Dawny pałac Brajanów wydawał się budowlą surowszą w kształcie niż inne, pozbawioną balkoników, kolumienek, wieżyczek, jakby upodobanie do wojaczki upraszczało także ich codzienne wymagania.
– … a to musiał być chyba Dom Zdrowia, jeden z wielu, kto wie jednak czy nie ten największy – orzekła Czarownica, gdy wplątały się w ogromny labirynt niedużych pokoików, z którego zdawało się, że nie ma wyjścia. – W Domach Zdrowia leżeli chorzy, jeśli ich choroba nie nadawała się do leczenia w domu mieszkalnym. Pierwsze Domy Zdrowia założył Luil X, w czasie potężnej epidemii, która przetoczyła się przez kraj, przyniesiona hen, z Dalekich Stepów, przez handlarzy. Luil X postawił medycynę w Wielkim Królestwie na bardzo wysokim poziomie i za jego czasów wyszkolono setki biegłych lekarzy, wynaleziono mnóstwo bezcennych leków i nowych metod leczenia. Później, gdy Luil XIII przywrócił dobre imię i bezpieczeństwo życia Czarownicom, one także przychodziły leczyć w Domach Zdrowia. Były bowiem i są nadal takie choroby, wobec których medycyna jest bezradna i nie ma na nie leku w postaci uzdrawiającej pigułki. Są to choroby duszy i umysłu. A nikt nie umie tak dobrze wejrzeć w duszę i umysł człowieka jak Czarownica. Zanim jednak Luil XIII uznał nasze zdolności, a nawet uhonorował je wysoko, jego poprzednicy spalili na stosach wiele naszych Sióstr. Szczególnie groźny i okrutny w tym względzie był Luil III, którego ukochana żona zmarła młodo, a źli doradcy wmówili mu, że stało się to za sprawą rzucanych przez nasze Siostry uroków. Nie sądź jednak, że Luil XIII był aż tak mądry, by sam z siebie wydać edykt nakazujący chronić i szanować Czarownice. Znacznie wcześniej swą mądrość wykazał lud. Przed zemstą królów chronili nas wieśniacy i mieszczanie, rzemieślnicy, a nawet żołnierze. Wiedzieli bowiem doskonale, że potrafimy i chcemy im pomagać. Znali nasz dar leczenia chorób, odwracania niebezpieczeństw i złego losu, obrony przed prawdziwie złymi mocami, które co jakiś czas budzą się ze snu i pojawiają się na ziemi, przybierając dziwne kształty. Luil XIII uhonorował jedynie powszechne żądanie narodu, ale uczynił to z przekonaniem. Był też na tyle mądry, by nawet założyć Akademię Magiczną. Od tej pory nie musiałyśmy chyłkiem, pod karą śmierci, nauczać magii, gdy napotkałyśmy szczególnie uzdolnione dziecko. Każda dziewczynka, której rodzice stwierdzili, że posiada nadzwyczajne dary lub moc, mogła udać się do naszej Akademii. Tam Czarownice stwierdzały, czy jest to moc iście czarodziejska, czy tylko mały dar magicznych psikusów dla zabawienia gawiedzi lub słabe znachorskie zdolności. Prawdziwie zdolne dziewczynki zostawały naszymi uczennicami. Ale same zdolności nie wystarczały. Wiele razy musiałyśmy usuwać z Akademii bardzo zdolne uczennice, gdyż nie umiały, bądź nie chciały pojąć, że magia musi służyć wyłącznie dobru ludzi, a nie dobru Czarownic lub wybranych przez nie istot. Prawdziwa Czarownica nigdy nie odwróciłaby złego losu, gdyby miała pewność, że w zamian obróci się on przeciw innej osobie. Bywa bowiem zło nieodwracalne i trzeba się z nim wówczas pogodzić lub zwalczyć je inaczej. Cóż z tego, że odegnasz złą chorobę od jednego człowieka, jeśli przejdzie ona do sąsiada i już nie opuści go? Niestety, trafiały się uczennice, które gotowe były to uczynić w zamian za złoto czy drogie kamienie. Musiałyśmy nie tylko pozbywać się ich, ale także odbierać im magiczną moc, bowiem zdolna ona była przynieść ludziom wyłącznie krzywdę, a nam, Czarownicom, zepsuć dobre imię.
