Witold Gombrowicz - Kosmos

Здесь есть возможность читать онлайн «Witold Gombrowicz - Kosmos» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Kosmos: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Kosmos»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Późne, dojrzałe dzieło wielkiego pisarza stanowi kwintesencję jego poglądów na życie i sztukę. Dowodem na uniwersalność i doniosłość przesłania powieści jest uhonorowanie jej międzynarodową nagrodą Prix Formentor, najwyższym europejskim wyróżnieniem po Literackiej Nagrodzie Nobla.

Kosmos — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Kosmos», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Ręka Leny. Na obrusie, jak zawsze, obok talerza i tuż przy widelcu, w świetle lampy oświetlającym – widziałem ją, jak niedawno widziałem wróbla, leżała tu, na stole, jak tam na gałęzi on wisiał… ona tu, on tam… i próbowałem z wielkim trudem, jakby od tego dużo zależało, próbowałem dobrze uprzytomnić sobie, że gdy ona tutaj jest, on tam jest… jest, jak patyk i jak kot… jest w swoim gąszczu, w wieczorze już nocnym po drugiej stronie drogi, w krzakach, gdy ona, ręka, tu, na obrusie, pod lampą… robiłem to, być może, tytułem eksperymentu, przez ciekawość nawet, ale ze wszystkich sił, naprawdę w pocie czoła, ciężko pracowałem, cóż jednak, on tam, ona tu, i natężania się moje, wysilenia, nie mogły wyjść poza to, było to ubogie, nie, nie chciało się złączyć – i ręka leżała spokojnie na białym obrusie. Na nic. Na nic. Och, och,

ręka ujmuje widelec, ujmuje – nie ujmuje – zbliża palce, nakrywa palcami widelec… Moja ręka, obok mego widelca, przysuwa się bliżej, ujmuje – nie ujmuje – raczej nakrywa go palcami. Przeżywałem po cichu ekstazę tego porozumienia, choć fałszywego, choć jednostronnego, przeze mnie przyrządzanego… Ale, tuż obok była łyżka, o pół centymetra od mojej ręki i, akurat tak samo, o pół centymetra od jej ręki znajdowała się łyżka – czy oprzeć się bokiem dłoni o łyżkę? Mogę to zrobić nie zwracając niczyjej uwagi, dystans jest maleńki. Robię – już osunęła się moja ręka i dotyka łyżki – i widzę, że jej ręka też się osunęła i też dotyka tamtej łyżki.

W czasie rozbrzmiewającym, jak gong, wypełnionym po brzegi, kaskada, wir, szarańcza, chmura, droga mleczna, pył, dźwięki, zdarzenia, to to, to tamto, etc. etc. etc… Taki drobiazg na granicy samej przypadku i nieprzypadku, co można wiedzieć, może tak, a może siak, osunęła się jej ręka, a może umyślnie, a może na pól umyślnie, na pół bezmyślnie, fifty, fifty . Kulka zdejmuje pokrywkę, Fuks wyciąga sobie mankiet…

Następnego rana wczesnym rankiem wyruszyliśmy na wycieczkę w góry.

Był to pomysł Leona, nienowy, od dawna już ględził, że ja wam zadam coś nowego, podpuszczę wam w górach ojczystych dziwną słodycz, wyfurczę istny smakołyk łyku – sieńkowaty, co tam Turnie, Kościeliska, Morskie Oko, łapcie za przeproszeniem stareńkowate, pocztówkowate, chy, chy, wylizane, wymiętoszone, turystyka ze starej pończochy guano – wata, ja wam wysupłam z górskiej panoramy gędźbę nad gędźbami, garść, mówię, widoków first klas prima że dusza kic na całe życie skarb i sen, cudum cudowatum, w cudenkowatości swojej jedynum marzennie marzonum urokowatum. Zapytacie, skąd? Odpowiem, żem przypadkowo zabłądził, ile lat temu?… dwadzieścia siedem… w lipcu, jak dziś pamiętam, zabłądziłem w Kościeliskiej i zalazłem – znalazłem taką ci panoramę kotlinowatą w bok, ze cztery kilometry, furką można i tam jest nawet schronisko, ale opuszczone, bank kupił, owszem, informowałem się, mają reformy przeprowadzać, powiadam, kto tego nie widział!… Zjawiskowość, rzekłbym, w połączeniu z girlandą natury, marzycielskość trawusi, kwiatusi, drzewusi i jakieś zestrumienienie z poezją szemrze wraz z wygórzeniem się rozgórskim i rozdołowatym w duchu ciemnej zieleni ale z wyniosłością wzniosłą i jedyną, oj, dana, Boże, tutti frutti, palusium lizusium! Można by na dzień, dwa, się wybrać furkami, z pościelą i frykasem podróżnym, słowo honorowe, na całe życie, na całe życie, kto raz oczy tym rozmarzył, ha, ha, ha! Ja dotąd tym żyję, przysiągłem sobie, jeszcze raz przed śmiercią, Boże, Boże, lata mijają, przysięgi dotrzymam!… Dopiero jednak po kocie perspektywa takiego przewietrzenia się, rozrywki, zmiany, stała się o tyle kusząca, o ile w domu stawało się nam duszno… i Kulka po rozmaitych „myślałeś aż wymyśliłeś” i „nie gadaj, Leon, nie gadaj” zaczęła życzliwiej odnosić się do tego pomysłu, zwłaszcza gdy Leon zauważył, że byłaby to dogodna forma towarzyskiego rewanżu wobec dwóch przyjaciółek Leny, przebywających w Zakopanem. W końcu tedy naleganiom Leona, żeby „wynurzyć się knurem z nory”, odpowiedziały działania Kulki, kulinarne i inne, iżby ów towarzyski rewanż wypadł jak się patrzy.

