Wojciech Cejrowski - Gringo Wśród Dzikich Plemion

Здесь есть возможность читать онлайн «Wojciech Cejrowski - Gringo Wśród Dzikich Plemion» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Gringo Wśród Dzikich Plemion: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Gringo Wśród Dzikich Plemion»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

,,Gringo… to książka podróżnicza pełna przygód i zaskakujących zwrotów akcji. Autor – Wojciech Cejrowski, znany z niezwykłego poczucia humoru -po raz kolejny wprowadza nas w odległy, tajemniczy i całkowicie obcy współczesnemu europejczykowi świat indiańskich wierzeń i obyczajów. Na szczególną uwagę zasługują zamieszczone w książce zdjęcia ukazujące najbardziej egzotyczne zakątki świata i barwne wizerunki ich dzikich mieszkańców. Lektura tej ksiażki całkowicie pochłania czytelnika przenosząc go w ginący klimat pierwotnych kultur i plemiennych obyczajów.

Gringo Wśród Dzikich Plemion — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Gringo Wśród Dzikich Plemion», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Maleńki złocisty sum, który na co dzień żeruje w skrzelach większych ryb. Wpływa tam, zahacza się specjalnym kolcem i powoli wyjada krwiste mięso.

Niestety canero żywi się nie tylko rybami. Mogą być ssaki – na przykład tapir pokonujący rzekę wpław, Tapiry wprawdzie nie mają skrzeli, ale można w ich ciele znaleźć kilka małych ciasnych otworów wyłożonych dobrze ukrwioną śluzówką, przez które łatwo się wedrzeć do środka. Wedrzeć, by pożreć. Od wewnątrz. Tapir może się miotać w bolesnym szale ile tylko chce – i tak nie strząśnie krwiożerczej rybki. Nie da się jej nijak pozbyć.

Instynkt i węch każą canero wpływać także we wszystkie otwory ludzkiego ciała. Do wyboru jest więc kąpiel w wodzie po kostki albo bardzo obcisłe kąpielówki, ale to już bez gwarancji, że canero się nie przegryzie.

Usunąć tę rybkę można jedynie operacyjnie, oczywiście pod warunkiem, że w pobliżu jest jakiś szpital oraz chirurg wyspecjalizowany w narządach wstydliwych. Niestety, nawet po udanej operacji niewielu mężczyzn ma szansę na ojcostwo.

MORAŁ:

Tak to jest w dżungli. Mniej więcej, bo przecież nie opowiedziałem Warn wszystkiego. Zaledwie zarysowałem po wierzchu. Wskazałem palcem kilka najbardziej oczywistych miejsc, w których czyha sobie niebezpieczeństwo. A teraz – być może – chcecie zapytać, po co w ogóle tam jeżdżę? Dlaczego ktokolwiek – nieprzymuszony – mógłby chcieć spędzić tam choćby chwilę? To proste – jadę po przygody. Takie, których nie odda żadna książka, ani najlepszy nawet film w telewizji. Jest jeszcze jeden powód. Zadziwiający nawet dla mnie samego: Powoli… baaardzo powoli… ale nieuchronnie… dżungla staje się moim domem.

GŁÓD

W moim starym domu – Polsce – widuję chleb porzucony na bruku. Może dlatego, że ludzie tam nie wiedzą już, co to głód? Zapomnieli albo nigdy nie doświadczyli.

W dżungli – moim nowym domu – głód jest dla wszystkich codziennością. Kiedy Indianie mówią chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj, nie myślą o posiłku do syta, nawet nie o całym bochen ku – oni ten chleb przeliczają na pojedyncze cienkie kromki. Na ułomki. Oraz na kilka ostatnich okruszków, które trzeba starannie zgarnąć, zlepić w kulkę i zjeść dziękując Bogu, że tego dnia było co włożyć do ust.

Posłuchajcie…

Płyniemy w górę tropikalnej rzeki – szerokiej, pozbawionej fal i bystrzyn, ale bardzo silnej. Ośmiometrowa piroga wydłubana w pniu mahoniowca, a przy wiosłach ja i moi przewodnicy.

Głodujemy.

Do jedzenia została nam tylko farińa 61– suche krupy z utartego manioku wyprażone nad ogniem. Jest tego wprawdzie cały worek, ale my potrzebujemy energii, podczas gdy maniok odżywia mniej więcej tak, jak źródlana woda albo górskie powietrze.

[Przypis: Farińa – indiański chleb powszedni w formie suchych krup, czyli… w granulacie. Jest jeszcze Wersja niegranulowana – przypominająca placki – nazywa się co wtedy cassava. Surowiec wyjściowy jest w obu przypadkach identyczny – maniok i nic więcej – tylko forma podania inna. Jeżeli w trakcie prażenia wilgotny utarty maniok się stale miesza – powstaje farińa, jeżeli zaś uklepie się z niego placki, wychodzi cassava. Smakowo jedno od drugiego różni się tak jak bułka od bulki tartej. W podróż łatwiej zabrać worek granulatu, [przyp. tłumacza]]

Popijamy go wodą. Pęcznieje w żołądku i świetnie oszukuje głód, ale nie odżywia. Każdy z nas zdaje sobie sprawę, że coraz ciężej jest mu unosić wiosło – opadamy z sił.

