Witold Gombrowicz - Kosmos
Здесь есть возможность читать онлайн «Witold Gombrowicz - Kosmos» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Kosmos
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Kosmos: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Kosmos»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Kosmos — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Kosmos», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
– Lula, ojej!
– Lulo, ja się boję… Ja się boję sama spać! Nagromadzenie, odmęt, zamęt… za dużo, za dużo, za dużo, tłok, ruch, spiętrzanie, wywalanie, pchanie, rozgardiasz generalny, wielkie mastodonty wypełniające, które w mgnieniu oka rozpadały się na tysiące szczegółów, zespołów, brył, awantur, w niezgrabnym chaosie, i nagle te szczegóły wszystkie znów skupiały się w przemożnym kształcie! Akurat, jak wtedy, w krzakach, jak przed murem, wobec sufitu, jak przed kupą śmieci z dyszlem, jak w pokoiku Katasi, jak wobec ścian, szaf, półek, firanek, gdzie przecież także formowały się kształty – tylko że tam drobiazgi, tu była burza rycząca materii. A ja takim już stałem się czytelnikiem martwej natury, że mimo woli badałem, szukałem i rozpatrywałem, jakby tu co było do odczytania i sięgałem po coraz nowe kombinacje, które furka nasza maleńka wytaczała, turkocząc, z łona górskiego. Ale nic, ale nic. Ptak ukazał się podniebny – najwyższy i nieruchomy – sęp, jastrząb, orzeł? Nie, nie był to wróbel, ale przez to samo, że nie był wróblem, był jednak nie – wróblem, a będąc nie – wróblem, był cokolwiek wróblem…
Boże! Jakżeż mnie uraczył widok tego ptaka jedynego, wzbitego ponad wszystko, naczelnego! Punkt najwyższy, punkt królujący. Czyżby? Tak bardzo więc byłem zmęczony nieładem, tam, w domu, tamtą mieszaniną, chaosem ust, wieszania, kot, czajnik, Ludwik, patyk, rynna, Leon, walenie, dobijanie, ręka, wbijanie, szpilka, Lena, dyszel, wzrok Fuksa itd. itd. etc. etc. etc. jak we mgle, jak w rogu obfitości, zamęt… A tu w lazurze ptak królujący – hosanna! – i jakim cudem ten punkcik daleki zapanował, jak wystrzał armatni, a odmęty, zamęty, legły mu u stóp? Spojrzałem na Lenę. Wpatrywała się w ptaka.
Który łukiem w bok się uchylił, pozostawiając nas znowu z rozjuszonym rejwachem gór, za którymi były inne góry, każda złożona z miejsc rozmaitych, obfitych w kamyczki – ileż kamyczków? – i tak to co było „za” najeżdżało na pierwsze szeregi armii napierającej, w ciszy dziwnej, poniekąd tłumaczącej się bezruchem wszechruchu, Lulo, ojej, patrz ten kamień! Lula, widzisz, zupełnie nos! Lulusio, patrz, a tam dziadek z fajką! Spójrz się na lewo, widzisz, kopie nogą w bucie z cholewami! Kogo kopie, gdzie kopie, komin! Nowy zakręt zagęszczający, balkon nadpływający, to znów trójkąt – i drzewo, które naraz przykuwa, gdzieś tam uczepione – jedno z wielu – przykuło, ale rozpuściło się, znikło. Ksiądz.
W sutannie. Siedział na drodze, na kamieniu. Ksiądz w sutannie, siedzący na kamieniu, w górach? Czajnik mi się przypomniał, bo ten ksiądz był jak czajnik, tam. Ta sutanna też była extra.
Stanęliśmy.
– Podwieziemy księdza?
Pucołowaty i młody, z nosem kaczym, twarz z chłopska okrągła wystawała z księżego kołnierzyka – spuścił wzrok. – Bóg zapłać – powiedział. Ale nie ruszył się. Włosy kleiły mu się od potu. Gdy Ludwik zapytał dokąd mamy go podwieźć, jakby nie dosłyszał, wsiadł na furkę mamrocząc podziękowanie.
Kłus, turkot, jazda.
– Chodziłem po górach… Trochę zboczyłem z drogi.
– Ksiądz zmęczony.
– A tak… Mieszkam w Zakopanem.
Sutannę miał u dołu zabrudzoną, buty strudzone, oczy jakieś czerwone – czy i noc spędził w górach? Tłumaczył powoli: wybrał się na wycieczkę, zmylił drogę… ale jakżeż w sutannie na wycieczkę? Zabłądzić w terenie przerżniętym doliną? Kiedy wyszedł na wycieczkę? No, właściwie, wczoraj po południu. Po południu na wycieczkę? Nie rozpytując zanadto daliśmy mu tego i owego z naszych prowiantów, jadł wstydliwie, potem już tylko siedział bezradny, a furka nim trzęsła, słońce prażyło, już nie było cienia, pić się chciało, ale nie chciało się wyciągać butelek, jazda tylko i jazda. Cienie głazów i skał wystających biły pionowo w sam dół po bokach i ozwał się szum kaskady. Jechaliśmy. Mnie jak dotąd niezbyt zaciekawiał fakt, przecież ciekawy, że od wieków pewien procent ludzi wyobcowany zostaje sutanną i przydzielony służbie boskiej – branża specjalistów od Boga, funkcjonariuszy niebieskich, urzędników duchowych. Tu wszakże, w górach, ten czarny gość domieszany do naszej jazdy, który nie mieścił się w górskim chaosie będąc extra… rozsadzający, przepełniający… prawie jak czajnik?
