– Mogę sobie poczytać? Wezmę na górę…
No właśnie. Tak się kończy dobra wola, zawsze jakimś wpadunkiem. Jędrusia listy dałam, a własnego ojca nie dam dziecku przeczytać?
Możesz, tylko potem odłóż na miejsce.
Pod kaloryfer? – pyta moja córka w swoich spodniach od dresu i moim czerwonym swetrze, niewinnie pyta, jakby nic złego nie miała na myśli.
– Do ręki mojej oddaj – mruczę i zagłębiam się w pozew rozwodowy, który, byłam przekonana – wy rzuciłam parę lat temu.
Nasze małżeństwo od początku nosiło trwałe cechy małżeństwa nieudanego, rozbieżnego w sposobie traktowania obowiązków…
Oczywiście że rozbieżnie traktowaliśmy swoje obowiązki! On nie miał żadnych, bo przecież zarabiał na dom! A ja zarabiałam, wychowywałam dziecko, myłam okna, wynosiłam śmieci, gotowałam, piekłam szarlotkę, nie używałam czosnku, bo nie lubił itd., itd. Kretyn! Trwałe cechy nieudanego małżeństwa – kto mu do cholery ten pozew pisał? A listy takie przyjemne. To ciekawe przeczytać sobie korespondencję od a do zet – od: całuję ciebie listownie, marząc że już wkrótce, poprzez: dotykałem pościeli, w której wczoraj spałaś, do: od początku nosiło trwałe cechy nieudanego związku…
– Pomóc ci, mamo? Trzeba to wyrzucać. Wyrzucać, nie zbierać.
Właśnie wyrzucam.
No to co mogę stąd wynieść? – pyta Tosia.
Co? – ogarniam już przytomniejszym wzrokiem cały bałagan.
Co mogę wyrzucić?
Rozglądam się. W starych gazetach są czasami ciekawe rzeczy. Skoro ich od razu nie wyrzuciłam, to znaczy, że coś tam było ciekawego, co mogło się przydać. Muszę przejrzeć raz jeszcze każdy egzemplarz osobno. Listów nie będę wyrzucać, bo to kawałek mojego życia, co komu przeszkadza, że sobie leżą spokojnie w pudełku po butach. Niech zostaną dla potomności na dowód, że ktoś mnie kochał, a nie tylko na ekranie trzy zdania sklecał, jak Adaśko. Rachunki muszę sprawdzić, do pięciu lat, tak jak PIT – y, trzeba trzymać.
Jeszcze nic.
Jak to nic, mamo… – Tosia wpada w jęczenie. – Ty nigdy nic nie wyrzucasz, ty tylko przekładasz z miejsca na miejsce.
Teraz wyrzucę. Słowo – mówię zupełnie serio do swojej córki, która powinna iść na górę uczyć się, a nie przeszkadzać mi w robieniu porządków.
Zrób porządek z szufladzie ze starymi dokumentami. Niepotrzebne wyrzuć. Przedtem oczywiście zrób kserokopie, na wszelki wypadek – mówi Tosia kąśliwie głosem sztywnym spikerskim, przez nos i znakomicie udając szczękościsk, zupełnie jakby pracowała w Całodobowym Dzienniku, robiąc akcent nie na tych sylabach, co trzeba, i wysuwa się cicho z pokoju, z listami Tego od Joli w ręku, przekraczając po raz kolejny kupę niepotrzebnych rzeczy, z którymi tak trudno mi się rozstać.
Swoją drogą, ciekawa jestem, czy tych z telewizji specjalnie oduczają porządnego mówienia? Biorą na jakieś bezpłatne kursy i biedakom wyrywają język ojczysty z korzeniami?
Wzdycham ciężko i ogarniam spojrzeniem swój pokój. Porządkując w takim tempie, już koło poniedziałku będę przy tapczanie. Bohatersko podejmuję próbę nieczytania starych czasopism – trudno, wyrzucam. Po południu w pokoju się nieco przejaśnia, nawet Borys z zainteresowaniem położył się na progu. Jestem w dużo lepszym humorze, mimo że nie mogę znaleźć aktu rozwodu. Czy ja go w ogóle brałam z sądu? A właściwie po co mi akt rozwodu właśnie teraz, dzisiaj, w pogodną wolną sobotę, którą mogę sobie spędzić na zasłużonym odpoczynku?
