Witold Gombrowicz - Kosmos
Здесь есть возможность читать онлайн «Witold Gombrowicz - Kosmos» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Kosmos
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Kosmos: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Kosmos»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Kosmos — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Kosmos», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Tutti frutti ! A to drań!
– Pan jest onanista.
– Proszę? Przepraszam? Jak mam rozumieć?
– Swój do swego po swoje!
– Co znaczy?
Przysunąłem twarz do jego twarzy i powiedziałem:
– Berg!
Poskutkowało. Naprzód zachybotał zdziwiony, że to słowo z zewnątrz mu przychodzi. Zdziwił się, a nawet spojrzawszy na mnie z irytacją, odburknął:
– Co pan tam wie?
Ale zaraz zatrząsł się od śmiechu wewnętrznego, zdawało się, że spuchł od tego śmiechu: – Ha, ha, ha, owszem racja, bergowanie bergiem podwójne i potrójne, specyfikalnym systemem pocichumberg i dyskretumberg o każdej porze dnia i nocy, a najchętniej przy stole jadalno – familijnym, podbembergowywanie sobie pod okiem żonusium i córkusium! Berg! Berg!
Pan dobrodziej ma oko! Jednakowoż, proszę ja pana szanownego…
Spoważniał, zamyślił się, wtem jakby sobie coś przypomniał, sięgnął do kieszeni i pokazał mi na dłoni: cukier w papierku – dwa czy trzy landrynki – kolec ułamany od widelca – dwie nieprzyzwoite fotki – zapalniczkę.
Drobiazgi!… Drobiazgi, jak tamte grudki, strzałki, patyki, wróble! W jednej chwili nabrałem pewności, że to on!
– Co to?
– To? Łakociumbergi i karalumbergi w instancji Trybunału Najwyższego. Karalumbergi Wydziału Karnego Okręgowego i łakociumbergi Wydziału Delikatesów – Karesów. Kara i nagroda.
– Kogo pan tak karze i nagradza?
– Kogo?
Siedział sztywno z ręką wyciągniętą i patrzył „sobie” na rękę – jak ksiądz, który „sobie” gmerał palcami, jak Jadeczka, która „sobie” kochała… i… i… i jak ja, który „sobie” skaziłem… Obawa, że się okaże wariatem, znikła, mnie raczej zdawało się teraz, że obaj nad czymś pracujemy – i ciężko. Tak, ciężka praca, praca na dystans, otarłem „sobie” suche zresztą czoło.
Gorąco, ale nie takie znów dotkliwe…
Poślinił palec i mazał nim pracowicie po ręce, a potem z namysłem przyjrzał się paznokciowi.
– Pan sobie rzepkę skrobie – zauważyłem.
Ucieszył się rozgłośnie i jakby na wszystkie strony, i prawie zatańczył siedząc: – Aj, tak, aj tak, słowo honoru, ja sobie rzepkę skrobię!
– To pan tego wróbla powiesił?
– Co? Kogo? Wróbla? Nie. Gdzie tam!
– To kto?
– A skąd ja mogę wiedzieć?
Rozmowa urwała się, nie wiedziałem, czy ją podsycić, tu, w krajobrazie zastygłym. Zacząłem zdrapywać ze spodni przyschniętą ziemię. Siedzieliśmy na tym pniu jak dwóch rajców, tylko że nie wiadomo było co mamy do rajcowania.
Znów powiedziałem mu: – Berg…, ale ciszej, ale spokojniej, i nie omyliły mnie przeczucia, spojrzał na mnie z uznaniem, strzepnął, mruknął:
– Bergum, bergum, z pana, widzę, bembergowiec! Zapytał rzeczowo:
– Pan bemberguje?
I roześmiał się: – Panuś kochanieńki mój! Azali kochaś mój wie, dlaczego ja jego do bemberga przypuściłem? Pan kochanieńki co sobie duma łebkiem swoim? Że Leoś Wojtysowy taki znów głuptas, żeby ot tak byle kogo do bergum-berg-bergum dopuszczać? Wolne żarty! Pana przypuściłem, bo…
– Bo co?
– Jaki pan ciekawski! Ale, owszem, powiem.
Złapał mnie z lekka za ucho – i dmuchnął mi w ucho. – A powiem! Dlaczego bym nie miał powiedzieć? Bo pan sobie córę moją, Wojtysównę z Wojtysa zrodzoną Helenę – Lenę berg berg bemberguje sobie w berg! Bergiem. Po cichu. Myśli pan, że oczu nie mam? Wisus!
– Co?
– Łobuz!
– Co pan chce?
– Ścichapęk! Panoczek sobie córę moją berg! Tajnusiumbergiem, lubusiumbergiem i chciałoby się panu kochasiowi wbembergować się jej pod spódniczkę w sam mariaż jako kachasiumberg numer jeden! Ti-ri-ri! Ti-ri-ri!
Kora na drzewie, sęki, żyłki, a wiec wiedział, domyślał się w każdym razie… już więc ten sekret mój nie był sekretem… ale co wiedział? Jak z nim mówić? Normalnie, czy też… prywatnie?