Dziewczyna słuchała w milczeniu, mijając setki niedużych pokoi Domu Zdrowia. I choć ściany niektórych z nich były zwalone, drzwi dawno wyłamane, schody urywały siew połowie wysokości, a wielki hol pośrodku zasypany był stosem głazów – jeszcze dziś widoczna była rozległość tej budowli i jej przeznaczenie. Wędrowniczki wyłoniły się wreszcie z ruin i brnęły teraz zieloną Dżunglą, bowiem właśnie dżungla pokrywała l o, co ongiś było szerokimi, wygodnymi ulicami. Gdzieniegdzie jeszcze, w samym środku zielonego gąszczu tkwiły głazy, kamienne płyty, stanowiące ongiś nawierzchnię, lub znienacka z gąszczu zieloności wynurzał się na poły cały, na poły zniszczony kamienny pomnik kogoś, kto ongiś żył tu i zasłużył sobie na wdzięczną pamięć rodaków. Te – niekiedy całkiem dobrze zachowane – kamienne wizerunki żywych niegdyś ludzi, oplecione teraz gąszczem zieleni, czyniły dziwaczne i niepokojące wrażenie.
– Ile jeszcze wieków musi minąć, żeby z Ardżany nie pozostało nic, tylko ta Dżungla i zatopione w niej resztki białych kamieni? – zastanawiała się głośno Dziewczyna. Upłynie kolejne osiem wieków niewoli i może już nikt w całym dawnym Wielkim Królestwie nie będzie pamiętał, ani nie zechce nawet uwierzyć, że ongiś kwitło tu jedno z najpiękniejszych miast świata?
– A może nie miną nawet dwa, trzy lata i Ardżana będzie znowu stolicą Wielkiego Królestwa? – mruknęła Czarownica.
– Jakim cudem? Kto mógłby to sprawić? – zdziwiła się jej wychowanka.
– “… przez siedem setek, siedem dziesiątek
i siedem lat trwało w agonii Wielkie Królestwo – choć żyło,
żyło w pamięci i sercach ludzi – teraz wskrzeszone
znów odbuduje swoją potęgę, na chwałę owych
co byli wierni. Wzrośnie Ardżana, stara stolica
w całej urodzie białych kamieni. Cofnie się dżungla…”
Czarownica na pół mówiła, na poły śpiewała te słowa, a Dziewczyna słuchała ich jak w zamroczeniu.
– Pieśń Jedyna… – szepnęła. – Kiedy wreszcie poznam ją całą?
– Już wkrótce – odparła z powagą jej Opiekunka.
Po krótkim nocnym odpoczynku, spędzonym wśród ruin Domu Zdrowia, podróżniczki obudziły się i podjęły dalszą wędrówkę. Teraz znalazły się wśród szczątków dawnej Akademii Nauk. Założona przez Luila XI, w skromnej jeszcze postaci, z roku na rok rozrastała się, aż za panowania Luila XIX stała się niemal miastem w mieście. Każdy z kolejnych królów doceniał rolę nauki w swym państwie – mówiła Czarownica, idąc wolnym krokiem wśród ruin – lecz Luil XIX uczynił ze swych uczonych i twórców prawdziwą arystokrację ducha. To w jego czasach głębszy ukłon składano uczonemu czy artyście niż nawet najsprawniejszemu rycerzowi lub królewskiemu urzędnikowi, a nawet kupcowi, który zdobył najwięcej worków ze złotem.
– Nie sądź, że stało się to od razu i nagle – opowiadała Czarownica. – Dużo czasu musiało minąć, nim ludzie pojęli, że bogactwo rozumu przewyższa bogactwa złota i drogich kamieni, czy też bogactwo władzy. Pojęto też, że o wiele łatwiej jest posiąść sztukę zwyciężania w rycerskich turniejach niż na przykład sztukę pisania uczonych ksiąg czy malowania obrazów, od których nie można oderwać oczu.
Akademia Nauk rozciągała się na ogromnej przestrzeni i przebycie jej zajęło podróżniczkom niemal cały dzień – choć szybciej poruszały się jednak wśród ruin niż dawnymi ulicami, które w całości pochłonęła dżungla. Z kolei ruiny były trudne do przebycia z całkiem innych przyczyn. Nie dlatego, iż za swe siedziby obrały je złotozielone żmije. Tych już Dziewczyna całkiem przestała się obawiać. Ale labirynty pokoi, korytarzy, schodów, to całych, to znowu zwalonych ścian, nie pozwalały iść stale naprzód. Wędrowały więc właśnie jak w labiryncie – to idąc naprzód, to znowu zawracając, niekiedy nawet setki metrów w tył, aby potem ujść parędziesiąt metrów w przód.
Kolejna noc zastała je w ruinach ostatniego budynku Akademii Nauk, poza którym panowała już niepodzielnie dżungla – niezwykle gęsta i najeżona trującymi kolcami rozlicznych krzewów.
Читать дальше