„Oto moja matka i moi bracia. Bo kto pełni wolę Ojca mojego, który jest w niebie, ten mi jest bratem, siostrą i matką” [57].
Gdyby Zbawiciel chciał, aby czczono jego matkę, na pewno powiedziałby na ten temat choćby jedno słowo, ale nigdy tego nie uczynił. W innym miejscu zaznaczył natomiast:
„Ja jestem drogą i prawdą i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze mnie” [58].
Gdzie tu miejsce na „lepsze pośrednictwo Maryi?” Dziewica z Nazaretu, poza tym iż była fizyczną matką Zbawiciela – Chrystusa, nie ma żadnego udziału w Zbawieniu ludzkości, Odkupieniu świata od grzechów, zniszczeniu szatana, a tym bardziej w dziele Stworzenia. Te wszystkie tytuły i zasługi są dla niej samej największą obrazą, gdyż ona zawsze pozostawała w cieniu i wskazując na Jezusa mówiła: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie” [59].
Prawda jest taka, że kościelni apologeci – chcąc przyciągnąć jak najwięcej ludzi do świątyń – po raz kolejny zagrali na ludzkiej psychice i uczuciach. Jakże łatwo jest wmówić ludziom, że Maryja ma najlepsze „chody” u Boga, jako Jego Matka i…Żona. Ludzie mieli Ojca; dlaczego mają być półsierotami – dajmy im Matkę! Dalej już samo równouprawnienie domagało się, aby Matka była równa Ojcu. Dla religijności i pobożności ludowej nie ma nic lepszego, jak kult Królowej – Matki; nie ma to jednak nic wspólnego z Prawdą Objawioną. Oby Maryja wybaczyła mariologom!!!
Kościół Katolicki mieni się być „Stróżem Bożego Objawienia”, w tym przede wszystkim Bożych Przykazań. Kiepski to „stróż”, który okrada swojego pana. Tak, to prawda – papieże i sobory ukradły Drugie Przykazanie, spośród tych, które Pan Bóg przekazał Mojżeszowi na górze Synaj. Brzmi ono następująco:
„Nie będziesz czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu tego, co jest na niebie wysoko, ani tego, co jest na ziemi nisko, ani tego, co jest w wodach pod ziemią! Nie będziesz oddawał im pokłonu i nie będziesz im służył, ponieważ Ja Pan, twój Bóg, jestem Bogiem zazdrosnym…” [60]
W żadnym katolickim katechizmie, ani innym dokumencie, nie znajdziecie tego Przykazania, jednoznacznie zakazującego kultu i oddawania czci: obrazom, figurom, rzeźbom oraz wszelkim podobiznom Boga, nie mówiąc już o świętych – chociażby byli nimi rzeczywiście. Cześć oddawana komukolwiek i czemukolwiek poza Bogiem – który jest Duchem – jest zakazana! [61]Chociaż natura ludzka domaga się jakiegoś wyobrażenia wizualnego o przedmiocie kultu, jednak należy wyraźnie odróżnić uwielbienie samego Boga od uwielbienia dla przedmiotu, który ma Go uosabiać. My obserwujemy raczej to drugie
– kult przedmiotów: koronacje, poświęcenia, procesje, całowanie domniemanych relikwii, peregrynacje obrazów itp. Zauważmy, że istota kultu sprowadza się do samego przedmiotu – do „dzieła rąk ludzkich”. Nie koronuje się np. „Matki Boskiej w obrazie jasnogórskim”, ale sam „obraz Matki Boskiej Jasnogórskiej”. Przedmiotem czci jest konkretna figura, płaskorzeźba czy nawet więcej – np. źródełko „cudownej” wody, kora z drzewa „przy którym objawiła się Maryja”, kamień na którym stała itp. To są już jawne przejaskrawienia i przegięcia, zręcznie podsuwane wiernym laikom. Podsyca się w ten sposób ich uczucia religijne, działa na wyobraźnię, powoduje wzruszenie. Jednym słowem – uatrakcyjnia się sztucznie praktyki religijne, aby tym skuteczniej przyciągnąć ludzi do miejsc kultu, gdzie można już kupczyć do woli zbawieniem – zbierając „brzęczące żniwo”.
