– Dlaczego aż tyle tych bram? – zaśmiała się Dziewczyna.
– Aby uniknąć tłoku, gdy ktoś pragnął odwiedzić króla i jego rodzinę lub rodziny innych mieszkańców – roześmiała się w odpowiedzi Czarownica. – A chętnych co dzień było paręset osób, a nieraz i ponad tysiąc. Pałac tętnił życiem od rana do nocy. Ta wielość bram była wygodna także dla królów. Gdy bowiem doskwierał im już nadmiar gości i przybyszów z różnych dalekich stron, wymykali się po prostu jedną z nich i ruszali do Zamku – tego w którym teraz rezyduje Urgh XIII, lub do swych ukochanych Lasów.
– Kochali zatem Lasy – westchnęła Dziewczyna.
– Tak. Ród Luilów wyrósł w Wielkich Lasach i nigdy, z pokolenia na pokolenie, nie wygasła w nim miłość do nich. Prawdziwie wolni i swobodni czuli się właśnie tam. Ale oto chyba nasza brama główna…
Z głównej bramy jakimś cudem pozostało ogromne, hakowate, rzeźbione w kamieniu zwieńczenie i duży fragment bocznych murów. Na obluzowanych zawiasach nadal zwisały potężne, żelazne drzwi, kute na całej swej powierzchni w delikatny zwierzęco – roślinny wzór. Dwie wielkie klamki, jakby na ironię, miały kształt smukłych, wygiętych żmij, których wąskie łby stanowiły sam uchwyt. A teraz właśnie żmije objęły Pałac w swe władanie…
– Tą bramą wchodziło się na dziedziniec od frontu Pałacu. Dziedziniec, bardzo rozległy, otaczał cały Pałac dookoła. Zaś sam Pałac z kolei budowany był dookoła starodawnej, Białej Sali Luila I, która była pierwotnym i pierwszym Zamkiem królewskiego rodu – mówiła Czarownica rozglądając się wokół. Z dziedzińca nie zostało wiele. I tu rozpleniła się zieloność, choć nie aż w tak bujnej formie. Jej swobodny rozwój zahamowały wysokie pałacowe mury i grube, szczelnie ułożone marmurowe płyty, wyłożone gęsto na całej przestrzeni, tworząc bladoróżową posadzkę.
Dziewczyna stanęła w bramie głównej i jej oczy w zachwycie chłonęły widok, który się przed nią rozpostarł. Wbrew przypuszczeniom, Pałac uległ zniszczeniu w nikłym tylko stopniu. I oto teraz, pośrodku dziedzińca, otoczonego lekkim, choć wysokim murem z białego kamienia, którego krańce trudno było dostrzec, rozpościerał się Pałac Królów, zbudowany cały także z oślepiająco białego kamienia i przykryły szmaragdowe połyskującym dachem. Jakimś cudem zachowały się prawie nietknięte wszystkie jego nieduże, smukłe wieżyczki, których była nadzwyczajna mnogość, a także balkoniki i rozległe tarasy, krużganki obwodzące Pałac wzdłuż jego pierwszego piętra, wsparte na smukłych kolumienkach. Pałac właściwy także miał wiele bram, ale było ich równo o połowę mniej niż w murach zewnętrznych. W Pałacu także najważniejsza i najzdobniejsza była brania główna, do której wiodły szerokie schody z różowego marmuru, a pozostałych 37 bram bocznych, tak jak w pałacowym murze, nie posiadało drzwi, a jedynie hakowate zwieńczenia. Wszystko stało otworem, jakby ci, którzy przed wiekami opuszczali Pałac w pośpiechu, zapomnieli go zamknąć. Na dziedzińcu, w gorących promieniach słońca wygrzewało się setki tysięcy żmij. Na widok podróżniczek z bezdźwięcznym sykiem zaczęły opuszczać swe miejsca i znikać we wszelkich możliwych dziurach i szparach.
– Połknijmy ponownie karadorm – rzekła Czarownica. Jest ich tu o wiele więcej niż w samym mieście. Jakby wyczuły, że to Pałac jest królewską, a zatem jedynie właściwą dla nich siedzibą. A teraz spróbujemy do niego wejść…
Dziewczyna – na którą urok tego miejsca oddziaływał silniej niż wszystko, co kiedykolwiek do tej pory ujrzała odczuła dziwne drżenie na myśl o przekroczeniu progu Pałacu Królów. Nagle, nie wiedzieć czemu, zaciążyło jej całe brzemię jego wielowiekowej historii, jego świetności i upadku. Brzemię to było na przemian ciężkie i bolesne – to znowu lekkie, ciepłe, pełne wewnętrznej radości.
