– Każdemu wolno w i e r z y ć, szczególnie jak coś zobaczy na własne oczy. Albo dotknie. Pismo Święte bardzo stanowczo zabrania jedynie uprawiania magii. A jak się czegoś zabrania, to chyba dlatego, że to istnieje, prawda? Jakby nie istniało, to po co zabraniać?
– A co konkretnie widziałeś?
– Wszystko. Ja tu mieszkam już tyle lat. To są przerażające czarne moce… Chociaż nie przeczę, ze przy okazji czynią wiele dobrego. W tym właśnie leży problem – curandero – kogoś wyleczy ze śmiertelnego ukąszenia i jak ja mam potem ludziom tłumaczyć, że to było działanie Złej Mocy? [Przypis: Curandero (od hiszpańskiego curar – leczyć) – zależnie od okoliczności słowo to oznacza szamana albo znachora. [przyp. tłumacza]] Diabła, jeśli wolisz. Jak wytłumaczyć ludziom, ze on to zrobił tylko po to, by ich od siebie uzależnić, a potem im od środka wyżreć dusze? Magia działa jak narkotyk – najpierw jest miło, a zaraz potem za późno. Ale… no właśnie, jest tu bardzo podstawowe „ale” – czy mnie wolno zabronić ratowania życia? Czy wolno nie skorzystać z jedynej pomocy, jaką mam? Do lekarza bardzo daleko – nie zdążymy – a na moich rękach umiera dziecko. I wtedy katolicki ksiądz idzie do czarownika. A potem nie wie, czy ma się z tego spowiadać, czy raczej być dumnym, ze się na to zdobył.
Ale raz to oni przyszli do mnie, bo żaden curandero nie dawał sobie rady. Mała dziewczynka była opętana. Przynoszą ją do kościoła, a mnie się przypomina film „Omen”. Dziecko ma taką siłę, ze targa czterema chłopami, z których każdy na co dzień powala byki. Mała coś wrzeszczy, nie wiadomo po jakiemu, piana z ust, wymioty na zielono, i oni mi mówią: Lecz, Padre. Curandero nie dał rady spróbuj ty.
W seminarium nikt nas nie uczył egzorcyzmów, bo to średniowiecze. Coś tam wspomnieli półgębkiem, ale ani formułek, ani nic, bo to nie jest zajęcie dla zwykłego księdza. Więc klękam i zaczynam się modlić po polsku: Panie Boże, boję się tego, nie wiem co to jest, nie umiem tego pokonać, proszę, Użyj moich pustych rąk, pokieruj mną, włóż w moje usta właściwe słowa, jeżeli tu potrzeba słów, i uwolnij to dziecko. Okaz miłość. Okaz miłosierdzie. OKAZ SWOJĄ SIŁĘ, SWOJĄ MOC, SWOJĄ POTĘGĘ i uwolnij to niewinne dziecko…
Uwolnił.
Bardzo mi to pomogło. Zaczęli inaczej patrzeć na księdza. Curandero stracił trochę klienteli. Trochę, bo nadal chodzą się u niego leczyć, ale chyba teraz wolą jego ziółka, maści i mikstury od czarów.
Ks. Adam Kuchta, werbista, trafił do jednej z dwóch ostatnich wiosek plemienia Ache. Do tej drugiej pojechał ks. Benek Remiorz – najweselszy Ślązak świata. Dzieli ich teraz kilkaset kilometrów polnych dróg. Łączy – trzeszczące radio. (Pod warunkiem, ze świeciło słońce i naładowało baterie.)
Ginące plemię Ache zaprosiło werbistów, by im pomogli przetrwać. W tym celu Ache muszą przejść od kultury zbieracko – łowieckiej do rolniczej. Postawili tylko jeden warunek: Nie będziecie nas nawracać!
Czy misjonarz może się zgodzić na taki układ? Przecież istotą misji jest nawracanie. No tak, ale zanim Indianie dorosną do chrześcijaństwa, trzeba ocalić ich człowieczeństwo. Trzeba ich także ocalić przed wymarciem. Cóż komu po ochrzczonym, ale wymarłym plemieniu?
Łowcy Chrztów, którym nie wolno zarzucać sieci, bo najpierw muszą zarybić staw…
Adam – padre Adan - mieszka sam jak palec na dzikim odludziu. Indianie oddali mu w używanie kawałek ziemi za wioską – tam stanął niewielki drewniany domek. Na studnię zabrakło pieniędzy. żeby mieć co pić i w czym się umyć, Adam codziennie jeździ po wodę do strumienia odległego o kilka kilometrów.
Za potrzebą chodzi w las. Myje się polewając cynową konewką zawieszoną pod sufitem na ganku. Poza tym uczy, leczy, buduje, handluje. I pożycza.
