Zaglądał z boku w twarz Pilcha, ale oblicze dyrektora swą nieustępliwością przypominało kamienne oblicza różnych bohaterów z pomników upamiętniających walkę o sprawiedliwość społeczną.
Kaźmierz nieco speszony obejrzał się za siebie: przy motocyklu kaprala Marczaka stał Kargul, tłumacząc coś uporczywie Franiowi. O bramę stał oparty rower Podoby, a kombajnista czekał w gotowości, by na skinienie dyrektora przystąpić do akcji rewindykacyjnej.
Tymczasem Pilch utknął wśród stadka świń i Pawlak zdołał pierwszy dotrzeć do wrót stodoły, w której tkwił kombajn.
– Musi pan dyrektor wykupne dać, jak za krowe, co w szkodę polazłszy… – zaczął od żartu, mając nadzieję, że będzie to dobry wstęp do tego, by znów spróbować nakłonić Pilcha do zgody na etat dla mechanizatora rolnictwa.
– Zaraz tu kapral sporządzi protokół zajęcia mienia państwowego – tak brzmiała oficjalnie odpowiedź Pilcha.
– Przeciwko komu? Taż ja nawet i jeździć tym czortopchajem nie uczony.
– Ci, co to zrobili, staną przed kolegium orzekającym. Niech pan Adamiec szykuje parę tysięcy na karę!
– Ot, pomorek! Taż on na państwowym robi, a kombajn państwowy – Kaźmierz poczuł, że sprawy przybierają niekorzystny obrót.
– Ten obywatel jest dyscyplinarnie zwolniony ze stażu!
Zabrzmiało to jak nieodwołalny wyrok kładący kres marzeniom o szczęśliwej przyszłości. Dyrektor jeszcze groził, że jego opinia i kolegium orzekające na zawsze zamkną szanse kariery Zenona Adamca, ale jego słowa zagłuszył warkot nadlatującego właśnie „gawrona”.
Pilch ruszył naprzód w stronę „bizona”. Pilch w prawo – Kaźmierz w lewo, Pilch w lewo – Kaźmierz w prawo. I kiedy tak wykonywali ten dziwny taniec, nad ramieniem odwróconego plecami do podwórza Pilcha dojrzał Pawlak wychylającego się z okna pokoiku na górce Zenka. Chcąc rozbawić Anię, wycelował kij od szczotki niczym dubeltówkę w przelatujący samolot. Samolot przefrunął, spłoszone świnie rozpierzchły się po podwórzu, a wówczas Zenek przymierzył się ze szczotki do łaciatego wieprzka, jakby siedział nie w oknie, lecz na myśliwskiej ambonie.
Ta scena, gesty Zenka, widok spłoszonych przez „gawrona” wieprzków były dla Pawlaka wielką iluminacją: odkrył szansę wyjścia z beznadziejnej, zdawało się, sytuacji. Jak jasność błyskawicy rozświetla w ponurą deszczową noc horyzont, tak skojarzenie samolotu, szczotki i wieprzka rozjaśniło Pawlakowi chmurny horyzont losu i wskazało mu pomysł ocalenia.
Kiedyś Kaźmierz przeżył podobne olśnienie: nazajutrz po objęciu gospodarstwa w sąsiedztwie Kargula ruszył na wieś w poszukiwaniu roweru. W poniemieckiej szkole natrafił na umieszczone na półkach słoje, a w nich okazy gadów, płazów, cielę o dwóch głowach i wątrobę alkoholika. Olśnienie nie dotyczyło tego, że istnieją takie dziwne zjawiska, lecz że wszystkie one tkwią w spirytusie.
Spirytus naonczas był cenniejszy niż złoto. Zapas przelanego ze słoi spirytusu rozwiązał mu wiele problemów. Ta „żmijówka” – jak ją nazwał – pozwoliła nawet wytargować od ruskich krowę ze stada niemieckich krów pędzonych na Wschód.
I tym razem, kiedy patrzył na oddalający się cień samolotu, pojął prawdę filozofii życiowej Tadeusza Budzyńskiego, który powtarzał zawsze, że na wszystko jest jakiś chwyt. I oto on właśnie znalazł taki chwyt.
Poprawił maciejówkę i starając się przyozdobić twarz przyjaznym uśmiechem, otrzepał troskliwie rękaw dyrektorskiej marynarki z pajęczyny:
– Aj, Bożeńciu, przecie my wszyscy chrześcijanie. Po co te hańdry-mańdry?
