Witold Gombrowicz - Kosmos

Здесь есть возможность читать онлайн «Witold Gombrowicz - Kosmos» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Kosmos: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Kosmos»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Późne, dojrzałe dzieło wielkiego pisarza stanowi kwintesencję jego poglądów na życie i sztukę. Dowodem na uniwersalność i doniosłość przesłania powieści jest uhonorowanie jej międzynarodową nagrodą Prix Formentor, najwyższym europejskim wyróżnieniem po Literackiej Nagrodzie Nobla.

Kosmos — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Kosmos», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Jadłem torcik. Przestałem jeść, gardło mi się ścisnęło, z pełnymi ustami przyglądałem się… temu… temu… jak to nazwać? Zwrot do wewnątrz, okropność własna, własny brud, własne zbrodnie, zamknięcie w sobie, skazanie na siebie, och, wsobność! Swoje! I błyskawicznie: to musi doprowadzić do kota, kot tuż, tuż… i zaraz kot mi wylazł, doznałem kota. Doznałem kota pogrzebanego, kota zaduszonego – powieszonego między wróblem i patykiem, które tam były nieruchome i narastały swoim bytem, natężały się własnym bezruchem w miejscu pozostawionym, opuszczonym. Diabelska przekora! Im dalej, tym bliżej! Im bardziej błahe, niedorzeczne, tym natrętniejsze, potężniejsze! Cóż za pułapka, co za urządzenie piekielnie złośliwe! Co za potrzask!

Kot, kot uduszony – powieszony!

VIII

Ludwik powiedział ospale do Leny, że trzeba by się trochę zdrzemnąć. Słusznie. Drzemka należała się nam po jeździe od świtu. Wstawano, rozglądano się za kocami.

– Ti, ri, ri!

Melodyjka Leona. Ale głośniejsza, niż zwykle i wyzywająca.

Kulka zapytała, zdziwiona.

– A tobie, Leon, co?

Siedział sam przy stole, zawalonym naczyniami i resztkami bankietu, łysina i binokle błyszczały, na czole kropelki potu.

– Berg!

– Co?

– Berg!

– Jaki berg?

– Berg!

Ani śladu dobroduszności. Faun, Cezar, Bachus, Heliogabal, Atylla. Po czym Leon poczciwie uśmiechnął się zza binokli. – Niczewo, staruniu ty ma, to tak dwóch Żydasów rozmawia… taki szpas… Kiedy indziej opowiem…

Kończyło się, rozpadało… Stół opuszczony, chaotyczny, przenoszenie krzeseł, koce, łóżka w pustych pokoikach, ociężałość, wino, etc.

Około piątej, po drzemce, wyszedłem przed dom. Większość naszej kompanii jeszcze spała – nikogo. Łąka usiana świerkami, smrekami, głazami, słoneczna, gorąca, za mną dom nabrzmiały spaniem, muchami, przede mną ta łąka i dalej te góry, góry naokoło, tak górzyste i zarośnięte lasami, niemożliwie leśne w głuszy. Miejsce nie moje, po co mi ono, jeśli tu byłem, to mogłem być i gdzie indziej, wszystko jedno, wiedziałem, że za ścianą górską są inne, nieznane okolice, ale nie były mi bardziej obce, pomiędzy mną a krajobrazem ustalił się ten rodzaj obojętności, który może przetworzyć się w surowość i nawet w coś gorszego. W co? W uśpieniu odrębnym tych łąk, lasów, wznoszących się w głębi, nieznanych i niezaciekawiających, osobnych, istniała możliwość nagłego. uchwytu, skręcenia, zaduszenia i, ha, ha, powieszenia – ale możliwość ta była „poza”, „poza tym”. Stałem w cieniu, tuż przed domem, wśród drzew. Dłubałem w zębach korzonkiem trawy. Gorąco, ale powietrze rzeźwe.

Obejrzałem się. O pięć kroków ode mnie Lena. Stała. Gdy ją tak znienacka zobaczyłem, wydała mi się przede wszystkim mała – dziecinna – i rzuciła mi się w oczy jej bluzka zielonkawa, bez rękawów. Ale to był moment. Odwróciłem głowę, spojrzałem w inną stronę. – Ładnie. Prawda?

Powiedziała, bo musiała coś powiedzieć będąc o pięć kroków. Ciągle nie patrzyłem na nią, niepatrzenie mnie zabijało, czy przyszła do mnie – do mnie – czy ona chce zacząć ze mną – to mnie przerażało, nie patrzyłem i pojęcia nie miałem, co począć, nie było nic do zrobienia, stałem, nie patrzyłem.

– Co pan tak zaniemówił? Z zachwytu?

Och, tonik nieco lulusiowaty, od nich się nauczyła…

– Gdzie jest ta panorama pana Leona?

To ja powiedziałem żeby coś powiedzieć… Jej śmiech cichy, delikatny: – Skąd ja mogę wiedzieć! Znów milczenie, ale już niezbyt rażące, zważywszy, że wszystko działo się au ralenti , gorąco, wieczór nadchodzący, kamyk, żuczek, mucha, ziemia. Gdy już wyczerpywał mi się czas na odpowiedź, „niebawem się dowiemy” powiedziałem.

I ona odpowiedziała zaraz: – Tak, papa nas zaprowadzi po kolacji.

Znów nic nie mówiłem, patrzyłem na ziemię przede mną.