Indianie przychodzą bez przerwy – po paczkę soli cukru y erba mate, kaszy, po baterie do latarki po kawałek blachy, sznurek. [Przypis: Tam gdzie nie rośnie kawa Indianie Guaiani od wieków zaparzali zioło (hiszp. yerba) o nazwie mate – r odzaj zielonej herbaty Nie zawiera kofeiny, nie zawiera teiny, ale zawiera mateinę – siostrę dwu pozostałych Na serce i tętno działa podobnie jak kawa Na kubki smakowe jak zaparzona zawartość popielniczki ale tylko przy pierwszym piciu A potem? No cóż potem jest albo jeszcze gorzej albo tak jak w moim przypadku – Wielka Miłość]. To wciąż ludzie o mentalności zbieracko – łowieckiej Misjonarz zastąpił im las teraz chodzą zbierać do niego.
– Grabią mnie tak jak kiedyś ograbiali puszczę. Ze wszystkiego co ta pozwoliła sobie odebrać A z drugiej strony większość z tego co im dasz natychmiast trwonią bo puszcza zawsze miała niewyczerpane zasoby.
Kiedy Indianie mówią pożycz to wcale nic zamierzają oddać. W ich kulturze pożyczyć to tyle co podarować przedmiot który nam nic |jest potrzebny. Pożycz znaczy po prostu daj nie ze jest wyrażone bardziej uprzejmie.
Dla Ache pożyczka oznacza zobowiązanie symboliczne a nie przedmiotowe Kto pożyczył wędkę wcale nie odda nam tej samej wędki, tylko coś innego co jemu akurat będzie zbywać. W dodatku nie wiadomo, kiedy to zrobi.
Na podobnej zasadzie sąsiadki w Polsce pożyczają sobie szczyptę soli. Przecież nikt się nigdy o zwrot tej soli nie upomina A gdyby się upomniał to by nas ty m obraził za pożyczenie soli oddaje się inną przysługę.
* * *
– Moja praca misyjna to nauczyć tych Indian, czym jest mamona. Po to, by nie zginęli w nowoczesnym świecie. Ja ich w gruncie rzeczy ODUCZAM tej pierwotnej, naturalnej dla „dzikich” plemion, postawy dzielenia się wszystkim ze wszystkimi. Postawy bardzo chrześcijańskiej, ale dzisiaj, w naszym „chrześcijańskim” świecie całkiem niefunkcjonalnej. Wręcz zabójczej! Bo wyobraźcie sobie, ze oni idą między ludzi i na każde życzenie, na każdą prośbę, rozdają wszystko, co mają. Przedtem zbierali w lesie i chętnie oddawali bliźnim, ale teraz, żeby przetrwać, muszą zacząć gromadzić, oszczędzać, odkładać na później, inwestować Zamiast otwartego serca – zapobiegliwość Zamiast serdecznej szczodrości – przezorność, ostrożność. Czasem podejrzliwość.
A jak ich tego uczę?
Coraz częściej z premedytacją odmawiam pomocy. Kiedy przychodzą coś „pożyczyć”, robię się stopniowo coraz bardziej wredny – zaczynam sprzedawać, żądać zwrotu długów, itd. Dla ich własnego dobra robię się ZŁY. Pewnego dnia Ache staną się wyrachowani i to będzie sukces mojej misji – ironia, co? Żeby ich ocalić, muszę zatwardzić ich serca. W seminarium uczyli mnie dokładnie na odwrót.
Padre Dano – ks. Dariusz Piwowarczyk – przygotował się do pracy z Indianami wyjątkowo starannie. Poza studiami kapłańskimi ukończył także antropologię kultury we Wrocławiu. Uważa, ze zanim się kogoś zacznie nawracać, trzeba go dobrze zrozumieć. Trzeba poznać mechanizmy działania danej społeczności, jej kulturę – przede wszystkim po to, by po drodze czegoś nie zniszczyć.
– Kościół w przeszłości zniszczył bardzo wiele, teraz powinniśmy ratować, ocalać przed zagładą to, co jeszcze pozostało.
Już na misjach Padre Dano nauczył się indiańskiego języka, którym mówiło wówczas zaledwie dziewięć osób na całym bożym świecie. Kiedy piszę te słowa, mówią nim już tylko dwie osoby – jedna (Dano) mieszka w Waszyngtonie, gdzie robi doktorat z antropologu kultury, a druga to pewna bardzo stara Indianka żyjąca w Paragwaju, która nie ma z kim porozmawiać, bo wszyscy jej współplemieńcy pomarli, a ks. Darek wyjechał.
Читать дальше