– Ten ślązak jest mój osobisty – powiedział teraz, drapiąc konia za uchem. – Kupiłem go za nieduże pieniądze, bo niedomagał i urodę ma średnią, więc chcieli się go pozbyć. Tutejszy weterynarz doprowadził go do pełnej kondycji. Bardzo miły zwierzak. Nazywa się Handel, zupełnie idiotycznie, więc mówimy na niego Hanys.
– Dobre imię dla ślązaka – zaśmiałam się i poklepałam Hanysa, który miał to generalnie w nosie. – Oczywiście wałach?
– Oba wałachy. Ogierów się nie używa do terapii, mogą być klacze, ale one miewają swoje fanaberie, jak to kobitki – wyjaśnił mi Tadzio.
– Tadziu, a wy obaj macie takie kursy?
– Mamy. Mnie to było naprawdę potrzebne, Rafałowi chodziło głównie o kwitek, bo ze spraw medycznych był lepszy niż wykładowcy na kursie…
– Nie przesadzaj. – Rafał skrzywił się niechętnie. – Posłuchaj mnie, Emilko. Gdzie mieszkają ci wasi letnicy?
– We Wrocławiu – odpowiedziałam, nie wiedząc, po co mu to.
– Poradź im, żeby zapisali dzieciaka na hippoterapię. Nie wiem, jak to wygląda we Wrocławiu, czy tam aktualnie ktoś to robi, ale niech go przywiozą do nas. Nie jest to bardzo daleko. A z tego, co mi mówisz, wygląda, że małemu dobrze by zrobiły ćwiczenia na koniu.
– Teraz ty się przejąłeś?
Śmiałam się z niego, ale, oczywiście, bardzo mi się podobało, że się przejął. Od razu postanowiłam, że sama Grabowskich przywiozę do Książa. Jakoś chciało mi się jeszcze kiedyś spotkać tego całego Rafała. No i Tadzia, rzecz jasna, też.
Tadzio spoglądał na mnie uważnie. Chyba się zaczerwieniłam. Co on ma za oczka, bystre takie! Rafał nie zauważył niczego.
– Przejąłem się. Uważam, że jeśli tylko można pomóc, to należy pomóc.
– A może byśmy cię tam odwiedzili na wsi? – zapytał znienacka Tadzio. – Ciekaw jestem, jaka ta wasza Rotmistrzówka jest, a Rafał mógłby przy okazji zobaczyć tego chłopca.
– Jasne – ucieszyłam się. – Przyjedźcie koniecznie i to jak najszybciej, zanim letnicy pojadą do domu.
– Pojutrze mamy wolne. – Rafał chyba wciąż błądził myślami wokół Marcinka, na mnie w każdym razie nie zwracał szczególnej uwagi. – Obaj. Nasza szefowa poprowadzi jazdy, a terapia nam spadła, bo nasz klient na pojutrze dostał grypy, a drugi pojechał na wakacje. Tadek, ty się możesz urwać?
– Jakoś się urwę. To co, będziesz na nas czekać z drugim śniadaniem?
– Wręcz upiekę wam bułeczki – zadeklarowałam, postanawiając natychmiast, że namówię do tego Lulę i Ewę, którym pieczenie bułeczek wychodzi genialnie i nie wiadomo kiedy.
Pożegnaliśmy się i odjechałam z ciepłem w sercu.
Chyba byłam nienormalna kompletnie, żeby się z Lesławem zakopywać w tej złotej klatce (czy można się zakopać w klatce?) i przez tyle czasu w ogóle nie wyściubiać nosa do ludzi! A teraz – tabuny, tabuny życzliwych mnie otaczają.
Lula
Przyjechali ludzie z telewizji i jakaś kolejna egzaltowana panienka z prasy, żeby zrobić materiały o naszej galerii. Gdyby nie chodziło o nasze wspólne dobro, a przede wszystkim o dobro Wiktora i jego twórczości – chyba bym sama osobiście tę panienkę przegnała na cztery wiatry. Robiła do niego ewidentnie i bezczelnie słodkie oczy. Wiktor traktował ją uprzejmie, co jest jak najbardziej zrozumiałe, natomiast Ewa udawała, że ją to nic nie obchodzi. Ona jest czasami dziwna.
Dziennikarz z telewizji natomiast nie mógł oderwać oczu od Emilki, jego kamerzysta zresztą również. Trudno się dziwić. Emilka w siodle, w swoim kowbojskim rynsztunku (to znaczy, w dżinsach, kraciastej koszuli i kapeluszu), oczywiście na grzbiecie Latawca… szkoda, że nie było pod ręką żadnego Kossaka. Nie wiem, czy kamera potrafi jej oddać sprawiedliwość.