Tak więc, podczas gdy układ patyk – wróbel – kot – usta – ręka itd. itd. (ze wszystkimi odnogami, rozgałęzieniami, mackami), gdy, mówię, ten układ trwał, świeży nurt, zdrowszy, zawitał, wszyscy chętnie zgodzili się, Kulka w przystępie dobrego humoru ostrzegała mnie i Fuksa, że „będzie słodko”, gdyż obie te przyjaciółki Leny były świeżo po ślubie, w wycieczce wezmą więc udział aż trzy parki „w miodowym stanie” i to będzie przyjemna towarzyska rozrywka, o ileż bardziej oryginalna niż zwykłe wycieczki do miejsc już „zbanalizowanych”. Naturalnie i to działo się względem kota. Kot był spiritus movens , gdyby nie kot nikt by się nie kwapił do tej wycieczki… ale w każdym razie to zarazem nas odrywało od kota… przynosiło ulgę… w ostatnich dniach zapanowała jakaś nieruchawość, nic nie chciało się dziać, kolacje, jedna za drugą, jak conocny księżyc, bez zmian, a konstelacje, zespoły, figury, uległy pewnemu zużyciu, bladły… zaczynałem się obawiać, że to Lak już zaślimaczy się na zawsze, niczym chroniczna choroba, chroniczne jakieś powikłanie… Więc lepiej żeby co zaszło, choćby ta wycieczka. I jednocześnie dziwił mnie nieco ferwor Leona, który ciągle wracał do owego dnia sprzed dwudziestu siedmiu laty, kiedy to zabłądził i odkrył tak wspaniały widok (wal, bij, męcz, nie skleję, miałem wtedy koszulinę, uważasz pan, kawkowatej maści, tę samą co na fotce, ale jakie porteliansy?… Bozia, ta wiesz, ja nie wiem, przepadupcium, zapadupcium, tam coś tak jakoś tego gdzieś i nogi, nogi myłem, gdzie myłem, w czym myłem, Bozia, Bozia, niby coś tam mi wraca, nie wraca, Jezusiek, Maryśka, bidna moja łepete, myślę i myślę…) to więc mnie dziwiło, a także wydawała mi się coraz bardziej znamienna ta zbieżność, że on i ja tonęliśmy, każdy w swoim, na swój sposób, on w przeszłości, ja w tych tam drobiażdżkach.

Nie mówiąc już, że znowu rosły moje podejrzenia, czy to nie on, czy nie on palce maczał… we wróblu… w patyku… Ileż razy już powiedziałem sobie, że nonsens! A przecież było w nim coś, tak, coś w nim było, jego twarz łysa i kulista z binoklami krzywiła się boleśnie, ale i łakomie, łakomstwo było oczywiste i było to łakomstwo chytre… wtem zrywa się od stołu i zaraz wraca z zasuszonym badylem: – To oto stamtusium! Do dziś przechowusium! Stamtąd, z miejsca tego cudowniukowategomusium, tylko że diabli wiedzą… z łąki zerwałem?… czy z drogi?…

Stoi z badylem w ręce, łysogłowy, mnie zaś się roi: – Badyl… badyl… patyk?… i nic.

Tak przeszły dwa, trzy dni. Wreszcie, gdy o siódmej rano ładowaliśmy się na furki, mogłoby się zdawać iż rzeczywiście bierzemy rozbrat: przed nami dom, ale już w stadium porzucenia, naznaczony piętnem rychłej samotności, pozostający pod opieką Katasi, której wydano instrukcje tyczące rozmaitych ostrożności, żeby na wszystko baczyła, drzwi nie zostawiała otworem – w razie czego niech Katasia do sąsiadów zastuka – te jednak dyspozycje dotyczyły już czegoś, co za chwilę miało pozostać poza nami, w tyk, tak się stało. Ruszyły szkapy w brzasku obojętnym, po drodze piaszczystej, dum zniknął, para srokatych kobył kłusowała, góral przed nami, furka trzęsła i skrzypiała, na wymoszczonych siedzeniach Ludwik, Lena i ja (Leonowie z Fuksem jechali pierwszą furką) z oczami nie wyspanymi… po zniknięciu domu pozostał już tylko sam ruch, podskakiwanie na wybojach, senne hałasy jazdy, oraz przesuwanie się rzeczy… ale wycieczka jeszcze się nie rozpoczęła, mieliśmy naprzód zajechać do pensjonatu żeby zabrać jedno z młodych małżeństw. Trzęsienie. Zajeżdżamy, młoda para z pakuneczkami rozmaitymi włazi na furkę, śmiechy, całusy z Leną nie dość rozbudzone, rozmowa, ale niemrawa, nikłe wszystko…

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Kosmos»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Kosmos» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Kosmos»

Обсуждение, отзывы о книге «Kosmos» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x