– Jak ona miała na imię?
Spytałam i aż się spociłam. Pomyśli, że jestem wścibską małpą. Chyba nie pomyślał, bo odpowiedział całkiem zwyczajnie.
– Karolina. A córeczka miała być Katarzynka.
– Przepraszam cię, Rafale, tak odruchowo spytałam, nie powinnam była…
– Nie, dlaczego? Ja już mogę o tym mówić, nie przejmuj się. To było moje poprzednie życie, a teraz mam kolejne.
– To masz ich kilka? Jak Kajtek w swoich grach komputerowych?
– Kilka. Chcesz herbaty? Takiej dobrej, z liści, a nie na szelkach?
Prztyknął guziczkiem elektrycznego czajnika, którego używaliśmy do indywidualnych herbatek. Siedliśmy w kącie kuchni. Jakoś nam przyjemnie było… przy jakże nastrojowym szumie zmywarki, którą włączyłam, dołożywszy do niej uprzednio kieliszki po likworze.
Postanowiłam drążyć temat jego życia.
– Powiedz, ile ich naliczyłeś? Tych żyć?
– Dwa i pół.
Rozśmieszył mnie.
– Jak to liczysz? Czemu pół?
– Pierwsze życie – powiedział, zalewając herbaciane listki w imbryczku – to było od zera do tego wypadku Karoliny. Normalne, poukładane życie, z takim standardowym rozwojem od dzieciństwa poprzez szkoły, akademię, małżeństwo, pierwszą pracę, takie tam. Rozumiesz, co mam na myśli?
Przytaknęłam i podałam mu cukierniczkę, którą odsunął, bo przecież nie słodzi herbaty.
– Potem to wszystko padło na pysk. I się skończyło pierwsze normalne, bezpieczne życie. To znaczy, ono nie było bezpieczne, ale takim się zdawało. Potem przez jakiś czas żyłem na pół gwizdka. Tego okresu nie liczę jako normalne życie. A więc połówka. I teraz, od jakiegoś czasu żyję normalnie. To będzie życie numer dwa.
Strrrrasznie chciałam go zapytać, od którego momentu liczy to normalne życie numer dwa, ale jakoś nie zapytałam. Bo mógłby nie odpowiedzieć, że od chwili poznania nas i Rotmistrzówki.
I mnie.
Zamiast tego rzuciłam lekko:
– No i jak znajdujesz to kolejne życie?
– Pozytywnie. – Uśmiechnął się i podsunął mi cukierniczkę, której nie użyłam, bo z zasady nie słodzę herbaty.
– Nie masz takich pomysłów, żeby wrócić do medycyny?
– Nie. To się skończyło definitywnie. Mogę robić wiele pożytecznych rzeczy, nie używając mojego dyplomu Akademii Medycznej. Sama wiesz, bo też to robisz.
– A jak ci jest z nami?
– Nie widać tego po mnie? – Zaśmiał się beztrosko. – Wtapiam się. Jeżeli już biorę udział w zbiorowej agitacji Ewy… żeby nie powiedzieć: indoktrynacji…
– Ależ to jest w słusznej sprawie!
– Dlatego się nie wymiguję, tylko agituję! Emilko, dziewczynko, przyznaj się, czy ty wszystkim spotkanym na drodze ludziom chcesz urządzać życie, czy tylko najbliższym przyjaciołom? Bo tak się angażujesz w sprawy Ewy i Wiktora… a mam podejrzenia co do twojej roli w szczęśliwym złączeniu się Jasia i Luli…
– Ty nie bądź taki inteligentny, bo się nie uchowasz! Cyganie cię porwą!
– Aaaa, przyznajesz się?
– Ja to małe piwo – oświadczyłam, nagle zdecydowana opowiedzieć mu wszystko. – A wiesz, że babcie wynajmowały za pieniądze studentki, żeby podrywały Jasia?
Że on się nie rozleciał ze śmiechu, to istny cud. Może rekompensował sobie te wszystkie lata, kiedy śmiać się nie mógł. Kiedy już się trochę wyśmiał, wydusił ze mnie szczegóły i ciąg dalszy na temat mojego rzucania się na Janka. Wcale się zresztą nie opierałam. Kwadrans potem oboje umieraliśmy ze śmiechu nad kuchennym stołem i chłodnymi resztkami naszej herbaty.
Uwielbiam się śmiać!