Janek, który, jak zwykle myśli o wszystkim, zajął się w tym dniu uprowadzeniem letniczki, pani Mirelli. Zaciągnął ją na wycieczkę do kowarskich sztolni i pół dnia opowiadał jej o kopalniach uranu. Swoją drogą – kiedy on zdążył nabyć tę całą wiedzę? Letnicy, którzy pozostali w Rotmistrzówce, czyli pan Bogumił z dziećmi i doktor Kirysek, wyrażali się o wypoczynku u nas wyłącznie w superlatywach.
Ten dziennikarz, którego zresztą Emilka zabrała na małą jazdę (dała mu spokojną Lolę, żeby mu się aby nic nie stało), obiecuje, że spróbuje umieścić materiał w ogólnopolskich wiadomościach, albo w Teleekspresie. Dobrze by było, bo tak naprawdę potrzebujemy reklamy.
Pojutrze przyjeżdżają Niemcy! Ta Niemka to rzeczywiście stara baronowa von Krueger, czyli dawna właścicielka Marysina. Babcia Stasia jest poważnie podekscytowana. Zapowiada, że żadnych rewizjonistycznych skłonności u gościa, nawet najbardziej honorowego, tolerować nie będzie…
Żeby nam tylko dwie babcie nie wywołały trzeciej wojny światowej…
Emilka
Tadzio i Rafał przyjechali, jak obiecali i z miejsca zostali przyjęci do rodziny. Pojawili się w porze drugiego śniadania – niestety, nie udało mi się namówić Ewy i Luli do upieczenia dla nich bułeczek – one żyją już dniem jutrzejszym, kiedy to mają się pojawić dawni właściciele Marysina i naszego domu. Bo okazało się, że to rzeczywiście sama pani baronowa (Jagódka konsekwentnie mówi: babronowa) zjeżdża do włości.
W braku bułeczek wykorzystałam jeden śmieszny przepis ze starych „Wysokich Obcasów” i osobiście upiekłam muffinki. Ludzie – takie coś mogę codziennie piec! Tylko trzeba się postarać o specjalną blachę z dołkami, bo ja używałam tysiąca małych, karbowanych foremek. Myć to świństwo potem…
Rafał zrobił piorunujące wrażenie na Ewie, widziałam to. Natomiast Tadzia natychmiast pokochali wszyscy, bo taki on już jest, ten Tadzio. Nie można go nie kochać. Na mnie chyba też Rafał robi wrażenie. Nie chciałam się do tego przyznawać, ale coś w nim jest takiego, że…
Mniejsza z tym, co w nim jest takiego.
W każdym razie natychmiast po zeżarciu trzech muffinek (czy muffinków?, czy one są chłopczykami, czy dziewczynkami, te muffinki?) poszedł oglądać nasze konie. I Latawca, i jego siostrę uznał za nadające się do hippoterapii – to na wypadek, gdybyśmy się jednak zdecydowali – powiedział. Mysza jest za stara – powiedział, a Bibułka zanadto szurnięta. Powiedział.
Zauważyłam, że kiedy on wie, co mówi, to mówi to jakoś bardzo autorytatywnie. Ale nie z obrzydliwą pewnością siebie, tylko tak, że słuchacz od razu wie, że on ma rację. Lesław też był autorytatywny, ale u niego dochodziła jakaś taka protekcjonalność. Teraz to widzę.
A potem poszedł zaprzyjaźniać się z Marcinkiem. Rafał, oczywiście, nie Lesław. Udałam się chyłkiem za nim, żeby zobaczyć, jak paskudny Marcinek daje mu odpór, ale doznałam zaskoczenia nie lada.
Po pierwsze, Marcinek przeszedł już chyba wstępne szkolenie u Kajtka i Jagusi, nie wrzeszczał bez sensu ani się nie miotał. Po drugie – podejście, jakie zaprezentował Rafał napełniło mnie głębokim szacunkiem do niego. Znowu żadnej obrzydliwej protekcjonalności, żadnej fałszywej litości, sama rzeczowość, a jednocześnie taki jakiś rodzaj ciepła, który skłonił Marcinka do rozmowy – i to dosyć długiej, a normalnie on po pięciu minutach się męczy i zaczyna marudzić…
Ciekawe, dlaczego Rafał nie jest już lekarzem, skoro ma taki kontakt z pacjentami?
A jeszcze bardziej ciekawe – czy on to ciepło ma zarezerwowane tylko dla chorych dzieci???
Po konferencji z Marcinkiem poszedł rozmawiać z jego rodzicami, zastawiłam im specjalnie mały stolik pod starą jabłonią, żeby mogli spokojnie dojść do jakichś wniosków. Doszli. Zdaje się, że umówili się na wstępne jazdy w Książu. Jutro pojadą na rekonesans.
Читать дальше