Dyrektor zmarszczył się, podejrzliwie przyjmując tę nagłą zmianę frontu. Zbyt wiele ostatnio poniósł porażek, by mógł sobie pozwolić na utratę twarzy po raz kolejny. Zgodnie z radą Warszawiaka sam się postarał o to, by uznano go za alkoholika; ofiarę nałogu, który pomieszał mu rozum do tego stopnia, że nie wiedział, co mówi do delegacji radzieckich kołchoźników. Trzeba przyznać, że społeczeństwo lokalne przyjęło to ze zrozumieniem, a władze usiłowały w tej słabości dopatrzeć się pozytywnych cech: upił się, bo chciał być gościnny. Do jakiego stopnia ktoś taki jak dyrektor może nawet po pijanemu pozwolić sobie na błąd szczerości – to była sprawa dla komisji kontroli. Tak więc Pilch nie stał na pozycji całkiem straconej. Dopóki nie zawiódł myśliwskich pasji towarzysza Szproty, mógł liczyć na wyrozumiałość. Pasjonaci rozumieją cudze słabości. Wiedział, że w tej chwili nie było ważne, czy dyrektor Ryszard Pilch stanął w obronie zaborczej polityki sanacyjnego państwa i popierał wyprawę kijowską, której uczestnikiem był jego ojciec zwany powszechnie Rotmistrzem; ważne było, czy towarzysz Stefan Szprota zdobędzie wymarzone trofeum myśliwskie, ile zabije dzików. Im większa będzie ich waga, tym mniejsza będzie waga jego wykroczenia. Nie mogąc spełnić oczekiwań przedstawiciela wojewódzkiej kontroli, starał się tym bardziej wykazać nieustępliwość wobec przeciwników uspołecznionego rolnictwa.
– Mam panu wyliczyć przestępstwa? – odhaczał na palcach kolejne zarzuty: – Przekabacenie na swoją stronę państwowego stażysty – to raz…
– Bo on silnie w naszej wnusi zachwyciwszy sia…
– Wprowadzenie w błąd pilota to dwa! – pod nos Kaźmierza niczym bukiet kwiatów podjechały rozczapierzone palce Pilcha. Pawlak, bagatelizując wyraźnie oskarżenia, odsunął je na bok.
– Taż on na niebie, a my na ziemi – Pawlak objął szerokim gestem niebo wraz z zawracającym wielkim łukiem samolotem rolniczym. – Ja nie mówię, żeb' jemu muchomora zadać, ale jak on na moje niebo wlata, to może chyba przy okazji czut-czut mojej stonki wytrzebić!
Dyrektor, głuchy na wszystkie argumenty Pawlaka, który przecież dawał dowody daleko posuniętej gotowości do kompromisu, odhaczał na palcach trzeci zarzut:
– Zagarnięcie kombajnu „bizon” – to trzy!
Pawlak cały rozjaśnił się w przymilnym uśmiechu, obnażając żółte zęby. Tylko jego chytreńkie oczy nie brały udziału w tym popisie obłudy, patrząc na Pilcha niczym na lisa w kurniku.
– To z grzeczności! Jak pan dyrektor zaproszenia na wesele jego stażysty z moją wnusią odmówił, tak musiał człek innego sposobu chwycić sia, żeb' takie poważne osobe u siebie gościć. Oddam kombajn, jak my dogadamy sia – ściszył głos, przechodząc do przedstawienia tajnych warunków kontraktu. – Mówił pan, że ja nieprzyszłościowy? Ot, moja przyszłość.
Pilch poszedł wzrokiem w ślad za spojrzeniem Pawlaka i ujrzał wychylonego z okna pokoiku swojego stażystę w podkoszulku. To właśnie Zenek uosabiał ową przyszłość, na którą stawiał Pawlak, pragnąc tylko ze strony dyrektora Pilcha zrozumienia i współpracy: on, Kaźmierz, da młodym ziemię, proboszcz Durdełło – ślub, a dyrektor niech tylko posadę jemu załatwi, żeby chłopak mógł odroczenie z wojska uzyskać…
Pilch wzruszył ramionami: niby dlaczego miałby ustępować? Za zajęcie kombajnu postanowił stażystę zwolnić dyscyplinarnie, stawiając go jeszcze przed kolegium orzekającym. Jako dyrektor PGR-u musi stać na straży interesów państwa.
– Z takiego gadania prosto bezlitosna zamoroka na łeb mi lizie – Pawlak pokiwał głową, litując się jakby nad pokrętnością dyrektorskiego światopoglądu. – Taż mój prywatny spadkobierca będzie temu państwu na posadzie służył.
– To są pańskie prywatne koncepcje. Jestem tu służbowo.
Chciał odsunąć z drogi Pawlaka i dotrzeć do kombajnu, ale Kaźmierz jak w tańcu przesunął się o krok i znów stali twarzą w twarz.
Читать дальше