Ja i ziemia – a ona z boku. Było mi niewygodnie, byłem nawet znudzony, wolałbym żeby sobie poszła… Znów wypadało coś powiedzieć, ale zanim powiedziałem, zerknąłem ku niej ciut, ciut, i zobaczyłem w tym mignięciu ledwie, ledwie, że ona też na mnie nie patrzy, ze wzrokiem gdzie indziej, jak ja – i niepatrzenie wzajemne moje, i jej, zaleciało mi owym jakimś przykrym osłabieniem, wywodzącym się z oddalenia, nie byliśmy dość tutaj, ja i ona, ona i ja, byliśmy jak rzutowani skądś, stamtąd, chorzy, nie dość będący, jak we śnie owe zjawy niepatrzące, związane z czymś innym. Czy jednak jej usta wciąż były „względem” obrzydliwego umyku wargi, tam będącej, w kuchni, albo w pokoiku? Trzeba sprawdzić. Zerknąłem i nie dojrzałem dobrze ust, ale dojrzałem natychmiast, że tak, że w rzeczy samej, że usta są z tamtymi ustami, jak dwa miasta na mapie, dwie gwiazdy w konstelacji; i bardziej jeszcze teraz, na odległość.

– O której godzinie mamy wyruszyć?

– Chyba koło wpół do dwunastej. Nie wiem. Dlaczego ja jej to zrobiłem?

Tak skazić sobie… Po co mnie było wtedy, pierwszej nocy, na korytarzu… zaczynać… (Ba, postępki nasze są z początku płoche i kapryśne, jak konik polny, dopiero powolutku, w miarę powracania do nich, przybierają naturę konwulsyjną, chwytającą, jak kleszczami, nie popuszczającą – więc cóż można wiedzieć? – tam, wtedy, w nocy, na korytarzu kiedy po raz pierwszy połączyły mi się jej usta z ustami Katasi, och, kaprys, fantazja, drobiazg, przelotne takie skojarzenie! Dziś? Co można zrobić teraz, Boże wielki, co robić? Teraz, kiedy ja ją już miałem sobie zepsutą i to tak dalece, że podejść, złapać, napluć w usta – dlaczego ja ją sobie tak zepsułem? Było to gorsze, niż zgwałcić małą dziewczynkę i był to gwałt mnie wyrządzony, ja ją zgwałciłem „sobie”, to słowo ukazało mi się na tle księdza, zaleciało grzechem, domyśliłem się, że jestem w stanie kościelnego grzechu śmiertelnego, to zaś nasunęło mi kota i kot się pojawił).

Ziemia… grudki… dwie grudki w odległości kilku centymetrów… ilu?… dwa, trzy… Trzeba się przejść trochę… Trzeba przyznać, że powietrze… Inna grudka… ile centymetrów?

– Zdrzemnęłam się po obiedzie.

Powiedziała ustami, o których wiedziałem (i już nie mogłem nie wiedzieć) że są zepsute tamtymi ustami, miała te usta…

– Ja też się zdrzemnąłem.

To nie była ona. Ona była tam, w domu, w ogrodzie z małymi drzewkami ubielonymi, przywiązanymi do palików. Mnie też tu nie było. Ale, wskutek tego właśnie, byliśmy tutaj stokroć donioślejsi. Jakbyśmy byli symbolami nas samych. Ziemia… grudki… trawa… wiedziałem, że, wskutek oddalenia, trzeba się przejść, co ja tu stoję, że wskutek oddalenia, waga dzisiejszego tutaj staje się olbrzymia. I decydująca. I ta olbrzymiość, ta jej potęga, och, dajmy temu spokój, chodźmy już! Olbrzymiość, co to za ptaszek, olbrzymiość, słońce już się zniża, spacerek… Jeśli kota zadusiłem – powiesiłem, to i ją trzeba będzie zadusić – powiesić… Sobie.

W krzakach przy drodze, on, wróbel, wisi, i wisi też patyk we wnęce muru, wiszą, ale nieruchomość w tej nieruchomości przekracza wszystkie granice nieruchomości, jedną granicę, drugą granicę, trzecią granicę, przekracza czwartą, piątą, szósty kamyk, siódmy kamyk, trawki… już chłodniej… Obejrzałem się, jej już nie było, odeszła ze swoimi ustami rozpustnymi i gdzieś tam była z ustami. Odszedłem tj. odszedłem od miejsca, w którym byłem, i szedłem po łące, w słońcu, ale już mniej dokuczliwym – i w ciszy łona gór. Pochłonęły moją uwagę drobne przypadłości terenu, głównie kamyki w trawie, utrudniające chodzenie, jaka szkoda, że ona mi nie stawia oporu, ale, z drugiej strony, jak może stawiać opór ktoś komu mówienie służy tylko za pretekst dla głosu, ha, ha, ha, jak to ona „zeznawała” wtedy, po zabiciu kota, no, cóż, nie stawia oporu, nie będzie oporu. Jakie przykre było to spotkanie nasze, bokiem, bez patrzenia, jakby ślepe – coraz więcej kwiecia w trawie, niebieskiego i żółtego, kępy świerków, jodeł, grunt zniżał się i byłem dość daleko, niepojęta substancja inności i dalekości, w ciszy motyle fruwające, wietrzyk muskający, ziemia i trawa, lasy przemieniające się w szczyty, a pod drzewem łysina, binokle – Leon.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Kosmos»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Kosmos» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Kosmos»

Обсуждение, отзывы о книге «Kosmos» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x