Nie zrozumiałam, o co chodzi. Popatrzyłam pytająco na Jacka.
– A, zapomniałem, że jesteś nowa w tym kraju – uśmiechnął się. – Roland Stephens to największy australijski hurtownik tkanin wysokogatunkowych i wełny. Może i jest jednym z najbogatszych ludzi w Australii, ale tak samo zależy od patronatu Denisona, jak sir Henry.
Wzruszyłam ramionami.
– Nadal nic nie rozumiem – powiedziałam. – i co z tego, że będą w tym samym miejscu? Przecież nie rywalizują ze sobą.
Jack uśmiechnął się do mnie chytrze.
– Tu nie chodzi o interesy. To spór o kobietę. O piękną kobietę, Mariannę Scott. Była narzeczoną sir Thomasa, zanim odbił mu ją Roland Stephens.
– Czy ona też przyjdzie? – Pomyślałam, że przyjęcie będzie bardziej przypominało noc w Moskwie – Szanghaju niż wieczorek towarzyski w Sydney.
– Nie – odparł Jack. – Dawno temu zniknęła. Obaj ożenili się z innymi.
– Kto zrozumie bogaczy? – Pokręciłam głową.
Kiedy pojawiliśmy się w Prince’s, kazano nam czekać wraz z resztą dziennikarzy. Mieliśmy zostać wpuszczeni po przybyciu wszystkich ważnych gości. Obserwowałam, jak rolls royce za rolls royce’em podjeżdżają do czerwonego dywanu. Kobiety były ubrane w suknie od Diora i Balanciagi, mężczyźni w smokingi, przez co w swojej niechlujnej sukience poczułam się jeszcze niepewniej. Ujrzałam, jak z auta wysiada sir Thomas w towarzystwie żony. Wiele razy widziałam jego zdjęcie w gazecie, ale nie poznałam go osobiście.
Stałam zbyt nisko w hierarchii firmy, by mnie przedstawiono.
Portierzy otwierali drzwi przybywającym gościom. Do restauracji weszło już ponad sto osób i wszyscy dawali im napiwki. Moją uwagę zwrócił pewien wysoki mężczyzna, o szerokich ramionach i głowie jak bryła granitu. Sięgnął do kieszeni i wyrzucił w powietrze garść monet, zmuszając portierów, żeby zbierali je z ziemi. Odwróciłam się z niesmakiem.
Gdy zjawiły się już wszystkie VIP – y, wpuszczono prasę. Znałam ten klub, Bertha kilkakrotnie zabrała mnie na lunch do Prince’s.
Mieli tu białe ściany, białe obrusy i olbrzymie lustra, a także parkiet, okolony różowym dywanem.
– Podkreśla urodę damskich twarzy – wyjaśniła mi Bertha.
Niektórzy goście już zajęli miejsca przy owalnych stolikach dookoła parkietu i obserwowali próbę zespołu, większość osób jednak nadal kręciła się po sali. Jack oświadczył, że musimy się pośpieszyć, zanim rozmowy staną się bardziej poważne i fotografowie zaczną denerwować ludzi.
– „Sydney Herald”. Mogę zrobić zdjęcie? – pytał Jack i nie czekając na odpowiedź, wyzwalał migawkę. Gdy pstrykał zdjęcie, wybiegałam do przodu, przepraszałam i prosiłam o nazwiska ludzi, którzy pojawiali się na fotografiach. Zapisywałam je w notesie i pędziłam za Jackiem, który już zajmował się kimś innym.
Większość gości była uprzejma, zwłaszcza żony biznesmenów, gdyż zależało im na promocji samych siebie i mężów w gazecie.
Pewien młody człowiek, pochłonięty rozmową z grupką przyjaciół, odwrócił się i spojrzał na nas pogardliwie.
– Skoro musicie – westchnął, machnąwszy ręką. – Nie chciałbym, żebyście stracili pracę.
Zrobiliśmy zdjęcia całej rodzinie Denisonów, w tym ostatnio porzuconej Sarah, i co atrakcyjniejszym z przyjaciół jubilatki, Ruth Denison. Jack rozejrzał się po pokoju, żeby sprawdzić, czy kogoś nie przegapił. Mrużył oczy niczym sokół wypatrujący swojej ofiary.
– Nie pójdzie w gazecie, ale dla przyzwoitości zróbmy to zdjęcie.
– Poprowadził mnie przez tłum. Uświadomiłam sobie, że idziemy ku mężczyźnie, który wcześniej rozrzucił monety portierom. Stał z jakąś starszą parą. Chciałam spytać Jacka, kto to taki, ale już prosił mężczyznę o pozwolenie na zdjęcie. Rozmówcy nieznajomego się odsunęli, on zaś wysunął brodę do fotografii. Błysnął flesz.