Jednak prawdziwej wiary nie można budować na takich podstawach. Jeszcze raz Kościół w swojej pysze wystąpił przeciwko Bogu. Nie zawahał się uderzyć w sam fundament naszej wiary – usuwając Drugie Przykazanie, a ostatnie rozbijając na dwie części, aby pozostało dziesięć. Wyraźny, jednoznaczny zakaz Boży nie ma żadnego znaczenia dla ludzi, którzy stawiają siebie ponad Najwyższym Prawodawcą. Sobory: Nicejski II (787 r.), Konstancjański (1419 r.) i Trydencki (1563 r.) – na przekór Panu Bogu – nazywają heretykami i wyklinają tych, którzy „podważają kult: świętych, obrazów, figur i relikwii”. Nie dziwię się wcale prostym ludziom i „niedzielnym katolikom”, ale każdy – kto choć pobieżnie studiował praktyki oraz wierzenia religii przedchrześcijańskich – wie doskonale, iż uprawianie kultu o podobnym charakterze stanowi o istocie pogaństwa.
Jednym z podstawowych pytań w każdej religii jest pytanie
– problem: Jak osiągnąć życie wieczne? Święta Matka Kościół od dawien dawna błędnie naucza, że zbawienie trzeba sobie wysłużyć, wypracować poprzez praktykowanie tzw. dobrych uczynków: „wynagradzających” i „nadliczbowych”. Pierwszy rodzaj czynności, traktowanych tutaj jak waluta przetargowa, ma nas wykupić od własnych win – wynagrodzić je. Drugie to te, które wykraczają poza statystykę i konto grzesznika. Do zbawienia wystarczy mieć konto zerowe tak, aby zrównoważyć bilans win i zasług. Jeśli ktoś, np. zakonnicy w klasztorach, wypracowali dużo uczynków nadliczbowych (ponad plan) – mogą je ofiarować, „przekazać” (aktem woli) Kościołowi
– na ręce papieża, który tworzy z nich wszystkich „depozyt” i przekazuje w formie odpustów „zupełnych” lub „niezupełnych” lokalnym kościołom albo przypisuje do określonych zasług, np. w zamian za udział w szeregu nabożeństw, odmówienie odpowiednich modlitw w intencji „ojca świętego” itp.
To całe kupczenie dobrocią pozostaje w jawnej sprzeczności z duchem Pisma Świętego, według którego zbawienie jest osiągalne i wysłużone przez śmierć Chrystusa na krzyżu [62]. Każdy inny pogląd deprecjonuje tę doskonałą Ofiarę. Kościół w tej kwestii przejął podejście ściśle faryzejskie, które najlepiej obrazuje przypowieść z Ewangelii Świętego Łukasza [63]– faryzeusz w swojej modlitwie przypomina Bogu o swoich dobrych uczynkach, ale Bóg go nie usprawiedliwia.
My wszyscy jesteśmy już zbawieni z Łaski samego Boga, przez wiarę w Jezusa Chrystusa. Dobre uczynki, aczkolwiek posiadają wielką wartość – ani nie usprawiedliwiają nas, ani też Bogu niczego nie dodają, gdyż On jest Dobrem Doskonałym. Osobiste zasługi, uczynki miłosierdzia, żarliwa modlitwa – to jedynie naturalne następstwo, konsekwencja naszej wiary [64].
Skoro mowa o modlitwie – której Kościół poświęca tak wiele miejsca i uwagi – zobaczmy w jaki sposób ona w nim funkcjonuje. Niezaprzeczalną wartością jaką niesie ze sobą każdy kościół czy religia – jest wspólnotowość, a co za tym idzie, wspólna modlitwa. Jej wielkie znaczenie podkreślił Nauczyciel słowami:
„Jeśli dwaj z was na ziemi zgodnie o coś prosić będą, to wszystkiego użyczy im mój Ojciec, który jest w niebie. Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich” [65].
Gremialne zwracanie się do Boga jest podstawą kultu starotestamentowego. Łączyło się to jednak wówczas ze szczególnym uprzywilejowaniem Narodu Wybranego.
W Nowym Testamencie Jezus co najmniej na równi ze wspólnotową, stawia modlitwę prywatną – w zaciszu swojej izdebki, za zamkniętymi drzwiami – „w ukryciu”. Nie chodzi tu o to, która z form modlitwy jest więcej warta. Najważniejsze, żeby nie było w niej cienia obłudy, pozoranctwa, manifestacji po to… „żeby się ludziom pokazać” [66]. Jeśli w twojej modlitwie wspólnotowej, w kościele, komukolwiek – tobie samemu lub np. kapłanowi, który modli się w twoim imieniu – chodzi o cokolwiek innego niż kontakt z Bogiem, np. o politykę lub zrobienie na kimś dobrego wrażenia, lepiej abyś modlił się w zaciszu swojego domu! Wszelkie manifestowanie swojej pobożności, o ile nie skupia się wyłącznie na Wszechmogącym, przynosi odwrotne skutki i jest bezcelowe w oczach Boga.
Читать дальше