Wójt ze zrozumieniem przytaknął: wie, że Pawlak konia nie chce się pozbywać, sam byłby pierwszym jego amatorem, ale ten jarmark to nie okazja do kupna krowy czy sprzedania jajek, lecz okazja, by udowodnić, że Polak potrafi i że wszystkim ludziom żyje się dostatnio. Mają podobno przybyć towarzysze Gierek, Jaroszewicz i Szydlak. Dla nich właśnie ściągnie się na ten „Jarmark” z całego województwa wszelkie zapasy eternitu, cementu, sznurka do snopowiązałek, żeby goście naocznie się przekonali o skuteczności prowadzonej polityki, a ludzie z okolicy mieli sposobność uwierzyć, że można kupić bez kolejki eternit, cement, gumiaki i kiełbasę – a będzie to możliwe, gdy przywiezie się, w jedno miejsce wszystkie odłożone w województwie na takie okazje zapasy.
Na tym „Jarmarku”, będącym wcieleniem marzeń o drugiej Polsce, przewidziany jest pokaz bydła hodowlanego. Już zwożą z drugiego krańca województwa zdrowe krowy, które będą wystawione jako należące do tutejszego PGR-u, żeby zaprzeczyć szeptanej propagandzie, że całe stado padło od zarazy. Odbędzie się też pokaz koni. Bez ogierka Pawlaka, którego deresz zdobił już okładkę „Rolnika”, gmina nie miałaby się czym pochwalić! Chyba Pawlakowi zależy, żeby jego dorobek zyskał uznanie pierwszego Gospodarza w kraju?
– Znam ja lepszego gospodarza, co z góry wszystko widzi – Pawlak patrząc w bezchmurne niebo, zdjął z głowy maciejówkę, jakby w tym momencie kłaniał się temu, kogo uznawał za jedyny autorytet. – I jemu pewnie teraz wątroba nogami przewala sia, jak On widzi wasze zaprzaństwo!
Fogiel był przyzwyczajony do impetycznego charakteru Pawlaka, jednak ten zarzut wydał mu się obrazą piastowanego urzędu: przychodzi w interesie całej społeczności i zostaje potraktowany jak wróg. Wszak on chce tylko dźwigać do góry te Polskę kochaną, żeby ona mogła zbliżyć się do Europy. A jako wójt stara się reprezentować interesy wszystkich obywateli…
– Musiałby ja być bleszczaty na oba oczy, żeb' ja teraz wam uwierzył – Pawlak na powrót nacisnął maciejówkę na czoło i spojrzał na wójta jak na komornika, który przyszedł go licytować.
– A jak on kazał na mojej stodole wapnem malować: „Pawlak to kułak” – to w czyim było interesie, a?
Obaj z Kargulem wbili wzrok w okrągłe oblicze wójta. Fogiel, zaskoczony oskarżeniem, ruszał wąsami, szukając najbardziej dyplomatycznego wyjścia z tej politycznej dyskusji.
– Czyja władza, Pawlak, tego racja – rzucił ogólną uwagę i zaraz poparł ją pozytywnym sądem na swój własny temat. – Ale nie powiecie, że ja krzywdy czyjejś chciałem. Kazali za spółdzielnią produkcyjną agitować, to agitowałem, ale nigdy w to nie wierzyłem.
Taka jest moja polityka.
– Ot, pierekiniec – mruknął Pawlak i spojrzał na Kargula, jakby biorąc go na świadka, że Pan Bóg musi mieć naprawdę chorą wątrobę, widząc tam z góry zaprzaństwo władzy ludowej. – Wy zawsze, wójcie, po tej stronie płota stali, gdzie wasz interes był!
Nie słuchał żadnych wyjaśnień ani protestów. Nigdy nie zapomniał Foglowi, jak na jego krzywdzie zadbał o swój interes. Kiedy on, Pawlak, zdobył za dwa kwintale pszenicy i rower kota, co miał jego stodołę od plagi myszy oczyścić, a który na skutek sprzeniewierstwa Kargula, co mu mleka w dziesięciu talerzach wszędzie naszykował, przeszedł na jego stronę płota – wówczas sołtys Fogiel wydał salomonowy wyrok: że w parzyste dni kot Pawlakowe myszy pogoni; w nieparzyste – Kargula, a w niedzielę i święta jego myszy wyłapie. A dziś też napatoczył się Fogiel na jego podwórzu, żeby go do kolaboracji z jakimś aktywistą młodzieżowym namawiać.
Widząc, że sprawa mieszkania dla stażysty Adamca jest przegrana, Fogiel usiłował uratować szansę pochwalenia się Pawlakowym ogierem na „Jarmarku wojewódzkim” dla najwyższych władz.
– Jak ty, Pawlak, pójdziesz władzy gminnej na rękę, to i ona tobie pójdzie. Taka jest moja polityka – podjął pertraktacje, składając opornym rolnikom propozycję nie do odrzucenia. – Popatrz na swoją stodołę. Czas by ją nowym eternitem pokryć.
