Ostatnio seksuolodzy radzą przyjmować zdradę ze spokojem. Jako naturalną kolej rzeczy. Według ich ostatnich badań (prof. Izdebski) stan cywilny niewiele tutaj zmienia: procent mężczyzn żyjących równolegle z dwiema partnerkami jest taki sam wśród kawalerów, co żonatych. Inaczej jest u kobiet. Trzykrotnie mniej mężatek niż panien chodzi do łóżka z dwoma partnerami jednocześnie.
Specjaliści od psychologii par uważają, że każdy, kto decyduje się na długoletnie małżeństwo, powinien przygotować się także na ryzyko zdrady, tak jak należy przygotować się na ryzyko stłuczki swojego mercedesa. Ci, co nie wiedzą, jak się do tego przygotować, mają tutaj, w Niemczech bogatą ofertę w postaci książek i poradników o jednoznacznych tytułach takich jak „Bez ryzyka. Poradnik dla niewiernych i dla tych, którzy chcą nimi zostać” lub „Skrywana miłość. Dlaczego dobry związek i zdrada nie muszą się wykluczać”.
Znam tylko pobieżnie treści tych książek, ale i to mi wystarczy, aby zauważyć pewną niepokojącą prawidłowość. Zdrada, jeśli nie znajduje na początku XXI wieku pochwały, z pewnością znajduje przyzwolenie. Według tabeli w „Sternie” ponad 41% ankietowanych kobiet nie widzi żadnego powodu, aby traktować zdradę męża jako powód do rozwodu, jeśli została on wyznana i mężczyzna traktował ją jako incydentalną i deklarował poprawę. Co ciekawe, aż 66% mężczyzn jest gotowych pozostać w małżeństwie z niewierną żoną. Co więcej, około 16% (w porównaniu z 10% mężczyzn) kobiet uważa, że seks pozamałżeński partnera przyczynił się do polepszenia ich własnego małżeńskiego seksu.
Zastanawiałem się, dlaczego tak jest. Starałem się przez chwilę utożsamić z 41% kobiet, które tolerują zdradę. Mężczyźni są w tym wypadku mniej interesujący ponieważ traktują zdradę dość sportowo, a ja mało interesuję się sportem. Dla wielu mężczyzn, tak jak w sporcie, liczy się tylko wynik. Często nie pamiętają nawet, z kim grali. Wiedzą tylko, że były pośladki, biust, uda.
Ale dlaczego kobiety?! Doszedłem do wniosku, że być może wynika to z przewrotnej mądrości tych kobiet Ogólne mniemanie, iż mężczyźni mają wyrzuty sumienia, jest oparte na bardzo śmiałej tezie, że mężczyźni w ogóle sumienie posiadają. Wyznanie zdrady przez mężczyznę (osobiście uważam, że to w każdym wypadku jest błąd) dowodzi, że niektórzy z nas sumienie jednak mają i że ono czasami gryzie. Zgodzi się Pani, że nie można mieć wyrzutów sumienia bez sumienia. Gdy nagle się okazuje, że mężczyzna, z którym mieszkam i na którym już tyle razy się zawiodłam, okazuje sumienie, to znaczy, że nie jest taki zły, za jakiego go ostatnio uważałam i dlatego może warto mu przebaczyć. Ten ostatni raz. Szczególnie, gdy on kłamie, tak jak to lubię najbardziej: „no wiesz, to było wieczorem w hotelu, minuta słabości, 3,5 promila alkoholu we krwi…”. Wyznał „kiedy”, wyznał „gdzie”, wyznał „jak”. Lepiej przebaczyć i nie drążyć „dlaczego” – dla własnego komfortu. Może stąd bierze się te (aż) 41%?
Powyższe dane dotyczą wyłącznie zdrad, które (już) wyszły na jaw. Całe „podziemie” zdrad skrywanych ciągle czeka na swoich ankieterów. Z danych zebranych ostatnio w Polsce wynika, że regularne podwójne życie prowadzi w Polsce 25% populacji, ale tylko 4% tej populacji ma poczucie bycia zdradzanym. Najlepiej dla wszystkich byłoby, gdyby te zdrady pozostały do końca tajemnicą. Według psychoterapeutów zajmujących się terapią par wyznanie zdrady przynosi o wiele więcej strat niż jej konsekwentne skrywanie. W związku z tym – dla dobra zainteresowanych – nawołują do stosowania konsekwentnie „wszelkich możliwych metod”, aby zdradę zatuszować. Powołują się przy tym na dane ze swoich gabinetów: przeciętny związek przetrwa we „trójkę z zatajeniem” o wiele dłużej niż we „trójkę odtajnioną”. Autor wymienionej wyżej „Skrywanej miłości”, psychoanalityk i psychoterapeuta z Monachium, Wofgang Schmidbauer, zachęca wręcz do okresowego stosowania – w przypadku wątpliwości i ewentualnych podejrzeń partnera – kłamstw i oszustw, tak „jak stosuje się penicylinę przy zapaleniu płuc”. Moim zdaniem jest to dziwna recepta jeszcze bardziej dziwnego lekarza. Ale ostatnio w domach z betonu jest dużo dziwnej miłości. Nie sądzi Pani?