– Ardżana – szepnęła cichutko sama do siebie. – Chyba ją kocham równie mocno jak Las i Wysokie Góry. Jest w niej dziwna godność, duma i piękno. Jak w Lesie. Ale Las jest dziełem Matki Natury, a ją stworzyli ludzie. A skoro ludzie… ci, stąd, z tej zniewolonej krainy, ich prapraprzodkowie, to musieli być również godni szacunku, skoro umieli tworzyć takie zaklęte w kamieniu piękno…
Przymknęła oczy i wydawało się jej, że słyszy echo odgłosów rzezi, jaka miała tu miejsce, gdy na bezbronnych mieszkańców Pałacu napadła czarna wataha Najeźdźców. Oczami wyobraźni widziała uniesione bezradnie w górę drewniane miecze, niezdolne przeciwstawić się stali i żelazu napastników. Słyszała jęki rozpaczy, bezsilności, płacz konających, ojców, matek i dzieci, słabe nawoływania umierających z ran starców. Wzdrygnęła się cała na myśl o przemocy, która dotknęła to miejsce, ten kraj, tych ludzi…
… otwarła oczy. Na pałacowym dziedzińcu trwała charakterystyczna dla tego miejsca cisza – którą pogłębiało jakby, a nie przerywało, brzęczenie milionów os, pszczół i trzmieli, syk żmij, szum liści na wietrze.
– Po raz pierwszy od siedmiuset siedemdziesięciu pięciu lat słychać na tym dziedzińcu głos ludzi – powiedziała Czarownica jakby w odpowiedzi jej myślom. – Chodź już…
I obie wkroczyły na szerokie, kamienne schody głównej, pałacowej bramy.
Czarownica miała rację, że rok spędzony w ruinach Ardżany to niewiele na poznanie miasta i Pałacu. Samo zwiedzanie tego ostatniego trwało niezmiernie długo, zanim Dziewczyna uznała, iż jej stopa stanęła we wszystkich komnatach, nie pomijając nawet rozległych, posępnych i mrocznych podziemi i rozsłonecznionych poddaszy. Zwłaszcza że nie szło tylko o to, aby znaleźć się w każdym z pomieszczeń. Dziewczyna pragnęła wczuć się w ich atmosferę, rozpoznać – bez pomocy Opiekunki – jakie było przeznaczenie danej komnaty, rodzaj życia, które w niej trwało, nim Najeźdźcy brutalnie je przerwali. A w każdej z sal Dziewczynie zawsze wydawało się, że słyszy i czuje czyjąś nieobecną Obecność. Obecność dawnych, prawowitych mieszkańców tej niezwykłej budowli, w której tak łatwo można było się zagubić, gdyż dobudowane wokół nietykalnej i świętej Białej Sali króla Luila I komnaty i korytarze przybierały niekiedy postać labiryntu.
Choć napastnicy zagrabili wszystko co było tego warte, Pałac nadal czynił wrażenie bogatego. Zdobiły go kamienne płaskorzeźby, wykute w żelazie, brązie i miedzi zdobne elementy drzwi, okien, ścian i szczątków mebli; potężne żyrandole, których kryształowe, podłużne łzy, dzwoniąc o siebie grały jakąś niezwykłą melodię, wpasowane w kamienne ściany mozaiki, wielkie, żelazne świeczniki. I choć zewnętrzne części Pałacu, pełne słońca dzięki ogromnym oknom, w których nie ocalała ani jedna szyba, czyniły wrażenie piękniejszych, bardziej przytulnych i komfortowych – największe wrażenie wywarła na Dziewczynie pradawna Biała Sala. Wydawało się, że Najeźdźcy nie uczynili jej żadnej krzywdy; że jaką była przed wiekami, taką pozostała w swej prostej, surowej urodzie. Owalnego, niezwykłego kształtu, miała dokoła, wzdłuż ścian szerokie kamienne ławy, opadające niedużymi stopniami coraz niżej i niżej. Tam, na samym środku na sporej, pustej, także owalnej przestrzeni stał biały, kamienny tron. Jego jedyną ozdobą było oparcie, wykute w kamieniu przez nieznanego rzeźbiarza w kształcie dwóch lwów. Ich grube łapy były poręczami tronu, a dwa wzniesione w górę i jakby rozwarte w niemym ryku pyski tworzyły wsparcie dla głowy.
Czarownica potwierdziła, że Biała Sala Tronowa nigdy nie wyglądała inaczej. Podobnie jak Wielka Świątynia wśród Wysokich Gór nie nosiła śladów żadnych ozdób. I mimo to, a może właśnie dlatego miała w sobie piętno niezwykłej godności.
Читать дальше