Droga Redakcjo
Droga Judyto,
pobyt tutaj skłania mnie do pewnych przemyśleń na temat naszego związku. I właściwie chciałem Ci zaproponować – może byśmy wykorzystali ten czas na przemyślenie i zastanowienie się nad naszym życiem? Podjęliśmy decyzje raczej ad hoc, trochę nie uwzględniając różnych okoliczności. Jednym słowem, warunków, w jakich się spotkaliśmy, osób, które są zamieszane w nasze życie. Uświadomiłem sobie, że spotkaliśmy się w takim czasie, kiedy Ty byłaś jeszcze we wstrząsie porozwodowym lub ledwo z niego wychodziłaś i śmieszne to może w ustach dojrzałego mężczyzny, za którego się uważam – Twoje serce z wdzięcznością przyjęło moją miłość, na którą oprócz zauroczenia złożył się podziw dla Twojej dzielności i determinacji. Teraz zrozumiałem, że przecież, kiedy mnie tak nieodwołalnie opuściła żona, długo zbierałem się do życia.
Mam wrażenie, że będziemy lepiej wiedzieli, o co nam chodzi, jeśli przestaniemy się ze sobą kontaktować i każde z nas, z osobna, zastanowi się, co jest dla niego ważne. Nie chciałbym, żebyś potraktowała ten mój list jako nieprzemyślany – długo zastanawiałem się, czy mogę Cię o to prosić.
Wracam na początku kwietnia. Trzy miesiące to nie wieczność, ale rozstanie sprzyja bliższemu oglądowi sytuacji. Taka jest mój a propozycja, co Ty na to? Pozdrawiam.
Adam
Nie rozumiem, o co chodzi. Kompletnie nie rozumiem, o co chodzi. Czy on zrywa ze mną? Kończy naszą znajomość w taki głupawy niedojrzały sposób? Co się dzieje? Przyglądam się po raz kolejny drobnym literkom, bez polskich znaków – naszego związku, przemyślenie…
Co ja mam zrobić? Co to znaczy? Nie, spokojnie, jeszcze raz, jeszcze raz muszę przeczytać, wtedy zrozumiem, o co chodzi.
Nie chce mieć ze mną nic wspólnego? Nad czym ja mam się zastanowić? Ja wiem, o co mi chodzi…
Ale przecież pisze o miłości…
Ula puka do drzwi balkonowych po dziesiątej. Tosia u ojca. Ciocia wyjechała tydzień temu, obiecując, że zaprosi Tosię do Anglii na wakacje. Jestem znowu sama jak palec. Sadzam Ule przed komputerem.
– Czytaj – mówię.
Ula przesuwa kursor po ekranie. A potem odwraca
się do mnie i mówi:
– Widzisz, a nie wierzyłaś wróżce…
Nie mów mi o wróżce, Ula! – Jestem zrozpaczona . – Tylko powiedz szczerze, co to znaczy?
Ula bierze mnie za rękę i głaszcze po dłoni. Milczy, a po chwili mówi:
– Judyta, przestań się oszukiwać… Przecież odpisujesz na takie listy… Odpisz sobie, czas spojrzeć prawdzie w oczy…
Odpisałam Adamowi krótko: Dobrze. Pozdrawiam J.
Nie odpisał.
Tym razem postąpię jak osoba dorosła, a nie jak nieszczęśliwa nastolatka. Miał prawo mnie prosić o wszystko, ja mogę odmówić lub się zgodzić. Jeśli uważa, że potrzebuje czasu, nie przyspieszę deszczu, dmuchając na chmury. Nic mi nie da wpadanie w rozpacz, histerię albo zasypywanie go pytaniami w rodzaju „dlaczego mi to robisz”. Nic. Tak bym odpowiedziała. Odpowiedziałabym Judycie właśnie tak:
Kochana Judyto,
może w Twoim związku nie wszystko układało się tak jak myślałaś? Może są sprawy, o których nie wiesz? Twój partner w dorosły sposób prosi Cię o czas, który dla niego wydaje się ważny. Uszanuj to, nie histeryzuj, nie pytaj, nie dręcz go swoją niepewnością. Trzy miesiące to nie wieczność. Jeśli traktujesz go jak osobę dorosłą – bądź cierpliwa.
Z poważaniem Judyta
Ula jest mądrą osobą, ale tendencyjnie zinterpretowała list od Niebieskiego. A ja wezmę się za siebie. Mam mnóstwo pracy i dziecko przed maturą. Mogę ten czas wykorzystać. Najlepiej dużo pracować, jak się dużo pracuje, jest mniej czasu na myślenie. A jak ja zaczynam myśleć, nie zawsze dochodzę do właściwych wniosków.
Dlaczego nie pisałam do niego częściej, tylko czekałam na listy? Może właśnie dlatego coś się stało, ale co? Nawet nie zdążyłam mu napisać, że jednak nie wyjechałam na Wigilię. Teraz już za późno. Właśnie dlatego nie lubię kłamać. Byle co urasta potem z niewiadomych powodów do monstrualnych rozmiarów. I co mam teraz zrobić? Może zadzwonię do niego?
Читать дальше