– Berg – powiedziałem.
Spojrzał na mnie z uznaniem. Chmara białych motylków, rodzaj kłębiącej się kuli, przeleciała nad łąką, zniknęła za modrzewiami strumienia (tam był strumień).
– Pan zabergował? Ha, pan nie w ciemię bity! Ja też berguję. Razem będziemy sobie bembergować! Z gwarancją, ha, że obywatel buzię na kłódkę, nikomu ani mrumru, bo jakby panoczek mrumrumnął na ten przykład żonasowi memu ukochanemu, kultymflorze mojej, to won, won z domu, na zbity łeb, za zakusy na loże małżeńskie ukochanej córki mojej! Zrozumiano. Dlatego to, uznając że z pana człowiek godny zaufania, postanawia się Dekretem b… b… numer 12. 137 przypuszczenie do bergbembergowego dzisiejszego świętowania mego najściślej tajnego, do berguroczystości mojej z kwiatem i z perfumą. Innymi słowy: pan dobrodziejaszek myśli, że ja was tu dla podziwiania widoków staszczyłem?
– A dlaczego?
– Dla świętowania.
– Czego?
– Rocznicy.
– Czego?
Spojrzał na mnie i rzekł pobożnie, z dziwną jakąś troskliwością: – Czego? Największej frajdy życia mego. Lat temu dwadzieścia siedem.
Znów spojrzał na mnie i był to wzrok mistyczny świętego, czy nawet męczennika. Dodał.
– Z kuchtą.
– Z jaką kuchtą.
– Z tą co tu wtedy była. Panie! Raz w życiu mi się udało, ale dobrze! Ja tę frajdę moją jak przenajświętszy sakrament w sobie noszę. Raz w życiu!
Ucichł, podczas gdy ja rozpatrywałem góry okrążające, góry i góry, skały i skały, las i las, drzewa i drzewa. Poślinił sobie palec, pomazał nim rękę, przyjrzał się. Zaczął z wolna, zwyczajnie, pracowicie: – Bo to, trzeba panu wiedzieć, ja młodość taką sobie miałem. Myśmy w małym miasteczku, w Sokołowie mieszkali, mój ojciec był kierownikiem spółdzielni, pan wie, trzeba ostrożnie, ludzie zaraz o wszystkich wiedzą, pan wie, w małym miasteczku żyje się, jak za szybą szklaną, każdy krok, ruch, każde spojrzenie, wszystko jak na tapecie, Boże święty, i ja się tak na widoku uchowałem, a do tego, przyznam, nigdy zbyt wielką śmiałością się nie odznaczałem, ha, cóż, nieśmiały, cichy… bo ja wiem… coś tam naturalnie sobie uszczknąłem, jak się okazja nadarzyła, człowiek sobie radził, jak mógł, ale nie powiem. Mało co. Wciąż na widoku. A potem, wie pan, cóż, jak tylko do banku wstąpiłem, ożeniłem się i, bo ja wiem, trochę tam, owszem, ale znów nie za bardzo, tak sobie, myśmy też przeważnie w miasteczkach mieszkali, jak za szybą szklaną, wszystko widać, a nawet, powiem, więcej jeszcze było przyglądania, bo w małżeństwie, wie pan, jedno drugiemu się przygląda od rana do wieczora, od wieczora do rana, i pan może sobie wyobrazić jak to mi było pod okiem przenikliwym żony mojej i potem dziecka mojego, ha, cóż, w banku też się przyglądają, ja taką przyjemność w czasie urzędowania sobie wymyśliłem, że paznokciem jedną rysę na biurku pogłębiałem, no cóż, przychodzi szef sekcji, co pan paznokciem wyrabia, ano, trudno, ale w każdym razie i w konsekwencji ja, pan rozumie, musiałem coraz bardziej do drobnych przyjemności się uciekać, takich na boczku, prawie niewidocznych, kiedyś, panie, myśmy w Drohobyczu mieszkali, przyjechała jedna aktorka na gościnne występy, nadzwyczaj luksusowa, wprost lwica, i ja przypadkowo jej rączki dotknąłem w omnibusie, to, panie, szał, obłęd, ekscytacja dzika, żeby jeszcze raz, ale cóż mowy nie ma, nie da się, aż w końcu, w tej goryczy mojej, ja po rozum do głowy, myślę sobie, co ty będziesz cudzej ręki szukał, przecie sam masz dwie i, czy pan uwierzy, przy pewnym treningu można tak się wyspecjalizować, że jedna ręka drugą rękę maca, pod stołem, na przykład, nikt nie widzi, a choćby i zobaczył, to co, można się dotykać i nie tylko rękami, także udami na przykład, albo palcem ucha, bo, jak się okazuje, wie pan, rozkosz to kwestia intencji, jak pan się uprze to i na własnym ciele może pan używać, nie powiem dużo, ale zawsze lepszy rydz, niż nic, naturalnie chętniej bym odaliskę – huryskę jaką… ale jak nie ma…
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Kosmos»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Kosmos» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Kosmos» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.