To mnie zniechęciło. Ciekawe, gdy ten orzeł, czy jastrząb, wystrzelił ponad wszystko, nabrałem animuszu – a to dlatego chyba (myślałem) że będąc ptakiem odnosił się do wróbla – ale i dlatego, może przede wszystkim dlatego, że zawisł łącząc w sobie wróbla z wieszaniem i pozwalając połączyć w idei wieszania kota powieszonego z wróblem powieszonym, tak, tak, (coraz wyraźniej to widziałem) nadawał on nawet tej idei wieszania cechę dominującą, zawisającą nad wszystkim, królewską… a jeśli zdołam (myślałem) odcyfrować ideę, odkryć główny wątek, pojąć czy choćby wyczuć do czego to prze, przynajmniej na tym jednym odcinku wróbla, patyka, kota, to już łatwiej mi przyjdzie dać sobie radę z ustami i z tym wszystkim, co wokół nich się kręci. Albowiem (próbowałem odczytać szaradę) nie ulega kwestii (i była to bolesna zagadka), że sekretem związku ustno – wargowego jestem ja sam, on we mnie się dokonał, ja, nie kto inny, stworzyłem ten związek – ale (uwaga!) ja wieszając kota włączyłem się (chyba? do pewnego stopnia?) w tamtą grupę wróbla i patyka, należałem więc do obu grup – czyż więc nie wynika z tego, że połączenie Leny i Kataśki z wróblem i z patykiem może się dokonać tylko poprzez mnie? – i czy rzeczywiście ja, wieszając kota, nie ustanowiłem pomostu łączącego wszystko… w jakim sensie? Och, nie było jasne, ale w każdym razie coś tu zaczynało się formować, rodził się embrion jakiejś całości i oto ptak olbrzymi zawisa nade mną – wiszący. Dobrze. Ale do diabła, po cóż ten ksiądz włazi w paradę, z zewnątrz, z innej beczki, niespodziewany, zbędny, idiotyczny?…
Jak czajnik tamten, tam! I moje rozdrażnienie nie było wcale mniejsze, niż tamto… które rzuciło mnie na kota… (tak, ja wcale nie byłem taki pewny, czy wtedy nie rzuciłem się na kota z powodu czajnika, nie mogąc znieść tej kropli przepełniającej czarę… i chyba, żeby dokonaniem byle czego zmusić rzeczywistość do wyłonienia siej tak właśnie jak ciskamy byle co w krzaki, gdzie coś niewyraźnego się rusza)… tak, tak, zaduszenie kota było rozwścieczoną odpowiedzią moją na prowokację, zawartą w bezsensie czajnika?…! Ale w takim razie ostrożnie, klecho, bo któż zaręczy, że i w ciebie czymś nie rzucę i nie zrobię z tobą czegoś… czegoś… Siedział nie domyślając się mojej złości, jechaliśmy, góry i góry, kłus koński, gorąco… Wpadł mi w oko pewien szczególik… ruszał palcami… Bezwiednie rozczapierzał grube palce obu rąk i splatał, ta praca palców, robaczkowa, w dole, między kolanami, była uparta i przykra.
Rozmowa.
– Państwo pierwszy raz w Kościeliskiej? Na co Lulusia głosem zawstydzonej pensjonarki: – Tak, proszę księdza, my w podróży poślubnej, pobraliśmy się w zeszłym miesiącu.
Luluś zaraz doskoczył z minką nie mniej wstydliwie rozkoszną: – Jesteśmy parką od niedawna!
Ksiądz chrząknął, stropiony. Więc Lulusia wciąż po pensjonarsku i jakby składała przełożonej donos na koleżankę: – Oni – wystawiła paluszek na Lenę i Ludwika – oni, proszę księdza, też!
– Niedawno uzyskali pozwolenie na…! – wykrzyknął Lulo.
Ludwik powiedział: – Hmmmrnm! głębokim basem, uśmieszek Leny, milczenie księdza, ach, Lulusiowie, jaki to tonik sobie wynaleźli na tego kapłana!… który wciąż gmerał nerwowo paluchami, było to biedne, nieporadne, chłopskie, i coś mi tak wyglądało, jakby miał jakąś sprawkę na sumieniu, co on zrobił tymi paluchami? I… i… ach… ach… te palce w dole ruszające się… i moje palce… i Leny… na obrusie. Widelec. Łyżka.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Kosmos»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Kosmos» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Kosmos» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.