzecz, że nie musiałam tego jej cud piękności leśnika specjalnie ciągnąć, sam lazł. Joasia chyba nie ma pojęcia o tym, że on miałby ochotę uczynić drobny skok w bok. Bo miałby, nie czarujmy się. A ona patrzy w niego jak w tęczę.
No, dobrze.
NIE BĘDĘ WIĘCEJ PODRYWAĆ LEŚNIKA.
To znaczy, ja go tak naprawdę nie podrywałam…
E tam. Spuśćmy zasłonę milczenia nad tą podejrzaną sprawą.
Zwłaszcza, że podejrzanych spraw mamy chyba więcej, jeśli chodzi o leśniczego Przybysza Krzysztofa. Starsza pani coś bardzo wnikliwie wypytywała o tego pradziadka Józefa, ale pradziadka Krzysio w ogóle nie znał, czego ona jakoś nie chciała przyjąć do wiadomości – upływ czasu umknął jej uwadze, czy co? Ale Krzysio się zaparł i twardo stał przy swoim: pradziadek umarł we wczesnych latach pięćdziesiątych, czyli mniej więcej dwadzieścia lat przed przyjściem na świat prawnuka, obecnego leśniczego.
Babronowa była dosyć niezadowolona.
– Ale dżadka swojego chyba znałesz, chłopcze? – Spuściła wreszcie ze swoich wymagań jedno pokolenie.
– Dziadka znałem, niestety, niedługo – odparł spokojnie indagowany. – Odszedł od nas, kiedy miałem siedem albo osiem lat. Babcia go przeżyła o dobre dziesięć lat, ale też już dawno jej nie ma.
– Oni, twoi dżadkowie, mieszkali tyż tutaj?
– Tutaj, to znaczy w Marysinie? Jakiś czas tak, dziadek mieszkał chyba ze swoimi rodzicami, ale znalazł sobie pannę po drugiej stronie gór, to znaczy już w Izerach, w Świeradowie Zdroju. I tam się przeniósł do leśniczówki koło Czerniawy. Potem mój ojciec pracował w dyrekcji Parku Narodowego, a ja, kiedy skończyłem studia, objąłem tę starą leśniczówkę mojego dziadka. Ona cały czas należała do Lasów Państwowych…
Babronowa mało obchodziły Lasy Państwowe.
– A powiedz mi, mój Kristof, ja czę przepraszam, że tak czy mówię po imieniu… ale jak ty jestesz prawnuczek naszego Josefa, to ja ni mogę inaczej…
– Ależ bardzo proszę, mnie jest bardzo miło.
– No to jak tobie jest miło, to mnie też. Ty słuchaj mnie, a u czebie w domu szę wspominało tamte czasy w Mariendorf?
Krzysio się zamyślił. Czekaliśmy cierpliwie na wyniki jego pracy myślowej.
– Chyba tak – powiedział wreszcie niepewnie. – Ale wie pani, jak to jest z dzieciakami. Ja rzadko słuchałem, co mówili dorośli.
– Bardzo nedobrze – skarciła go babronowa. – Czeba sluchacz, co starszi mówią.
– Masz coś konkretnego na myśli, Marianno? – Babcia Stasia pomału zaczynała chwytać, że coś tu jest na rzeczy i bolało ją, że nie wie, co.
– Nie, nyc konkretnego, tak tylko bym chczala posluchacz o moim starym Mariendorf. – Babronowa wycofywała się rakiem, ale babci nagle zaświtało.
– Nie kręć – powiedziała surowo. – Ja chyba wiem, o co ci chodzi. O tę skrytkę w murze? Na strychu?
Babronowa znieruchomiała, my też.
– Skrytkę? – zapytała niepewnie.
– Przecież wiesz chyba najlepiej, że była skrytka. Przecież stamtąd jest twój pierścionek!
Babronowa podniosła na babcię chytre oczka.