– Przepraszam pana – wtrąciłam. – Mógłby mi pan podać swoje nazwisko?
W tym momencie w całej sali zapadła cisza jak makiem zasiał.
Oczy mężczyzny się rozszerzyły, ale choć poruszał ustami, nie wypowiedział ani słowa. Zerknęłam na stojącą obok parę, oboje patrzyli na mnie z przerażeniem.
Jack odkaszlnął, a następnie pociągnął mnie za pasek sukienki.
– Aniu – powiedział. – To Roland Stephens.
Najpierw zrobiło mi się gorąco, a potem zimno. Jack popychał mnie do drzwi. Czułam, że wszyscy wpatrują się we mnie. Minęliśmy jedną z reporterek z konkurencyjnej gazety, promieniała z radości. Już widziałam jutrzejszy komentarz w jej rubryce: „«Sydney Herald» uznało za stosowne wysłać początkującą dziennikarkę w niechlujnej sukience na jedno z najważniejszych wydarzeń sezonu… Jesteście w stanie uwierzyć, że nie wiedziała, kim jest Roland Stephens? Co za wstyd”.
– Przykro mi, Jack – powiedziałam już na ulicy.
– To nie twoja wina, tylko Diany – mruknął. – Skoro Caroline nie mogła, to ona powinna przyjść.
Ogarnęło mnie przerażenie.
– Będzie miała kłopoty? – zapytałam.
– No cóż. – Wzruszył ramionami. – Pomyśl tylko. Był tam sir Henry. Roland Stephens znowu zatriumfuje. Wygląda na to, że sir Henry zatrudnia ludzi, którzy nie wiedzą, co robią.
Całą noc przewracałam się na łóżku. Musiałam raz wstać, żeby zwymiotować, chociaż nic nie jadłam od lunchu. Utrata pracy to jedno, ale pociągałam za sobą Dianę, i to wydawało mi się niewyobrażalne. Zaciskałam zęby, nienawidząc Sydney czy też raczej jego śmietanki towarzyskiej. Dlaczego nie zostałam w barze, gdzie moim największym wyzwaniem był kontakt z ludźmi żądającymi koktajli bez lodów?
Następnego ranka – jak podejrzewałam, ostatniego w „Sydney Herald” – włożyłam czarno – białą sukienkę. Ubierałam się powoli, jak człowiek idący na pogrzeb, Skoro mieli mnie zganić i zwolnić za nieznajomość tego aroganta, postanowiłam okazać klasę. Żal mi było tylko Diany.
Kiedy pojawiłam się w dziale kobiecym, wywnioskowałam ze współczujących spojrzeń innych dziewcząt, że już wszystko wiedzą. Ann z zapałem przestawiała rzeczy w swoim gabinecie.
Pracowałam z nią na tyle długo, by się zorientować, że jest podniecona. Może liczyła na posadę Diany. Postanowiłam być dzielna i iść prosto do swojej chlebodawczyni, by wyznać jej prawdę. Kiedy weszłam do jej gabinetu, podniosła wzrok i uśmiechnęła się do mnie.
– Spędziłam cudowny wieczór – powiedziała rozpromieniona. – Harry zabrał mnie na kolację na jachcie w porcie. Żadnych znanych osób. Co za ulga.
Pomyślałam, że o niczym nie słyszała. Już miałam ją zapytać, czy mogę usiąść i wyjaśnić incydent z ubiegłego wieczoru, zanim jednak zdążyłam otworzyć usta, ubiegła mnie, mówiąc:
– Świetnie, że włożyłaś dziś tę śliczną sukienkę, bo sir Henry chce się z nami spotkać w swoim gabinecie o dziesiątej.
Usiłowałam wykrztusić, że muszę z nią pogadać, ale zadzwonił telefon, a kiedy zaczęła rozmawiać o układzie graficznym artykułu o ślubnej wyprawie, wiedziałam, że prędko nie skończy. Wybiegłam z jej gabinetu do toalety dla pań, pewna, że zaraz zwymiotuję, jednak chłód kafelków na ścianach mnie uspokoił. Sprawdziłam, czy kabiny są wolne, i przejrzałam się w lustrze.
– Pomóż jej i weź winę na siebie – powiedziałam do swojego odbicia. – Zachowuj się profesjonalnie dla dobra Diany.
Tuż przed dziesiątą zeszłyśmy na dół na piętro kierownictwa.
Sekretarka sir Henry’ego zaprowadziła nas do jego gabinetu. Rozmawiał przez telefon o kosztach gazety i machnął ręką, żebyśmy usiadły. Zatonęłam w skórzanym fotelu naprzeciwko biurka. Był tak niski, że ledwie widziałam cokolwiek znad swoich kolan.
Читать дальше