– Radzak się znalazł – Pawlak wzruszył ramionami – Ale skąd jego wziąć?
– A przydział na traktor chciałbyś?
– Taż ja ponoć nieprzyszłościowy!
– Będziesz przyszłościowy, jak ogiera wystawisz. Tylko pomyśl, Pawlak, towarzysz Gierek staje przed twoim dereszem – wójt Fogiel nadął się; pierś wypiął, jakby czuł się już pierwszym w kraju „Gospodarzem” – Klepie go i pyta: „A czyj to koń?” – poklepał zad deresza i wyniosłym spojrzeniem, jakie zapamiętał z portretów Gierka, omiótł mikrą postać Kaźmierza. – A ja, jako wójt, mówię mu: „To gospodarz naszej gminy, której ja jestem wójtem…”
– Widział? – Pawlak zwrócił się do Kargula, biorąc go na świadka, jak to gminna władza bezlitośnie obnażyła swoje niskie pobudki. – Nadął się jak ta żaba na brusku!
– A nie mówił ja, że władza zawsze swego interesu pilnuje? – przyświadczył gorliwie Kargul.
– Jakbyście z władzą trzymali, to byście nie byli uznani za „nieprzyszłościowych” – Fogiel pokiwał im przed nosem paluchem, jak niegrzecznym dzieciom. – Ile to razy wam radziłem, żebyście się choć do ZSL-u zapisali! Wtedy by was nikt nie ruszył.
– Prędzej ja by krzyż z ołtarza ukradł, jak do partii zapisał sia!
– prychnął Pawlak jak kot, którego ktoś poi na siłę koniakiem.
– Nie musiałbyś sam się zapisywać – Kargul skuszony obietnicami wójta, przeszedł zdradziecko na jego stronę. – Wystarczyłoby, żeb'
Witia czy Pawełek do partii zapisawszy sia…
– Naród z partią, partia z narodem – skwapliwie przytaknął Fogiel.
Twarz Pawlaka przybrała taki wyraz, jakby w samo południe ujrzał diabła. Prasnął trzymanym w ręku zgrzebłem pod kopyta deresza, aż ogier poderwał się na tylne nogi.
– Ot, pierekiniec! Radzak się znalazł – napierał na Kargula piersią. – Ryby tobą karmić. Teraz taki z niego polityczny doradca, a jeszcze wczoraj to mojego kabana na stype po mnie zaciukać chciał?!
Pawlak trzymał obie ręce na biodrach, posuwając się bokiem jak w krakowiaku. Kargul cofał się tyłem, aż zaparł się o cembrowinę studni.
– Niedoczekanie twoje, ty hamanie! Nie pokosztujesz ty parsiuka na stypie po mnie! – przypomniał sobie teraz o wójcie i rzucił mu w twarz nieodwołalną decyzję: – A wójt niech zapomni o moim ogierku!
Sprzedam ja jego po tym, jak on mnie w ostatnią drogę powiezie!
– To już niedługo może być – mruknął Kargul, ale nie na tyle głośno, by mogło to dojść do uszu rozwścieczonego Kaźmierza.
Tej wymianie poglądów przysłuchiwał się zza bramy Zenobiusz Adamiec, człowiek z dyplomem mechanizatora rolnictwa, który od pierwszego spojrzenia zachwycił się w Ani Pawlakównej. W furtce ukazał się wójt Fogiel, i patrząc na stażystę, bezradnie rozłożył ręce…
„Nigdy bym nie wyszła za mąż za naukowca. Oni są całkiem bez serca i ubierają się jak do trumny. Albo byłam dla nich za modna, albo za mało modna. Z początku zaniemówili na widok mojego „afro” i myślałam, że jak mężczyźni patrzą na dziewczynę szeroko otwartymi oczami, to chyba nie chcą jej zrobić krzywdy. Ale kto ma stopień magistra czy docenta, to przestaje chyba być mężczyzną, tak przynajmniej twierdzi Irma, a ona ma różne doświadczenia. Ostatnio z tym uwodzicielem, który ją wykorzystał cieleśnie i na dodatek jeszcze oczyścił z wszystkiego jej nowe mieszkanie. Zostawił kartkę „Byłaś cudowna, nigdy cię nie zapomnę, ale ty zapomnij o mnie, alimentów nie płacę”.) Irma mu uległa, bo podawał się za asystenta i członka komisji egzaminacyjnej. Dała się uwieść – i tak samo nie zdała jak ja. A teraz jestem skończona! To już koniec! Na pewno nie podobała im się moja głowa „afro „, bo kogo może obchodzić, że nie umiałam rozróżnić map geomorfologicznych od sozologicznych i chydrologicznych (czy „chydro” pisze się przez „ch”, czy „h”.
Читать дальше