– I co?
– I co, i co! I nic. Nie wiem, co tam było, pewnie twoje biżuty rodowe, ale myśmy ich nie znaleźli.
Babronowa sklęsła w sobie.
– Jak to ne? A pierczonek?
– Pierścionek wyleciał i leżał na podłodze, w kąciku. Marianno, ja cię proszę. Przestań kręcić. Kto tę skrytkę wymurował? Twój gajowy?
Krzysiek i jego żona zrobili wielkie oczy, bo do tej pory pojęcia nie mieli ani o skrytkach w naszym domu, ani o udziale pradziadka w ukrywaniu barońskich biżutów. Marianna wzruszyła ramionami.
– Mój gajowy nie. Skrytkę zrobił mój mąż. I rzeczywiszcze schował tam nasze klejnoty. Sama biżuteria. Niedużo, ale ładne sztuki. Ale jak ty mówisz, Stanyslawa, że ich tam ne bylo…
– Nie było, mówię przecież. Ktoś nas uprzedził.
– A nas, to kogo?
– Mojego męża. Nie chciało mu się wieczorem pracować, świeć Panie nad jego duszą, a rano już skrytka była pusta. Ktoś nam podprowadził zawartość.
– Podproważyl?…
– No rąbnął sprzed nosa. Zabrał. Nie pytaj mnie kto, bo nie wiem.
– Babciu – wtrącił Wiktor, również obecny w salonie. – Mówiłaś nam, że panu Rotmistrzowi pomagali jacyś ludzie. A tego pradziadka Krzysia tam nie było przypadkiem?
– Nie wiem, dziecko, może i był, ale ja ich nie znałam po nazwisku, tych Kazimierza pomocników.
W tym momencie przypomniał mi się dzień, kiedy po raz pierwszy dokonywałyśmy z Lulą zakupów w miejscowym sklepie i kiedy przyjechał tam, prosto z drogi Krzyś. On nam się przedstawił i wtedy obecne w sklepie Trzy Gracje, czy może tylko jedna z nich… a może dwie… zareagowały dziwnie na jego nazwisko. Jedna, chyba jedna to była i chyba Ani sołtyski matka, stara Jachimiukowa! Coś tu jest na rzeczy i ja się dowiem, co.
Babronowa tymczasem pękła do reszty.
– Ja wam powiem – zaczęła i natychmiast podniosła nam wszystkim ciśnienie. – Ja wam powiem, bo wy jesteszcze utszywe ludże…
Dopóki myślała, że babcia gdzieś melinuje zawartość skrytki, to kręciła jak pies ogonem!
– Kristof. Twój pradżadek pomagał mojemu mężu… mężowi, tak? Pomagał przi tej skrytce. Ją robicz. Już byl wtedy konec wojny, mne mąż wysłał do Tirol, ja wtedy byla w cząży z Ruperta stryjem. Mąż do mnie przijechal, a w domu na wszelki wypadek zrobili skrytkę. Josef nam prziszęgal, że w razie nebezpieczenstwa on ta biżuteria wyjmie i gdżesz schowa. Ja myszlę, że on wtedy ją wyczągnąl, co ty mówisz, Stanyslawa. A my już tu ne mogli wróczycz potem i wszystko, co tu było, to nam przepadło.
– A dlaczego nie zabrałaś tych precjozów ze sobą do rodziny? – spytała babcia Stasia karcąco. – To chyba nie była duża paczka.
– Mój mąż uważał, że to nebezpieczne było. Tak jeżdżyć z fortuną w walizkach. Mówil, że można życie straczycz. Ja ne wim, czy on mial rację, czy ne mial. Ja mu wierzylam, że on robi, co najlepsze jest. Wy wszystkie… wszyscy… na pewno ne słyszeli o mojej biżuterii?
Obecni popatrzyli na siebie podejrzliwie. Nikt się nie przyznał.
Читать дальше