Serdecznie i z zadumą,
JLW
Panie Januszu,
po raz kolejny wracamy do zdrady. Chyba nie jestem wdzięcznym partnerem w tym temacie? Niewierność daje to, czego nie daje wierność – twierdzą zwolennicy skoku w bok. Miłosną adrenalinę. 50 lat temu Alfred Charles Kinsey ujawnił w swoich badaniach, że 26% Amerykanek znajduje sobie kochanka przed upływem piątego roku małżeństwa. Dziś ich liczba wzrosła trzykrotnie. W zdradę wkracza więc równouprawnienie. Cieszyć się, czy smucić? Z kolei para amerykańskich badaczy płci George Nassa i Roland Libey wskazuje na zacieranie się różnic, które oddzielają naturę zdrady męskiej od kobiecej. Z opublikowanych przez nich danych wynika, że prawie 60% mężczyzn i 55% kobiet zdradza jeszcze przed czterdziestkę. Przy czym obalono mit, że kobiety najczęściej zdradzają wtedy, gdy są nieszczęśliwe w związku.
Tak jak potrafię zrozumieć wszystkie powody, dla których ludzie są sobie niewierni, tak nie chciałabym być z kimś, kto mnie zdradził albo z kimś, kogo ja zdradziłam. Wiem, są jeszcze jakieś układy rodzinno – finasowe, no i oczywiście najważniejsze są dzieci. Ja ich nie mam i może dlatego w sprawie zdrady jestem tak ortodoksyjna. Być może dlatego też nie wywołują we mnie popłochu atrakcyjne kobiety pojawiające się pobliżu mojego mężczyzny – sprawę zawsze stawiałam jasno: zrozumiem, ale nie przebaczę. Dewiza ta zresztą obowiązuje w obie strony. Wiem także, że dla mnie ewentualna zdrada oznaczałaby to, że zakochałam się w kimś innym.
Nudne, staroświeckie i nienowoczesne. Trudno. Szczerze mówiąc, nie chce mi się na ten temat pisać, bo przez ostatnie ćwierć wieku nie zmieniłam w tym względzie zdania. Jezu!
Pozdrawiam,
MD
Frankfurt nad Menem, sobota wieczorem
Czy Pani też czuje się w listopadzie „wypalona”? Listopad jest dla mnie ponury i deprymujący. Gdybym mógł zmienić kalendarz, wykreśliłbym z niego listopad. Każdego roku obiecuję sobie, że zrezygnuję z urlopu latem i wyjadę w listopadzie tam, gdzie akurat kończy się wiosna, przechodząc powoli w lato. Ucieczka z melancholii północy w acedię południa. Niby to samo (tak uważają permanetnie depresyjni Finowie), ale jest to „smutek w słońcu”. Niestety, dotychczas nie dotrzymałem słowa. Jedyną zaletą listopada są coraz dłuższe wieczory. W takie wieczory (około 19.00) uciekam od komputera, chemii i programów i czytam. Odwracam telewizor ekranem do ściany i wyciągam książki ze sterty odłożonych „koniecznie do przeczytania”. Niektóre są ze stycznia mijającego roku.
W listopadzie najchętniej czytam filozofów. Filozofia jest fascynująca. Narodziła się z ludzkiego zadziwienia i sama to zadziwienie rodzi. Poza tym jest rodzajem mojej „nieskonsumowanej miłości”. Studiując fizykę na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu (druga połowa XX wieku), zdecydowałem się na równoległe studia na drugim fakultecie. Zupełnie bezsensownie – z perspektywy czasu – wybrałem ekonomię. Jestem magistrem fizyki i magistrem ekonomii. Ale ten drugi tytuł kojarzy mi się bardziej z magistrem alchemii. W drugiej połowie XX wieku (późny Gierek) „ekonomia” nie była nawet mistyczna (filozofia była). Była mistyfikacją.
Gdybym miał przyporządkować filozofom miesiące, to listopadowi przyporządkowałbym Schopenhauera (urodzony w Gdańsku) i Nietzschego. Żadni inni nie pasują tak do listopadowego deszczu i smutku jak ci dwaj. Apologeci totalnego pesymizmu, nihilizmu i beznadziejności. Aż dziw bierze, że mogli być inspiracją dla innych. A przecież byli – dla Malaraux, Manna, Shawa, Straussa, Wagnera, Mahlera. Wszyscy czerpali z nich jak ze źródła. A w Polsce Przybyszewski, Staff, Brzozowski. Smutek, tęsknota i ból są atrakcyjne i kuszące. Bez porównania łatwiej niż szczęście jest je podzielić z innymi. Sam to wiem. W mojej „Samotności w Sieci” jest tyle smutku i cierpienia, że jedna z czytelniczek napisała do mnie: „Książka, która zabrałabym ze sobą do grobu? „Samotność…”. Umiejętnie doprowadza do stanu rozpaczy”.
Читать дальше