W oczy zagląda nam Głód.

Tuż za jego plecami czeka sobie spokojnie Śmierć.

Ona się nie śpieszy, najpierw przepuszcza przodem Kłótnie, potem jakąś Chorobę. Bywa, że tuż przed nią, chichocząc jak hiena, kroczy Kanibalizm. Wyciąga do ludzi rękę i mówi:

– Chodź, ja ciebie przed Śmiercią uratuję. Niekiedy naprawdę ratuje.

* * *

W dżungli żywność psuje się bardzo szybko. Nawet zamknięta hermetycznie. Dlatego zabieranie zapasów na drogę dłuższą niż kilka dni nie ma sensu. Puszki z mięsem pęcznieją, nadymają się, zaczynają stękać, a potem przy pierwszej próbie otwarcia sikają w twarz. Ich sfermentowana zawartość w niczym nie przypomina uśmiechniętego prosiaczka widniejącego na etykiecie.

Próżniowe torebki z plastiku powlekanego aluminium, zawierające ryż, makaron, kaszę itp. wbrew solennym zapewnieniom producenta nabierają powietrza albo wody, a po otwarciu znajdujemy w nich najczęściej stadko białych larw, niezadowolonych z tego, że ktoś nagle zapalił światło.

(Właśnie układały się do przepoczwarzeń, a do tego nie jest potrzebne ani światło, ani to wielkie ludzkie oko, które się na nie gapi z góry.

– Aaał! Dlaczego od razu w ognisko!? Nie można nas było wyrzucić w butwiejące liście?)

Tylko farińa przez wiele tygodni nie poddaje się ani robakom, ani pleśni, ani zgniliźnie.

To dlatego, że zawiera śladowe ilości cyjanku.

To z jego powodu przed spożyciem surowy jeszcze maniok płucze się wielokrotnie w wodzie, potem osącza i odciska, ale mimo tych wszystkich zabiegów odrobina cyjanku zawsze pozostaje.

Dzięki niemu tubylcy nie zapadają na wiele chorób przewodu pokarmowego, które uśmiercają przybyszów spoza dżungli. Maleńkie dawki cyjanku przyjmowane doustnie, codziennie, przez całe życie, chronią Indian przed atakami ameby, tasiemca, łagodniejszych odmian cholery, czerwonki itp.

Za to najlżejsze nawet choroby płuc – lekka grypa, angina, albo nawet zwykły katar – powalają ich od razu i często na zawsze.

* * *

Zamiast prowiantu na tę wyprawę, jak zwykle, zabrałem myśliwego – kosztuje to o wiele mniej niż kilku tragarzy niosących zapasy na plecach albo dodatkowa łódź i wioślarze. Poza tym myśliwy poluje codziennie i w ten sposób zapewnia nam stale świeżą żywność.

Tym razem niestety nic mi po nim – od tygodni padają ulewne deszcze, a wtedy nie ma na co polować. Zwierzyna przestaje podchodzić do rzeki – pragnienie gasi gdzieś w głębi lądu, w przypadkowo napotkanych kałużach. Nie sposób przewidzieć gdzie, więc nie wiadomo, gdzie się na nią zasadzić.

W taki czas w Amazonii nawet ryby nie chcą brać. W Polsce deszcz to pogoda dla wędkarzy, a tutaj odwrotnie. Strugi wody spłukują do rzeki tyle mułu, że wszelkie wodne stworzenia tracą orientację – ani nic nie widzą, ani nie są w stanie wywąchać. Stoją więc w szuwarach i czekają, aż błoto odpłynie i woda się trochę przejaśni.

A my w tym czasie głodujemy…

* * *

Dziewiątego dnia o zmroku, nagle, jak na komendę, zaczęły brać ryby.

W naszym czółnie euforia!…

…ale tylko przez chwilę…

Żadnej nie udaje nam się wyciągnąć z wody. Jeszcze pod powierzchnią zostają pożarte przez piranie.

W wodzie pod nami kłębi się ich spore stado. Są oszalałe. One też głodowały i teraz próbują to nadrobić.

Przypłynęły zwabione tą maleńką kropelką krwi, która pojawia się, kiedy haczyk przebija rybią wargę. A ponieważ rzucały się najpierw na tę krew odgryzały nam zdobycz z haczyków.

Czasami wyciągaliśmy którąś rybę ponad wodę – na moment – były całe oblepione piraniami. Wyglądały, jak turpistyczne winogrona z koszmarów szaleńca.

* * *

Indianie mówią, że piranie są głupie. Potrafią godzinami pływać głodne w pobliżu tłustej ryby, ale jej nie ruszą dopóki ta się nie skaleczy. Tak jakby wcześniej jej nie widziały. Za to kiedy poczują krew…

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Gringo Wśród Dzikich Plemion»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Gringo Wśród Dzikich Plemion» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Gringo Wśród Dzikich Plemion»

Обсуждение, отзывы о книге «Gringo Wśród Dzikich Plemion» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x