Lula
To zdumiewające, ale Ewa prawie bez oporów zgodziła się na kupno chałupy babci Kiebasińskiej! Oględzin dokonaliśmy zbiorowo wczoraj i rzeczywiście, Emilka miała rację, po wycięciu szalejącej wokoło dżungli, będzie to zupełnie przyjemny domek, wymagający oczywiście szybkiego remontu, jakichś niewielkich przeróbek, modernizacji łazienek – ale to w zasadzie wszystko, nie będą potrzebne żadne wielkie inwestycje.
– Wiesz, Ludwisiu – powiedział Janek, kiedy wieczorem, już w sypialni omawialiśmy wydarzenia minionego dnia (ostatnio weszło nam to w zwyczaj) – ja myślę, że Ewie wcale nie było za różowo na tej uczelni, bo chyba atmosfera tam nie jest zbyt przyjemna, sądząc z jej opowiadań… I moim zdaniem ona z ulgą przyjęła tę swoją nową przymusową sytuację.
– Uważasz, że dziecko w drodze to jest przymusowa sytuacja?
– Pewnie. A ty nie? W jak najbardziej pozytywnym sensie. Przecież to będzie normalne dziecko w normalnej rodzinie, nie żaden, za przeproszeniem, wynik gwałtu czy czegoś tam innego, w wyniku czego kobieta usuwa ciążę. W bardzo odpowiednim momencie im się trafiło, warunki mają doskonałe, zwłaszcza teraz, kiedy się zdecydowali na tę chałupę. Wiktor będzie zarabiał na rodzinę, a Ewa może spokojnie chować malucha. I Jagódce to świetnie zrobi, wreszcie jej się ustabilizuje życie, będzie miała oboje rodziców na co dzień. Same przody.
– To ty uważasz – spytałam podstępnie – że rolą męża jest zarabianie, a rolą kobiety chowanie dzieci, gotowanie obiadków i sprzątanie mieszkania? I to ma jej wystarczyć na całe życie?
– Nie wrabiaj mnie w takie poglądy, moja słodka. Jak dla mnie kobiety mogą robić dowolne kariery w dowolnych dziedzinach, mnie się to nawet podoba i lubię z kobietami pracować. Ale jeśli można poświęcić kilka lat na chowanie dzieci, to przecież nie ma w tym nic złego, prawda? Dla tych dzieci to nawet wręcz przeciwnie, samo dobre, taka mama na miejscu. Małym dzieciom mama jest potrzebna. A jak podrosną, mama spokojnie wróci do pracy i będzie dalej robiła karierę.
– Ty myślisz, że to tak łatwo, wrócić do zawodu po paru latach?
– Kto mówi, że łatwo? A co w ogóle w życiu jest łatwe? Tylko ja myślę, że wszystko jest kwestią wyboru, a gdybym był Ewą, wybrałbym na te kilka lat rodzinę.
– Tak się mówi. Nie jesteś Ewą! A gdybym ja, teoretycznie to mówię, miała teraz dziecko i chciała robić karierę, to ty byś się zgodził siedzieć w domu i gotować zupki?
– Nie wykluczam. A co, masz może jakieś mdłości poranne?
– Mówiłam ci, że teoretyzuję!
Odsunął się ode mnie na odległość ramienia i wnikliwie spojrzał mi w oczy.
– Lula!
– Co Lula, co Lula.
– Nic? Naprawdę?
– Naprawdę. Przecież mówię.
Westchnął.
– Kurczę, a ja już się prawie ucieszyłem…
– Kurczę, chciałbyś mnie zamknąć w domu, przy dziecku?
– Kurczę, sam bym się zamknął, gdybyś ty nie chciała…
– Kurczę, kurczę. Kto ci powiedział, że bym nie chciała?
– Wydawało mi się.
– Nie słuchasz, co do ciebie mówię.
– To co? Przestajemy się zabezpieczać?
– I będę grubą panną młodą?
– Jaką tam zaraz grubą. Jakby nam się od razu udało, to w czerwcu byłabyś… no, może trochę…
– Nie trochę. Piąty miesiąc to hoho…
– No to przyspieszymy ślub, jakby co. Ten kwiecień też może być całkiem fajny…
– Ostatecznie może być maj. Ja tam nie jestem przesądna tak naprawdę… A w razie czego ubiorę się w luźną kieckę, wiesz, taką maskującą.
Emilka
Jak tylko śniegi stopnieją, Wiktorek rusza z remontem swojego nowego domu!
Niech pęknę z hukiem, jeśli Ewie nie ulżyło w momencie, kiedy podjęła decyzję. Wiktor natychmiast zaczął ją nosić na rękach, zupełnie dosłownie; chyba się naprawdę ucieszył. No więc jest po prostu świetnie, w tym układzie górka będzie do wzięcia, dla Jasia i Luli. A jest to bardzo słodka górka!
Читать дальше